ONA I ON
Like

Ona i On – wielkie miłości

20/05/2013
1864 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

  Ryszard Horowitz – jeden z najwybitniejszych fotografików świata, prekursor fotografii reklamowej i cyfrowej obróbki obrazu. I Anna Bogusz – jego ukochana modelka, żona i propagatorka twórczości męża.   Jest zima roku 1970. Na przyjęciu, wokół basenu, w podupadającym hotelu na nowojorskiej Upper West Side, bawi się około trzysta osób. Pod zimowymi płaszczami mają kostiumy kąpielowe. Jest tu także młoda Anna Bogusz, która właśnie przyjechała z Wenezueli, gdzie studiowała i wygrała konkurs piękności. Ale właśnie dostała się  na wymarzoną architekturę w Pratt Institute w Nowym  Jorku, co jest wielkim wyróżnieniemW tym samym Institute , w którym dziesięć lat wcześniej Ryszard Horowitz studiował grafikę. Anna stoi nieśmiało przy basenie, zagubiona, gdy nagle słyszy swoje imię, wołane po polsku: „Aniu?” Zaskoczona, odwraca […]

0


 

Ryszard Horowitz – jeden z najwybitniejszych fotografików świata, prekursor fotografii reklamowej i cyfrowej obróbki obrazu. I Anna Bogusz – jego ukochana modelka, żona i propagatorka twórczości męża.

 

Jest zima roku 1970. Na przyjęciu, wokół basenu, w podupadającym hotelu na nowojorskiej Upper West Side, bawi się około trzysta osób. Pod zimowymi płaszczami mają kostiumy kąpielowe. Jest tu także młoda Anna Bogusz, która właśnie przyjechała z Wenezueli, gdzie studiowała i wygrała konkurs piękności. Ale właśnie dostała się  na wymarzoną architekturę w Pratt Institute w Nowym  Jorku, co jest wielkim wyróżnieniemW tym samym Institute , w którym dziesięć lat wcześniej Ryszard Horowitz studiował grafikę.

Anna stoi nieśmiało przy basenie, zagubiona, gdy nagle słyszy swoje imię, wołane po polsku: „Aniu?” Zaskoczona, odwraca się. To jest ON…..

Mam skłonność do melancholii i bez rodziny długo bym nie przetrzymał. Ale jeszcze nie wiedziałem, że wołam przyszłą żonę. Ktoś z obecnych powiedział: „Patrz, to Polka, ma na imię Anna”. Zawołałem typowo po polsku: ”Aniu…”. A ona odwróciła się, z czarującym uśmiechem.

– Natychmiast poczuliśmy więź, czyżby była to zasługa języka?, zastanawia się Anna.

 

Zaczęli rozmawiać jakby znali się od wieków. Wspólny był nie tylko język, okazało się, że ich rodziny znały się przed wojną, że oboje są emigrantami…

 

Horowitz nie czuł się wtedy dobrze, ze swoją skłonnością do melancholii, jego przyjaciele obawiali się, że wpada w depresję.  Mimo, że miał już za sobą nagrody jako wybitny fotograf, a w jego mieszkaniu odbywały się szalone imprezy ( pewnego dnia odwiedziło go sześć „Filipinek”, które przyjechały na koncert! ) , on potrzebował rodziny, domu, bliskości.

To wszystko dała mu Anna Bogusz.  Cztery lata później stworzyła wymarzony przez niego dom w artystycznej dzielnicy Nowego Jorku, Greenwich Village.

Ona wyjechała z kraju, gdy jej ojciec, naukowiec dostał w 1958 roku pozwolenie na emigrację do Wenezueli –  on opuścił Polskę rok później. Dla obojga wyjazd łączył się z cierpieniem.  

– Byłam małą dziewczynką i wyjeżdżając czułam się  nieszczęśliwa. Ale szybko zżyłam się z nowym krajem. Gdy w 1970 roku przyjechałam do Nowego Jorku byłam bardziej latynoska, niż Latynosi, a z polskim językiem miałam mały kontakt. Ryś przypominał mi go na nowo. Rysiu dorastał w Krakowie, wśród artystów i nigdy nie krył się z żydowskim pochodzeniem. Ja urodziłam się w Katowicach, a o tym, że jestem Żydówką dowiedziałam się w Wenezueli.

 

Ale wtedy, przy basenie….

Horowitz zobaczył w Annie swoje lustrzane odbicie, ją urzekła jego bezbronność, wrażliwość i ciepło. 

– Szybko okazało się, że myślimy i czujemy podobnie. Oboje cierpieliśmy po wyjeździe z Polski, choć to ja sam zdecydowałem się opuścić kraj w 1959 roku, wsparty podporą rodziców. Byłem studentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i dążyłem ku wolności artystycznych wyborów, o których w Polsce można było tylko marzyć. Ale wyjazd był okropny… Na dworzec przybyła „Piwnica Pod Baranami” z Piotrem Skrzyneckim, całe krakowskie środowisko jazzmanów. Miałem uczucie, że nigdy nie wrócę. I że nic mi się w tej Ameryce nie uda.

 

Zaczęli się spotykać.  Przyjeżdżał do niej metrem nawet w środku nocy, mimo, że okolice akademika Pratt, w dzielnicy Brooklyn, nie miały wtedy dobrej  reputacji. Była zafascynowana i nim i jego twórczością.  

Po paru latach, choć były to czasy dzieci – kwiatów i buntu przeciwko konwenansom, postanowili się pobrać. Do urzędu pojechali z zaprzyjaźnionym fotografem. Bez obrączek, bez świadków i w nieodpowiednich strojach. 

Bez krawata? Wykluczone!  Przyjaciel zgodził się być świadkiem, krawat pożyczyli od przechodnia, a obrączki od pewnej latynoskiej pary , która akurat tego dnia brała ślub.  Wieczorem wyjechali na miesiąc miodowy do Rzymu.  

Po powrocie znaleźli mieszkanie w niewielkiej kamienicy w Greenwich Village. Tworzyli dom, w którym rozrzucone skarpetki nie miały żadnego znaczenia. Ona wrzucała je do pralki, a on świetnie przyszywał guziki. Gdy Annie zrobiła się dziurka w dżinsach, Ryszard po prostu wyszył w tym miejscu kwiatek.  Uzupełniali się pod każdym względem. Anna została modelką męża, ale przede wszystkim ukochaną zoną a potem matką jego dwóch dziś dorosłych synów, Emila i Daniela.  Zaprojektowała nie tylko studio Horowitza, ale tez ich mieszkanie.  Zaczęła także pracować w ONZ, choć kiedy biuro przeniosło się do Kenii, skupiła się na domu i promowaniu twórczości męża.

I tak życie zaczęło przybierać właściwy obrót..

Dotąd obcy Nowy Jork, miasto – tygiel stał się przyjazny.  Wspaniale było robić zakupy u Koreańczyka i chodzić na koncerty do klubów jazzowych, w których grali afro amerykanie. Poznawać sąsiadów z różnych stron świata….Ona prowadziła dom, przyjmowała gości, on  pochłonięty pasją, pracował od rana do wieczora .

W latach osiemdziesiątych zdecydowali się odwiedzić rodzinne miasto Ani, Katowice.  Nie była to udana podróż.. W miejscu jej dawnego mieszkania były…trzy. Pojechali do Warszawy, bo Anna chciała zobaczyć swojego dawnego nauczyciela. Okazało się, że nie żyje.  Postanowili więcej nie gonić za przeszłością.  

Ale dziś odwiedzają Polskę  i już nie czują  w sobie rozdwojenia ani lęku.  W domu mówią po polsku, zawodowo po angielsku, a śnią  w rozmaitych językach, jak to w snach…. Są obywatelami świata, choć zawsze podkreślają swoje polskie korzenie.

 

 

0

katarzynatnowak

28 publikacje
5 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758