Katastrofalne błędy pracowników opieki społecznej popełnione przy sprawie małego Szymona, prowadzą do wniosku, że całą państwową opiekę społeczną należy jak najszybciej zlikwidować.
W papierach jak zwykle wszystko się zgadzało. Rodzina małego Szymona była biedna, więc wystąpiła o zasiłek. Dobrzy urzędnicy wykonali przepis i zasiłek przyznali. Pieniądze co miesiąc trafiały na konto rodziców dziecka. A ci wydawali je według własnego widzimisię. Urzędnicy niczego nie wiedzieli dopóki się nie zorientowali, że mały Szymonek od ponad dwóch lat nie żyje, rodzice pieniądze spokojnie pobierają, a urzędnicy – jak ostatni idioci – dają się im nabierać. Czyli jak zwykle w polskiej biurokracji: w kwitach wszystko się zgadza, w rzeczywistości nic. I nigdy nie ma winnych. Po kontroli ma się to zmienić. Jednak zmiany nic nie pomogą, bo zmienić trzeba system.
Opieka społeczna funkcjonuje źle nie dlatego, że rządzą nią źli ludzie. Opieka społeczna jest zła sama w sobie. W teorii ma odpowiadać za pomoc szczególnie ubogim i biednym. W praktyce spełnia inne zadanie: daje "miejsca pracy" tysiącom "znajomych królika" zatrudnionych "po znajomości" z działaczami samorządowymi, z różnymi prowincjonalnymi szychami. Daje zresztą bez żadnego klucza merytorycznego: "po znajomości", za łapówkę lub za bardziej intymne przyjemności. Tak zatrudnieni urzędnicy, mający wysokie pensje (nawet po 5 tys. zł. netto), zajmujący się często graniem w karty, pierdzeniem w stołki lub malowaniem paznokci, nie radzą sobie intelektualnie ze "społecznymi" problemami, do których zostali zatrudnieni, więc w opiece społecznej raz za razem wybucha afera. Żeby ten problem rozwiązać, trzeba zlikwidować opiekę społeczną. Innej możliwości nie ma.
Opieka społeczna jest kosztowna. Armia zatrudnionych w niej ludzi kosztuje podatnika ciężkie miliardy złotych. Kilka razy więcej kosztują "zasiłki" przyznawane przez opiekę. Zasiłki te są demoralizujące, bo uczą ludzi, że pieniądze nie biorą się z pracy tylko z przychodzenia do MOPS-u, gdzie "czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy". Z punktu widzenia moralnego, lepiej te pieniądze wyrzucić w błoto, niż dać osobom niepracującym, przyzwyczajając je do "brania" ich za nic. Gdyby MOPS dawał pieniądze np. za zamiatanie ulic, naprawianie chodników czy czyszczenie kanalizacji, jego złe skutki moralne nie byłyby aż tak ogromne. Ale jest drugi skutek: gorszy. Opieka społeczna powoduje znieczulicę, ogłusza i otępia sumienia. Bo my jako społeczeństwo tłumaczymy sobie, że jest opieka społeczna i to ona ma się zająć głodującymi dziećmi, schorowanymi staruszkami i wszystkimi innymi problemami. W sytuacjach, gdy powinniśmy reagować na czyjeś nieszczęście, współczuć, pomóc, nie robimy nic czujemy się usprawiedliwieni tym, że "przecież istnieje opieka społeczna, więc niech ona pomoże". Opieka nad osobami potrzebującymi powinna być prowadzona przez wolontariuszy, a finansowana przez bogatych ludzi, którzy chcą mieć komfort, że zrobili coś pożytecznego. Ale w żadnym wypadku nie przez państwo. Państwo, szczególnie państwo polskie, zajmuje się prawie każdą sferą życia i każdą zajmuje się źle. Sprawa małego Szymonka i skandalicznych zaniechań będzińskich urzędasów to tylko wierzchołek "góry lodowej".
Niestety wnioski, do których doszły "autorytety moralne" są zgoła odmienne. Słyszałem dziś w mediach komentarze "mądrych" ludzi, którzy są zdania, iż zaostrzyć trzeba procedury kontroli w opiece społecznej, bardziej przyglądać się wydawaniu pieniędzy i – czego obawiam się najbardziej – lepszej kontroli rodzin. Oznacza to, że urzędnicy dostaną większe przywileje i kontrolować będą nie tylko patologiczne, ale też "normalne" rodziny, które w ogóle sobie ich nie życzą. Czyli administracja państwowa znowu wejdzie jeszcze głębiej z butami w nasze życie.
Klasyczne szukanie rozwiązania problemu nie tam, gdzie trzeba