„Rynki finansowe”, które oczekiwały „zdecydowanych działań” FED i EBC przeżyły małą konfuzję.
Co prawda Ben Bernanke, który po tym, jak oświadczył po wybuchu kryzysu finansowego, że gotów jest dla dobra gospodarki rozrzucać dolary choćby z helikoptera, zyskał sobie pseudonim „Helikopter Ben”, podczas dorocznej konferencji w jakiejś „dziurze” (Jackson Hole) nie wpędził „rynków” w entuzjazm, ale Mario Draghi zaspokoił oczekiwania „rynków finansowych” i zapowiedział – wbrew stanowisku „Buby” (Bundesbanku) – że EBC będzie w nieskończoność skupował obligacje jego rodzinnego kraju i przy okazji jeszcze Hiszpanii. Rusza program „bezpośrednich transakcji monetarnych” (Outright Monetary Transactions – OMT). Autor tej nazwy nie zdobędzie jednak nagrody imienia George Orwell’a za najbardziej literackie określenie polityki drukowania pieniędzy. Amerykańskie „poluzowanie ilościowe” dzierży nadal absolutną palmę pierwszeństwa.
Ciekawym, czy FED wiedział, co zrobi tydzień później FED? Pewnie tak. Nie sądzę, żeby bankierzy nie uzgadniali dziś między sobą tak istotnych posunięć, gdyż to co robi FED ma wpływ na europejskie rynki finansowe i vice versa.
FED pozostaje teraz w odwodzie. „Rezerwa Federalna dostosuje swoją politykę do potrzeb, żeby promować silniejsze odbicie gospodarcze i poprawę sytuacji na rynku pracy w kontekście stabilności cen” – brzmiał komunikat z Jackson Hole. „Rynki finansowe” uznały, że FED może się zdecydować na działania, jeśli nie ulegnie poprawie sytuacja na rynku pracy. W rodowej Rzepie, (jeszcze przed zapowiedzią EBC) zadałem zagadkę: czy „rynkom finansowym” bardziej zależy na tym, żeby sytuacja na rynku pracy uległa poprawie, czy bardziej na tym, żeby nie uległa i żeby Ben rozrzucił ze swojego helikoptera jakiś następny „pierdylionik” – jak te kwoty określa prof. Rybiński? Teraz chyba już wiadomo. Po decyzji EBC „rynki finansowe” wpadły w entuzjazm. Indeksy „powędrowały na północ”. Analitycy po raz tysiąc pięćset osiemdziesiąty trzeci (albo może czwarty) wyrazili przekonanie, że może to być koniec kryzysu.
Oczywiście żadne cuda w mennicy gospodarki europejskiej nie uratują. Może ją uratować jedynie „poluzowanie jakościowe” – ograniczenie biurokracji, deregulacja rynku pracy i przesunięcie ciężarów podatkowych z podatków bezpośrednich – zwłaszcza tych nakładanych na wynagrodzenia za pracę – na podatki pośrednie obciążające konsumpcje (co zalecają już nawet eksperci OECD w raporcie Taxing Wages). Niestety, nasi „umiłowani przywódcy” robią wszystko dokładnie na odwrót przy akompaniamencie „rynków finansowych”. Bo te pragną tylko jednej, jedynej deregulacji – monetarnej. Wszystko ma się zmienić łatwo, łatwiutko, jak tylko pojawią się na „rynkach finansowych” nowe pieniążki. Po co więc politycy mają się trudzić jakimiś skomplikowanymi deregulacjami prawnymi?
Gdyby to było takie proste jak się wydaje przedstawicielom „rynków finansowych” Pan Generał Jaruzelski razem z Panem Premierem Messnerem uratowaliby gospodarkę PRL, bo robili przecież „poluzowania ilościowe” jedno za drugim. Ale jak wiemy nie uratowali. Uratował ją dopiero Pan Minister Wilczek robiąc deregulację.