Jeśli jest takie starsze małżeństwo w którym: „babka o niebie dziadek o chlebie”, to nie od razu musi się to kończyć rozwodem. To czasem dobry rozdział ról. Nieba nie da się do garnka włożyć i zupy z niego ugotować.
Jest tu na NowymEkranie kilku blogerów, którzy mają mi za złe, że o sprawach gospodarczych nie pisze w modlitewnym uniesieniu. @Nathanel-owi, który włazi na mnie jak wsza na dziadowski kożuch, w komentarzu http://partenos.nowyekran.pl/post/22755,prawybory-gdzie-sie-podzialo-odniesienie-do-porzadku-bozego#comment_185930 ,, wprost napisałem:
„…Jeśli jest takie starsze małżeństwo w którym: "babka o niebie dziadek o chlebie", to nie od razu musi się to kończyć rozwodem. To czasem dobry rozdział ról. Nieba nie da się do garnka włożyć i zupy z niego ugotować. Ja jestem od chleba. Po co zaraz łamać krzesła i z jakimś WUML-em wyjeżdżać?…”
To myślenie o chlebie odziedziczyłem po przodkach i nie będę teraz zmieniał specjalności. Były po temu jakieś powody. Zacznę od wspomnień Leona Brożbara z Gaci Przeworskiej.
http://brozbar.cieplowizja.pl/leonbrozbar/wspomiena%20leon1.html
„...Gleba była niemożliwie zaperzona i zakwaszona , prymitywny drewniany pług ze źle ustawioną odkładnicą skiby przy orce prawie nie obracał , a o perzu mówili tak ; jakby taką od oraną skibę od granicy z Kosiną do wsi pociągnął za sobą , to by ją w całości z pola ściągnął .Po wykonanej podorywce ziemię uprawiano dalej tzw. hakiem . Hak to narzędzie na dwóch kołach wysokich jak od wozu , na drewnianej osi pomiędzy kołami przytwierdzony był grząździel szeroki na 40cm. , a do jego dolnej części tej samej szerokości z dębowego drzewa tzw. ryj zakończony na ostro , około 1880 r. czasem okuty blachą Takim to narzędziem ponownie przeorywano ziemię , ale już na w skos działki jednak nadal płytko , ponieważ hak był nie ustawialny .Po hakowaniu pole bronowano zbierając perz , tę czynność powtarzano aż uznano , że ziemia uprawiona jest należycie wyorywano zagony .Zagon to 6 skib wyoranych do składu z obydwu stron na długości jednego stajanie , a stajanie to 60 kroków za jedną nogą .Bruzdy pomiędzy zagonami miały ściągać wodę deszczową . ..”
I uzupełnię to relacją z wystawy przemysłowej we Lwowie.
Gazeta Toruńska nr.227 z 29 września 1877 (tu nie ma pomyłki, to chodzi o rok 1877!)
http://kpbc.ukw.edu.pl/dlibra/plain-content?id=32799
„..W ogóle trzeba przyznać, że wyroby fabryk prowincyonalnych, jeśli czasem grzeszą niezgrabnością, to muszą mieć praktyczność w użyciu za sobą, inaczej bowiem zaopatrujac znaną sobie okolicę w te wyroby, nie miałyby warunków prosperowania. Do takich więc zaliczyć nam wypada pp. Klimka z Nadyb, Sochackiego z Sędziszowa, Kamyckiego z Sieteszy, Kollata z Jodłowa i Mordawskiego z Szalowa. – Wyroby tych wszystkich mają zapewnioną praktyczność w użyciu, są tanie i ograniczają się po większej części do narzędzi służących do uprawy i czyszczenia roli, szczególniej pod jarzyny okopowe. Lecz często i tu znaleźć można pewne ulepszenia ich pomysłu, jak na przykład przyrząd do wstrzymania sieczkarni p. Klimka, ulepszone kształty bron Kollata, trzyskibowe pługi Kamyckiego. Praca i zasługi tych panów zwykle dorabiających się z trudnością uznania, powinny stać się przedmiotem opieki naszych ziemian dla podtrzymania przemysłu i swojej własnej wygody…”
Ten „Kamycki z Sieteszy” to był mój pradziadek. Działał w okresie, gdy głód na przednówku na wsiach galicyjskich był raczej normą a nie odstępstwem od normy. Jego modlitwą było dać ludziom nowoczesny pług żelazny „z odkładnicą”, aby orać lepiej i lżej. Nie dorobił się gigantycznych majątków. Jak jest w cytowanym fragmencie sprzedawał tanio, bo dla biednej ludności okolicznej.
Jak podaje cytowany wyżej Leon Brożbar dzięki tym pługom znikły ugory i znikł głód. To była prawdziwie chrześcijańska postawa prostego człowieka. Bez procesji, bez modłów na pokaz, bez dzwonków, bez sztandarów.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na fragment z reportażu z wystawy: „Praca i zasługi tych panów zwykle dorabiających się z trudnością uznania, powinny stać się przedmiotem opieki naszych ziemian dla podtrzymania przemysłu i swojej własnej wygody…”..” Dziennikarz apeluje tu do sumień polskiej szlachty, która przecież miała możliwości, aby podnieść z kolan galicyjską nędzę. Dlaczego tego nie robiła?
No właśnie. Na nędzy najłatwiej się zarabia. Nędzą można najłatwiej skundlić i sprostytuować. Wiedział to zarówno pan jak i pleban. Podam rzecz pikantną i być może drażniąca nasze subtelne katolickie i pańskie sumienia. Dzieci, które były poczęte na dworze lub plebanii miały miejscowe ksywy. Jeśli np. ktoś był Maciej a mówili mu Szymon, to był synem dziedzica. Ilu takich we wsi było? – a w co dziesiątej chałupie. Zwykle z „dzieciątkiem” dostawało się „ćwiartkę” pola lub jakąś jałówkę. To było normalne. To nikogo nie dziwiło i nawet było społecznie akceptowane. Zgodne z dekalogiem, bo zwykle nie dotyczyło „żon bliźniego swego” a młódek na wydaniu. Czasy, bowiem, „prawa pierwszej nocy” nie były tak odległe. Trudno zatem było zajmować się „podtrzymywaniem przemysłu”, gdy trzeba było podtrzymywać kieckę. Sorry za otwartość ale nie cierpię hipokryzji..
Teraz któryś z potomków rodu zamiast pługa, chce dać tym skundlonym najmitom „spółkę właścicielsko- pracowniczą”, „klastry produktowe” i na dodatek chce ich „wyzwolić z niewoli odsetkowej”. Nie apeluje do elity, bo to szmelc od kręcenia lodów, a do wyborców. Ludzi normalnych.
Panie @Nathanel. Komu ja psuję interes, że wchodzisz Pan na mnie jak wsza na dziadowski kożuch z tym religijnym rentgenem? Może wpierw program przeczytać i podumać: katolickie ci to czy nie? Dotyczy to wielu blogerów, ale cóż, ktoś musiał robić za mojego ulubieńca.
ps.
Mój program tutaj:
Jeden komentarz