Komunistyczni aparatczycy byli nadzorcami ogromnego majątku państwowego, którym zarządzali w imieniu ludu …czyli nikogo konkretnego… Byli prawie jego właścicielami. Ale „prawie” robi różnicę…
Oligarchowie z Czerwonym Rodowodem
-czyli kto naprawdę rządzi w Polsce.
Ach, jak to kusiło! Komunistyczni aparatczycy byli nadzorcami ogromnego majątku państwowego, którym zarządzali w imieniu ludu pracującego miast i wsi…czyli nikogo konkretnego… Byli prawie jego właścicielami. Ale „prawie” robi różnicę. Wielu posiadaczy PRL przekonało się w 1956 roku, że w jednej chwili można stracić wszystko. Podobnie było w latach 1968, 1970, 1980. To były bolesne doświadczenia. Z wielkorządców majątku narodowego część towarzyszy stała się nikim.
Nawet jeśli niektórym udało się przeżyć całe życie przy korycie, to w obliczu śmierci zdawali sobie sprawę, że nie mogą przekazać swoim dzieciom tego całego majątku, który prawie należał do nich. Główną siłą, która stworzyła komunizm, była ludzka chciwość, pragnienie zabrania majątku bogatym. Ten sam grzech główny obalił komunizm (przynajmniej w bloku sowieckim). Nadzorcy, faktyczni posiadacze „narodowego majątku”, zapragnęli stać się jego właścicielami, choć było to totalnie sprzeczne z głoszoną przez nich ideologią, w imieniu której wymordowali miliony ludzi.
Czy zaczęło się od jakiegoś spisku? Myślę, że nie. Jeśli zaczęło się od spiskowania, to powstało równolegle wiele „spisków”, które z biegiem czasu ogarnęły wszystkie partie komunistyczne krajów bloku sowieckiego, GRU i KGB z ich przybudówkami. Pewnie początkowo tylko niektórzy towarzysze szeptali sobie takie rzeczy pół żartem pół serio, gdzieś w czasie wspólnego chlania, polowania itp. Po jakimś czasie zaczęli rozmawiać o tym na poważnie a później tworzyć polityczne plany.
„Ukochana” klasa robotnicza
Było zapewne wielu ideowych komunistów, którzy z odrazą podchodzili do takich pomysłów. Ale i im nie obca była chciwość. Poza tym przez lata widzieli niewydolność tego systemu. Jak długo można sobie wmawiać, że chora idea jest słuszna? I jeszcze protesty społeczne. Zbrojne reakcyjne podziemie udało im się wytępić…ale kiedy im się to udało, zaczęła występować przeciwko nim ich „ukochana” klasa robotnicza. To właśnie ona zadała im najstraszliwsze ciosy. Do tego doszło to, że blok sowiecki nie mógł ekonomicznie wytrzymać wyścigu zbrojeń. To wszystko sprawiło, że pewne naturalne ludzkie pragnienia ukształtowały się w pewien spisek lub serię spisków w partii komunistycznej i w bezpiece. Trudno określić czy taki spisek powstał w KPZR czy w PZPR a może w GRU lub „polskiej” WSW. Może powstał po prostu w kilku różnych miejscach równolegle. Spisek ten szybko przestał być spiskiem a stał się programem wszystkich kompartii.
Wielki skok na kasę
Dlaczego królikiem doświadczalnym zrobiono Polskę? Może tam właśnie powstały takie plany a więc polscy towarzysze byli już dobrze przygotowani do takiej akcji? Być może Polskę wybrano dlatego, że już dawno była otwarta na świat, na wpływy zachodnie, było tu najwięcej „prywaciarzy” itp. Może towarzysze radzieccy tak wierzyli w zdolności generała Kiszczaka.
Prawdopodobnie bezpośrednią przyczyną rozpoczęcia tych zmian w Polsce były strajki w maju i sierpniu 1988, które przestraszyły wahających się jeszcze sowieckich przywódców. W każdym razie to właśnie w naszym kraju wypróbowano tę „transformację”, którą planowano już dawno i którą w końcu przeprowadzono we wszystkich krajach bloku sowieckiego. 31 sierpnia 1988 Czesław Kiszczak zaproponował rozmowy „Okrągłego Stołu”. Nieoficjalne rozmowy między komunistycznymi władzami a przywódcami „podziemnej” opozycji toczyły się już od kilku lat. Teraz rozpoczęły się rozmowy oficjalne, pokazujące światu gotowość bloku sowieckiego do idących bardzo daleko zmian ustrojowych. Kiedy politycy „komuny” i „opozycji” przygotowywali się do rozmów w Magdalence i przy Okrągłym Stole, komunistyczna nomenklatura, czyli działacze i bezpieczniacy zajmujący się gospodarką, przygotowywali się do Wielkiego Skoku na Kasę. Niektórzy twierdzą, że przy Okrągłym Stole czerwoni zrezygnowali z władzy w zamian za przejęcie własności. Nie jest to do końca prawda. Postkomunistyczna oligarchia nie tylko przejęła państwowy majątek, ale właśnie dzięki temu znacznie też umocniła i utrwaliła swoją władzę polityczną. Solidarnościowcy dostali za to polityczne „zabawki” i różne takie okruchy z pańskiego stołu.
Szczegóły techniczne
O tym w jaki sposób komunistyczna nomenklatura przejmowała majątek państwowy napisano już wiele książek i artykułów. Ja nie chcę tutaj wchodzić zbyt głęboko w szczegóły techniczne. Najważniejsze było to, że rozgrabienie państwowego majątku zostało zaakceptowane przez całą partię, przez liderów opozycji, przez hierarchów kościelnych, przez towarzyszy z Moskwy i przez Zachód. Kwestie techniczne były sprawą drugorzędną. Złodziejska forma prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych nie była jedyną formą grabieży. Jedną z nich (chyba nawet pierwszą) było pośrednictwo spółek nomenklaturowych w transakcjach pomiędzy przedsiębiorstwami państwowymi a później także między przedsiębiorstwami państwowymi a prywatnymi. Należy też wspomnieć o grabieży gruntów, wykupywanych za bezcen, na podstawie różnych spec-ustaw, z których korzystać mogła tylko rodząca się oligarchia.
Gdy postkomunistyczna oligarchia rosła w siłę a jej klienteli politycznej żyło się dostatniej, równocześnie gnojone były wszelkie zalążki klasy średniej. Rolnicy i rzemieślnicy wpuszczeni zostali w „pułapki kredytowe”. Małym firmom na początku pozwolono się trochę rozwinąć, ale wkrótce dokopano im nieludzkimi podatkami. Grabieży majątku narodowego dokonywano niekiedy w majestacie prawa, niekiedy na jego granicy a niekiedy ewidentnie wbrew obowiązującemu prawu. Myślę, że jeśliby komuniści chcieli, to mogliby przygotować przepisy tak, aby każda oligarchiczna kradzież była formalnie zgodna z „prawem”. Jednak wielu oligarchów (może wszyscy) przejmując majątek państwowy musiało wejść w konflikt z prawem. Z pewnością chodziło o stworzenie pewnego rodzaju solidarności w zbrodni, aby dalej działać w jedności, chociaż w innym systemie. Ponoć nic nie łączy ludzi tak mocno jak wspólnie popełniona zbrodnia …
Wędka od Kiszczaka?
Ciężko jest odkryć jaki był „klucz” do uwłaszczenia nomenklatury – kto został wyznaczony do przejęcia własności i co komu przypadło w udziale. I czy w ogóle był jakiś klucz? Może generał Kiszczak dał tylko „wędkę” nomenklaturze a później była tylko „wolna amerykanka” między nimi? Myślę, że nie puszczono wszystkiego na żywioł. Ta wielka grabież musiała być kontrolowana. Inaczej doszłoby do wojny domowej. Z pewnością ustalony był jakiś klucz, aby wiadomo było komu wolno grabić i mniej więcej w jakim sektorze. Jakiś element „wolnej amerykanki” musiał też w tym być. Przecież od komunizmu już odeszliśmy. Ale i tak każdy z postkomunistycznych oligarchów zgromadził olbrzymi majątek, więc wielkiej zazdrości między nimi nie było. Byli jednością i są nią do dzisiaj. Może jedynie na Ukrainie doszło do konfliktu dwóch oligarchicznych grup, co doprowadziło do „Pomarańczowej Rewolucji”.
Oligarchia, a lustracja i dekomunizacja
W Czechach lustracja i dekomunizacja nie uderzyły bezpośrednio w postkomunistyczną oligarchię. Zaatakowały ją pośrednio, uderzając w znaczną część ich klienteli. Nieujawnieni agenci służb specjalnych są ważnym instrumentem w rękach oligarchii. Zawsze można ich zmusić do lojalności groźbą ujawnienia. Starzy komunistyczni politycy i urzędnicy gwarantowali oligarchii dalszą kontrolę nad administracją i polityką. Było to szczególnie ważne na początku transformacji. W Czechach postkomunistyczna oligarchia co prawda też odgrywa dużą rolę w gospodarce i ma też jakiś wpływ na politykę. Jest on jednak chyba znacznie bardziej ograniczony w porównaniu z Polską i większością krajów postkomunistycznych. W Polsce po latach wprowadzono ustawę lustracyjną ale nie ma ona już większego znaczenia. Przez te wszystkie lata oligarchia znalazła szereg innych sposobów na kontrolowanie państwa i społeczeństwa.
Kto jest oligarchą
Lista postkomunistycznych oligarchów w zasadzie pokrywa się z listą najbogatszych obywateli Polski. Ale nie do końca. Być może istnieją w Polsce ludzie niesłychanie bogaci, którym się po prostu udało, bo „wstrzelili się” w jakąś próżnię na postkomunistycznym rynku i mieli dobry pomysł na biznes. Może jest kilka wyjątków, które potwierdzają regułę. Nie wierzę raczej aby byli wśród oligarchów zwykli kryminalni złodzieje, którzy potem zainwestowali w jakieś intratne biznesy. Siedziałem trochę w więzieniu za politykę, ale przeważnie z kryminalistami i wiem, że w mentalności złodzieja leży raczej trwonienie ukradzionej kasy niż oszczędzanie i inwestowanie. Poza tym co i komu mieliby kraść w PRL i „III RP”, aby dorobić się tak ogromnych pieniędzy? Zwykły złodziej czy gangster oligarchą zostać nie mógł. Ciekawe jest, że nie ma żadnego oligarchy, wywodzącego się z „Solidarności”. Kiedyś byłem pewien, że komuniści zapewnili niektórym z nich wejście do oligarchii. Jednak dziś jestem pewien, że tak się nie stało. Dzisiejsza oligarchia to po prostu postkomuna. Oczywiście nie każdy były działacz komunistyczny został oligarchą. Myślę, że Polskę przejęła grupa licząca kilkaset, może kilka tysięcy osób. Nie wszystkich komunistów dopuszczono do grabienia majątku narodowego. Nie wszyscy, którzy zostali do tego dopuszczeni, stali się oligarchami. Niektórzy stali się jedynie klientelą oligarchów, którym trzeba było dać jakieś ochłapy.
Oligarchowie to władcy i właściciele Polski, zarówno w politycznym jak i ekonomicznym sensie. Oni ten kraj po prostu MAJĄ.
Maskarada
Już Arystoteles pouczał, że od formy ustroju ważniejsza jest treść. Każda forma rządów może być dobra – demokracja, arystokracja, monarchia. Każda z nich ma też swoje wynaturzone formy. Demokracja może przerodzić się w ochlokrację, czyli rządy motłochu. Monarchie bywają wielce poczciwe ale czasem przekształcają się w tyranie. No a pozory arystokracji, czyli rządów najlepszych, może mieć właśnie oligarchia. Forma rządów może zwieść kogoś, kto się dobrze nie przyjrzy temu jak system funkcjonuje w praktyce. Kiedyś wybitni konstytucjonaliści zachodni pisali konstytucje dla byłych kolonii w Afryce i Azji, które uzyskiwały niepodległość. Starali się nawet dostosowywać te akty prawne do lokalnych zwyczajów, lokalnej kultury politycznej. I nic z tego nie wychodziło. Wszystko wyglądało ładnie tylko na papierku.
Jeśli chodzi o postkomunistyczne oligarchie, to nie przybierają one pozorów arystokracji. Przybierają pozory demokracji. W dużym stopniu ma to związek z panującą w dzisiejszym świecie modą na demokrację. Oligarchowie muszą udawać idących z duchem czasu, gdy chcą wejść na światowe salony. Poza tym, jeśli udawaliby arystokrację, to szybciej zostaliby rozszyfrowani i ośmieszeni. W latach dziewięćdziesiątych nie wybaczyłyby im też tego doły partyjne, którym przecież tak długo obrzydzali „straszliwych jaśniepanów”. A więc udają demokrację i nieźle im to idzie. Jednak prawdziwej demokracji nie zbudują. Być może dopuszczą pewne odchylenia w kierunku ochlokracji.
Oligarchia a konkurencja
W kapitalizmie rzeczą zbawienną i ożywczą dla gospodarki nie jest sama prywatność przedsiębiorstw, ale konkurencja pomiędzy prywatnymi przedsiębiorstwami. To właśnie konkurencja sprawia, że przedsiębiorcy muszą dać z siebie wszystko, że muszą stale podwyższać jakość a ceny zbijać. W realnym socjalizmie konkurencja została zabita przez państwowe monopole i dlatego właśnie system był niewydolny i miał problemy ze wszystkim, nawet z przysłowiowym sznurkiem do snopowiązałek. Ale gdy przedsiębiorstwa prywatne pozbawione są konkurencji, to zaczynają „obrastać w tłuszcz” i działać podobnie jak przedsiębiorstwa państwowe a nawet gorzej, bo tym przynajmniej administracja stawia warunki.
Główną przyczyną zaniku konkurencji przedsiębiorstw prywatnych są monopole, duopole i oligopole, czyli opanowanie rynku przez jedno lub dwa podmioty lub ich grupę.
Pomyślmy co by się stało, gdyby właścicielem całego majątku został na przykład generał Kiszczak. Gospodarka stałaby się w jakimś sensie prywatna, bo w rękach prywatnego właściciela. Konkurencji nie byłoby żadnej, nawet takiej szczątkowej, która była za Peerelu. Jedyny właściciel mógłby robić co chce, dyktować ceny i nie liczyć się w ogóle z prawami popytu i podaży. Byłby to swoisty „monopol”, ale obejmujący nie tylko jakąś gałąź gospodarki ale całą gospodarkę.
Załóżmy, że właścicielami zostałyby dwie osoby – Kiszczak i Jaruzelski. Teoretycznie byłaby już tu jakaś konkurencja – między jednym a drugim. Ale faktycznie także taki swoisty „duopol” mógłby robić wszystko wspólnie i w porozumieniu – dyktować ceny i nie liczyć się w ogóle z prawami popytu i podaży.
Podobnie byłoby, gdyby majątek podzielono między całe biuro polityczne – powstałby swoisty „oligopol”, obejmujący całą gospodarkę. Czy zwiększenie uczestników takiego „totalnego oligopolu” do kilkudziesięciu, kilkuset, nawet kilku tysięcy osób wiele by zmieniło? Zwłaszcza kiedy osoby te łączy wspólny rodowód, wspólna grabież i związki personalne i polityczne. Moim zdaniem – NIE! A właśnie kasta oligarchów, którzy przejęli gospodarkę liczy moim zdaniem kilkaset do kilku tysięcy rodzin. Oni nigdy nie dopuszczą do powstania silnej konkurencji dla siebie. Oni po prostu rządzą gospodarką, a w ten sposób mają też przeogromny wpływ na politykę.
Oligarchia a gruba kreska
Przejęcie gospodarki dało ogromną władzę oligarchii. To daje solidne podstawy do politycznego panowania nad krajem. Trzeba też kontrolować układy i powiązania partyjne i ponadpartyjne, kontrolować instytucje. Pełną władzę oligarchia uzyskała, dzięki zachowaniu swoich wpływów w polityce, w urzędach, w sądownictwie, w służbach specjalnych…po prostu wszędzie. Szczególny prezent zrobił im rząd Tadeusza Mazowieckiego, ogłaszając „grubą kreskę”. To oznaczało, że stare układy pozostają we wszystkich instytucjach. Przychodzą nowi ministrowie, niekiedy dyrektorzy departamentów, ale średni szczebel administracji pozostaje ten sam. Pozostają też te same instytucje. Niektóre z nich trzeba co prawda zreformować, ale też pod kontrolą oligarchii. Okrągłostołowa transformacja dała oligarchom przejęcie majątku narodowego na własność i monopol na kapitał. Brak lustracji dawał im możliwość kontrolowania polityki poprzez nieujawnionych agentów. „Gruba kreska” gwarantowała im zachowanie kontroli nad administracją i sądownictwem. Władza oligarchii stała się niemal absolutna. Pewnie wtedy otwierali okna i patrząc w dal mówili do siebie: „Ten kraj jest nasz!”
Oligarchia a biskupi
Bardzo wzmacniające było dla oligarchii „błogosławieństwo” jakie przemiany otrzymały od biskupów. Naród Polski zachował wiarę i silny Kościół – i dobrze. Niestety głos biskupów w sprawach politycznych peerelowski ludek zaczął traktować jako głos Kościoła, a może nawet samego Boga. Mało kto zdawał sobie sprawę, że choć władza hierarchii w Kościele jest duża, to dotyczy ona jednak takich spraw jak wiara, moralność, dyscyplina kościelna, ale nie polityka. W sprawach politycznych oczywiście Kościół też powinien zabierać głos, ale w tym przypadku głos przeciętnego „katolika Kowalskiego” jest równy z głosem nie tylko księdza proboszcza, ale nawet biskupa. Tego jednak „Kowalscy” nie wiedzieli i słuchali zawsze głosu biskupów, którzy często tego nadużywali. A biskupi uznali między innymi, że Kościół w życiu społecznym musi ogrywać rolę „troskliwej mamuśki”, która musi uważać, aby jej ludek się nie narażał, nie zrobił sobie krzywdy. Powtarzali co prawda zawsze słowa Chrystusa „nie lękajcie się”, „wypłyń na głębię” itp, ale w praktyce robili coś zupełnie odwrotnego. Przeważnie byli w stanie zaakceptować każdy brudny kompromis, aby nie dopuścić do konfrontacji. Tak było przede wszystkim z Okrągłym Stołem. Przy okazji wypracowali sobie pozycję społecznego mediatora, co dało im silną pozycję w społeczną w nowej rzeczywistości. Obawiam się, że niektórzy z biskupów pełnią rolę mediatorów pomiędzy oligarchami. To daje im jeszcze silniejszą pozycje, ale jest drogą do piekła.
Oligarchowie panujący a oligarchowie sterujący
Współczesnych polskich oligarchów można podzielić na „panujących” i „sterujących”. Kiedyś byli też oligarchowie-politycy, bezpośrednio zajmujący się polityką, ale to już u nas przeszłość. Tacy dominują w krajach na wschód od naszej granicy, choć i tam są w odwrocie. Nowocześni oligarchowie pilnują swojego kraju dyskretnie, jakby z tylnego siedzenia.
Oligarchowie „panujący” rzadko ingerują w politykę. Oni raczej decydują, czego politykom nie wolno robić, niż dyktują co mają robić. Taki oligarchiczny sprzeciw, silniejszy niż veto prezydenckie, senackie oraz orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego razem wzięte. Przykładem takiego oligarchy panującego jest Michał Sołowow, wielki przedsiębiorca ze szczytu listy najbogatszych ludzi w Polsce i z pozycji 407 na liście najbogatszych ludzi świata. Fortunę swoją zawdzięcza między innymi przejmowanymi za bezcen gruntami skarbu państwa i gmin, w czym pomagał mu jego ojciec, komunistyczny działacz spółdzielczy. Pomagali mu także przyjaciele z SLD, miedzy innymi Marek Ungier, ale później nawiązywał dobre znajomości z politykami różnych opcji. Do tej pory nigdy nie faworyzował żadnej opcji politycznej i bezpośrednio w politykę nie ingerował. Widocznie dobrze dogadywał się ze wszystkimi. Poza tym jest dość młody i ma swoją pasję – rajdy samochodowe. Pewnie bezpośrednie kreowanie polityki jeszcze go nie interesuje. Ale być może to się zmieni, może już się zmienia, bo M. Sołowow planuje stworzyć ogólnopolską gazetę. Pewnie niedługo też dołączy do oligarchów sterujących. Oligarchowie, których nazwałem „sterującymi” są chyba najliczniejszą grupą. To coś pośredniego między oligarchami panującymi a oligarchami-politykami. Oni nie poprzestają na panowaniu. Oni lubią aktywnie kreować politykę, bezpośrednio w nią nie wchodząc. Oni potrafią doprowadzić do upadku ugrupowań politycznych. Oni potrafią je tworzyć i torować im drogę do zwycięstwa. Nie są politykami, ale są bogami polityki. Oni są prawdziwą pierwszą władzą, która ma pod sobą wszystkie inne „władze” w Polsce – sądowniczą, ustawodawczą, wykonawczą i medialną. Dla nich działają też służby specjalne. Nie zgadzam się jednak z popularnym twierdzeniem, że „w Polsce rządzą służby”. Służby specjalne odgrywają dużą rolę w oligarchicznym systemie władzy, ale nie rządzą. To były zawsze „psy” szkolone do służenia obcym. Nie są zdolne do samodzielnego rządzenia. Nawet tego nie pragną. Polską rządzi oligarchia. Typowym oligarchą sterującym jest Ryszard Krauze – przedsiębiorca, jeden z najbogatszych Polaków z majątkiem szacowanym przez magazyn Forbes na 3.5 miliarda złotych w 2008 roku, co dało mu 3. miejsce na liście najbogatszych Polaków. W 1987 r. założył firmę Prokom (obecnie Prokom Software SA), jedną z największych polskich firm informatycznych uzyskujących znaczne dochody z kontraktów informatyzacji sektora publicznego: informatyzacja ZUS, MON, MEN, NIK, KGHM, Poczty Polskiej. Krauze jest Gdynianinem i pewnie nie jest przypadkiem, że z Trójmiasta pochodzi najwięcej prezydentów, premierów, ministrów itd.
Oligarchowie- politycy
W Polsce niewielu jest oligarchów, biorących bezpośredni udział w polityce. Jeśli wchodzą do parlamentu jak na przykład Stokłosa, to tylko po to, aby pilnować tam swoich interesów. W rozgrywki polityczne się nie angażują. Nie piastują żadnych stanowisk. Ostatnim wyjątkiem od tej zasady był Ireneusz Sekuła, który, jak wiemy, źle skończył… Z związku z zachodnimi aspiracjami naszego kraju, wejściem do Unii Europejskiej i NATO, oligarchowie nie mogli pozostać na świeczniku tak jak oligarchowie w Rosji i na Ukrainie. Chociaż nawet na Ukrainie zaczyna się to zmieniać. Wyraźnym przykładem jest Blok Julii Tymoszenko. Jest to blok bardziej związany z oligarchią niż jakiekolwiek inne ugrupowanie na Ukrainie. Jednak cwana Julia sama porzuciła biznes. W kierownictwie swojego ugrupowania umieściła ludzi, którzy nigdy oligarchami nie byli. Tam, podobnie jak w Polsce, oligarchowie cały czas sterują politykami, ale robią to dyskretnie, „z tylnego siedzenia”. Juszczenko i Janukowycz po staremu angażują oligarchów bezpośrednio do polityki. Jeśli nie zrozumieją, że popełniają błąd, przegrają wszystko, a piękna Julia zostanie ukraińską carycą. W Polsce oligarchowie zrozumieli już dawno, że polityką należy sterować dyskretnie. Nie należy osobiście angażować się w polityczny teatr, ale trzeba mieć do tego wynajętych aktorów, zwanych politykami. Taki podział ról. Jeśli oligarchia nie angażuje się bezpośrednio w politykę, to nie znaczy, że jej nie ma, ani że jest słaba. W Polsce politolodzy i dziennikarze dali się zwieść pozorom i piszą często o oligarchach na Ukrainie, w Rosji i innych krajach Wschodu. U nas takiego zjawiska nie zauważają. To wielki błąd! W Polsce oligarchia ma dłuższe tradycje, niż na Wschodzie, bo u nas dużo wcześniej zaczęła się „transformacja ustrojowa”. Jest też dużo silniejsza, bo ma szersze koneksje międzynarodowe. Działa jednak dyskretniej.
Jak zorganizowana jest oligarchia
Tutaj mam niestety więcej pytań niż odpowiedzi. Polska oligarchia owiana jest mgłą tajemnicy. Więcej wiemy o oligarchii rosyjskiej, o której wiele się pisało wtedy, gdy Putin robił „porządki”. Jeszcze więcej wiemy o oligarchii ukraińskiej, która stała się „popularna” w czasie „pomarańczowej rewolucji”. Pisano o niej wtedy, że jest zorganizowana w regionalne „klany”, z których główne to doniecki, dniepropietrowski, czernichowski, centralny i zachodni. Być może polska oligarchia zorganizowana jest podobnie? Może jednak zorganizowana jest inaczej i dlatego nie doszło w Polsce do tak silnego konfliktu pomiędzy oligarchami jak na Ukrainie? Być może w tej chwili nawet na Ukrainie oligarchia zorganizowana jest już zupełnie inaczej a klany odeszły w przeszłość. A może nie ma żadnej organizacji? Każdy działa na własną rękę, a sprawy załatwiane są nieformalnie między oligarchami zainteresowanymi daną sprawą. Kto prowadzi mediacje w przypadku konfliktów? Może wyspecjalizowali się w tym niektórzy biskupi. Może głównym rozjemcą jest Aleksander Kwaśniewski. Wszak on jeździł godzić zwaśnionych oligarchów na Ukrainie. Tym bardziej chyba robi to na swoim podwórku. Co do sposobu w jaki zorganizowana jest polska oligarchia możemy na razie snuć tylko domysły. Ale należy próbować to rozgryźć. Pomogłoby to znacznie w zrozumieniu do końca oligarchii postkomunistycznej i w walce z nią.
Czy oligarchia to „układ”?
Myślę, że to nie jest odpowiednie słowo. Układają się ze sobą partnerzy, w jakiś sposób równi sobie. Jarosław Kaczyński porównywał „układ” do stolika brydżowego, przy którym siedzą różne grupy jako partnerzy. Tymczasem tu partnerstwa nie ma. Jest jedna grupa dominująca – oligarchowie właśnie i różne grupy służącej jej klienteli. Nie ma tu układających się partnerów. Pan-oligarcha każe, sługa musi. Słowo „układ” nie podoba mi się też dlatego, że jest to polityczny neologizm, uniemożliwiający jakiekolwiek historyczne porównania. Słowo „oligarchia” daje możliwość odniesień do historii doktryn politycznych – już od czasów Arystotelesa. Pozwala też na porównania z oligarchicznymi rządami z innych epok w Polsce i na świecie. Oczywiście należy tu jednak pamiętać o specyfice oligarchii postkomunistycznej, różniącej się od innych znanych z historii form oligarchii.
Oligarchia a salon
Waldemar Łysiak napisał cykl książek na temat „Salonu”, rządzącego Polską. Salon to bardzo głośne środowiska opiniotwórcze, które kierują polityką. Nie będę tu streszczał książek Łysiaka jak „Rzeczpospolita Kłamców” czy „Alfabet Szulerów”. Zachęcam do ich osobistego przeczytania.
Salon ma duży wpływ na politykę. Potrafi „zaszczekać” silnych polityków i całe ugrupowania polityczne a z drugiej strony potrafi wykreować miernoty. Jednak Salon nie rządzi krajem jak twierdzą niektórzy, ale wykonuje polecenia oligarchów. Salon to część klienteli, ale tej bardzo głośnej, w przeciwieństwie do klienteli cichej, którą są służby specjalne i urzędnicy.
Oligarchia kontra Kluska
Roman Kluska założył swą firmę w 1988 praktycznie bez żadnego kapitału. Początkowo komputery były składane w warunkach chałupniczych. Pod przewodnictwem Kluski Optimus S.A. stał się nie tylko czołowym producentem komputerów w Polsce, ale też liderem rynku kas fiskalnych oraz współtwórcą największego polskiego portalu internetowego Onet.pl. Firma odniosła duży sukces finansowy i Kluska był zaliczany w latach 90. do grona najbogatszych Polaków. Prowadzenia firmy zrzekł się w roku 2000, jako powody sugerując m.in. atmosferę korupcji nie pozwalającą na prowadzenie w ówczesnej Polsce uczciwych interesów. Jego majątek szacowano w chwili odejścia z firmy na ponad 400 mln zł. Roman Kluska jest przykładem tego, jak oligarchia niszczy niezależny biznes. Jednak R. Kluskę potraktowano szczególnie ostro. Być może oligarchia pozwala niektórym niezależnym biznesom funkcjonować pod jakąś kontrolą z ich strony. Jednak Kluska był typem społecznika, z sympatyczną powierzchownością, szybko zjednującym sobie ludzi. Otwarcie krytykował patologie życia gospodarczego w Polsce. Polityką wtedy jeszcze się nie zajmował…ale oligarchowie wiedzieli, że kiedyś może się zająć… Był więc potencjalnym zagrożeniem. Postanowili więc go zniszczyć.
W lipcu 2002 r., już po rezygnacji z kierowania firmą, został w spektakularny sposób aresztowany pod zarzutem wyłudzenia przez Optimus 30 mln zł podatku VAT. Wolność odzyskał po wpłaceniu kaucji w wysokości 8 mln zł, odebrano mu jednak paszport, a jako dodatkowe zabezpieczenie majątkowe zajęto jego posiadłość.
W styczniu 2003 r. sprawa została umorzona przez Urząd Skarbowy w Nowym Sączu. W listopadzie 2003 roku NSA uchylił wszystkie zaskarżone decyzje i zarządził od organów podatkowych zwrot kosztów. Próba stworzenia oligarchii solidarnościowej Jak napisałem wcześniej nie ma żadnych oligarchów „solidarnościowych”. Wszyscy oligarchowie zostali wyprodukowani przez komunę. Próbę stworzenia solidarnościowej oligarchii podjął Janusz Tomaszewski, wicepremier i minister spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka. W lutym 1998 „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że na posiedzeniu Rady Ministrów Tomaszewski zgłosił propozycję wprowadzenia całkowitego zakazu importu żelatyny do Polski, co sprzyjało interesom krajowego monopolisty na rynku żelatyny, Kazimierza Grabka. Grabek był ponoć byłym cinkciarzem, który po zmianie ustroju zainwestował w żelatynowy biznes. Nie był jeszcze oligarchą, ale można było z niego oligarchę zrobić. Myślę, że Tomaszewski stwierdził, że oligarchia komunistyczna jest nie do ruszenia i że prawdziwą siłę polityczną można uzyskać tylko przez stworzenie własnej oligarchii, która się jej przeciwstawi. Zaatakował go Wiesław Walendziak, ówczesny szef Kancelarii Premiera, który nazwał działania Tomaszewskiego „kapitalizmem politycznym”. Zaatakował Tomaszewskiego za próbę stworzenia nowej oligarchii (i słusznie!), ale nigdy nie atakował oligarchii postkomunistycznej. Działał więc ewidentnie na rzecz oligarchii postkomunistycznej. Kiedy po kilku latach Walendziak odszedł z polityki i przyjął stanowisko w jednej z firm Ryszarda Krauzego, wszystko stało się jasne.
Ale Tomaszewskiego też nie pochwalam. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby mu się stworzyć własną oligarchię, to szybko jego Grabkowie i inni „roztopiliby się” w oligarchii postkomunistycznej i nie dałoby się ich odróżnić jednych od drugich.
Oligarchia a służby
Popularne jest dziś hasło „w Polsce rządzą służby”…i jest w tym ziarenko prawdy. Współczesne służby mają spory wpływ na władzę i często działają jak „państwo w państwie”. Jeszcze większy wpływ na politykę mają ludzie dawnych peerelowskich specsłużb, zwłaszcza wojskowych. Jednak w Polsce rządzi postkomunistyczna oligarchia a nie specsłużby. Faktem jest, że byli generałowie i pułkownikowie komunistycznego aparatu bezpieczeństwa (a także ich dzieci) są obok byłych dyrektorów wielkich komunistycznych przedsiębiorstw, filarem współczesnej oligarchii. Chociaż trzeba przyznać, że najbardziej „wyrośli” oligarchowie związani z WSI (wcześniej z WSW i Informacją Wojskową). Ale oczywiście tylko nieliczni ludzie z tamtych układów zostali oligarchami. Natomiast wielu byłych i aktualnych agentów wojskowych służb specjalnych przyjęli zapewne na swoje „oligarchiczne dwory” jako swoją klientelę, dostającą od nich wsparcie ale też służącą im. Ponieważ wojskowe służby specjalne zostały zweryfikowane tylko powierzchownie, oligarchowie ci mieli dalej bezpośredni wpływ na władzę. Ponoć w Cytadeli Warszawskiej znalazły się teczki dotyczące Krauzego, Kulczyka, Solorza, Sołowowa i Karkosika…Choć nawet bez tych teczek ich kariery wskazują na taką właśnie przeszłość. Trochę gorzej mieli oligarchowie, wywodzący się z byłej SB, bo w postkomunistycznej bezpiece nastąpiły większe zmiany kadrowe. Poza tym pewnie po macoszemu potraktował ich główny reżyser „transformacji ustrojowej” Czesław Kiszczak, który chociaż był ich ministrem, to wywodził się ze służb wojskowych. Natomiast byli nomenklaturowi dyrektorzy bardzo urośli w siłę w pierwszych latach transformacji, ale potem jakby ustąpili miejsca oligarchom z wojskowej bezpieki. Przykładem takiego oligarchy – byłego nomenklaturowego dyrektora jest Edward Brzostowski. Przechodząc przez różne szczeble zawodowe doszedł do stanowiska dyrektora Kombinatu Rolniczo-Przemysłowego Igloopol. W latach 1983-1988 pełnił funkcję wiceministra rolnictwa. Później był współwłaścicielem i prezesem przedsiębiorstwa wielobranżowego „Dexpol” w Dębicy. Pamiętam, że na początku lat dziewięćdziesiątych jego Igloopol przejmował różne zakłady i sklepy na pomorskich wsiach. Pewnie robił to w całej Polsce. Pewnie jego błędem było to, że postawił na sklepy. Akurat drobny handel detaliczny był jedyną dziedziną, gdzie po przemianach zapanował prawdziwy wolny rynek. Drobni sklepikarze wygrali z postkomunistycznym oligarchą. W ten sposób w jakimś sensie zrewanżowali się za „bitwę o handel”
W 2001 Brzostowski został wybrany na posła na Sejm IV kadencji z ramienia koalicji Sojusz Lewicy Demokratycznej – Unia Pracy, z rekomendacji SLD w okręgu rzeszowskim. W listopadzie 2002 złożył mandat poselski w związku z wyborem na burmistrza Dębicy. W 2006 ubiegał się o reelekcję w wyborach samorządowych, przegrywając w II turze z kandydatem Prawa i Sprawiedliwości Pawłem Wolickim (uzyskując 44,62% głosów). I tak z zapowiadającego się lidera oligarchów w Polsce spadł Brzostowski do roli lokalnego oligarchy dębickiego i to niezbyt silnego, bo przegrywającego wybory samorządowe. Oligarchia magnacka a oligarchia postkomunistyczna W celach porównawczych przenieśmy się na chwilę w czasy osiemnastowieczne. W Rzeczypospolitej wówczas szlachta była formalnie nadal równa, ale praktycznie system przekształcał się w magnacką oligarchię. Formalnie ta sama demokracja szlachecka – ale faktycznie coś zupełnie odmiennego. Oligarchami byli wówczas magnaci, którzy zaczęli wygrywać ze szlachtą średnią, która wcześniej była główną siłą polityczną Rzeczypospolitej. Magnaci mieli już dawno silną pozycję ekonomiczną. Swoją dominującą pozycję polityczną uzyskali dzięki stworzeniu sobie tzw. klienteli spośród szlachty-hołoty, która majątku żadnego nie posiadała, ale posiadała szlacheckie prawa polityczne. Oligarchia magnacka doprowadziła do degeneracji państwa a następnie do jego upadku. W dzisiejszych czasach mamy do czynienia z oligarchią, tylko nie magnacką, ale postkomunistyczną. Magnateria budowała swą pozycję przez wieki. Oligarchowie postkomunistyczni budowali ją kilkadziesiąt lat. Podobnie jak magnaci, dzisiejsi oligarchowie rządzą przy wsparciu współczesnej klienteli – polityków, ludzi mediów, ludzi służb specjalnych, sędziów, urzędników. Mają jednak nad nimi większą władzę niż magnaci. W dawnej Rzeczypospolitej szlachcic-hołysz, jeśli popadł w niełaskę magnata, tracił płynące od niego dochody, ale nadal pozostawał szlachcicem. Dzisiaj ci, którzy popadną w niełaskę oligarchów stają się nikim.
W XVIII wieku szlachta średnia zaczęła tracić swoją dotychczasową pozycję, ale cały czas była jeszcze dość silna, jeszcze jakoś próbowała konkurować z magnaterią. W Polsce w latach 90tych XX wieku nie było czegoś w rodzaju „szlachty średniej” czyli po prostu klasy średniej . To co było podobne do dawnej szlachty zagrodowej i mogło się z czasem przerodzić w „szlachtę średnią” (bogaci rolnicy, rzemieślnicy, właściciele małych nowopowstałych firm) było niszczone przez politykę fiskalną i kredytową oraz innymi sposobami…
Oligarchia postkomunistyczna nosi w sobie wszelkie choroby, które nosiła w sobie oligarchia magnacka, doprowadzając Polskę do upadku. W oligarchii postkomunistycznej choroby te występują jednak w dużo większym natężeniu, przede wszystkim dlatego, że nie ma ona konkurencji jaką mieli magnaci w postaci szlachty średniej. Współczesna oligarchia jest też kastą bardziej gnuśną, gdyż ich majątki powstały szybko i bez większego wysiłku. Także później działała niemal pozbawiona konkurencji. O wiele większy jest też stopień zawłaszczenia państwa.
Wypasiona klientela
Na początku XXI wieku klientela oligarchii nie przypomina już dawnej szlachty-hołoty. Jest wśród nich wielu ludzi bardzo majętnych. Jednak nie stworzyli oni nowej klasy średniej. Nie dołączyli też do oligarchii, która raczej jest kastą zamkniętą. Mimo, że rosną w siłę, są coraz bogatsi, ich pozycja społeczna się nie zwiększa. Prawdopodobnie coraz gorzej się czują w swojej roli. Być może kiedyś ta, mówiąc językiem młodzieżowym „wypasiona” klientela zbuntuje się przeciw oligarchom. Nie należy jednak wiązać z nimi większych nadziei. Są jeszcze bardziej zdegenerowani niż oligarchowie. Taki konflikt między oligarchami a idącymi w górę ich klientami można jednak pożytecznie wykorzystać na zasadzie „gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta”.
Czy oligarchię da się ucywilizować?
Odpowiedzią na wszechwładzę oligarchii postkomunistycznej nie może być stworzenie „własnej”. Oligarchia jest z natury swojej kastą chorą. Rządy oligarchiczne nigdy same z siebie nie przekształcą się w polityczną demokrację i w konkurencyjną gospodarkę. One nawet nie przekształcą się w zdrową arystokrację w rozumieniu arystotelesowskim. Jedyną alternatywą wydaje się zamknięcie wszystkich w kryminale i konfiskata ich majątków. To oczyściłoby nasz kraj, ale byłoby trudne do zrealizowania i spowodowałoby pewne problemy. Czy jest inne wyjście? Czy można oligarchię ucywilizować? Chyba do pewnego stopnia udało się to Czechom, ale oni przyblokowali komunistyczną nomenklaturę na samym początku przemian. Duże znaczenie miało szybkie wprowadzenie lustracji i dekomunizacji. W Polsce lustrację zaczęto wtedy, gdy nie miała ona już większego znaczenia a dekomunizacji nie było w ogóle. W Czechach nomenklatura też się uwłaszczyła, ale nie nakradli tak jak w Polsce. Poza tym nie wywierają chyba takiego wpływu na politykę. A może po prostu robią to dyskretniej? Rosja Putina to przykład zaprzęgnięcia oligarchów w służbę samodzierżawia. Putin zrobił to dość brutalnie, ale szybko i skutecznie. Wielki oligarcha Michaił Chodorowski, były współwłaściciel Jukosu, wylądował w kolonii karnej. Borys Abramowicz Bieriezowski oraz kilku innych oligarchów, przeciwstawiających się Kremlowi, zostało zmuszonych do emigracji. Putin nie dokonał masowej rozprawy z oligarchami. Nie tknął ich majątków. Udało mu się ich przestraszyć na tyle, że podporządkowali się polityce Kremla. Rozwiązanie dobre dla samodzierżawia na wzór carski. Czy da się jednak zastosować w budowie demokracji czy choćby nawet monarchii konstytucyjnej? Trudna sprawa…
Nagonki na oligarchów
Od czasu do czasu jesteśmy świadkami politycznych i medialnych ataków na oligarchów. Oczywiście nigdy nie są atakowani jako cała kasta. Co jakiś czas obrywa się nieco jednemu z nich. Wydawałoby się, że nie są oni jednak tak wszechwładni, skoro media mogą sobie pozwalać na takie harce z nimi. Myślę, że media i politycy atakują ich…na zlecenie innych oligarchów. Atakują tych, którzy wyrastają zbyt wysoko. Przez pewien czas atakowany był Brzostowski. Potem wszystko ucichło. Była moda na Gudzowatego. Też się skończyła. Potem na tapetę poszedł Kulczyk Po jakimś czasie dali mu spokój. Myślę, że po prostu, gdy ktoś z oligarchicznego towarzystwa za bardzo rośnie to trzeba go trochę „przyciąć”. Tak dla zachowania równowagi. Natomiast ostatnio nadszedł czas nagonki na Krauzego. Tutaj były nie tylko media i politycy. Zaczął nim się interesować wymiar sprawiedliwości, co jest pewnym novum. Ponoć sprzedał udziały w swoim Prokomie i w ogóle chce się wynieść z Polski. Chyba wyrósł już tak bardzo, że zwykłe przycięcie nie wystarczy. Wszak to z jego „stajni” wyszli główni politycy PO i PIS – dwóch największych obecnie partii politycznych w Polsce.
Oligarchia a Kaczyńscy
Myślę, że Kaczyńscy generalnie nie chcieli naruszać interesów oligarchii. Jak pisałem wcześniej w Polsce są obecnie dwa rodzaje oligarchów, które określiłem jako panujących i sterujących. Prawie wyeliminowani zostali oligarchowie-politycy, biorący bezpośrednio i oficjalnie udział w życiu politycznym kraju. Jarosław Kaczyński pragnął wyeliminować także oligarchów sterujących polityką. Chciał aby poprzestali na panowaniu nad krajem, ale sterowanie polityką zostawili politykom, to znaczy przede wszystkim jemu i jego bratu. Taki podział pracy, teoretycznie nie zagrażający pozycji oligarchów.
W ten sposób chciał jednak odebrać oligarchom ich „ciuciu”. Chciał, aby jedli obite i wykwintne dania, ale zrezygnowali z „deseru” i zostawili go Kaczyńskim.
A przecież sam Kaczyński dobrze wie jaka to frajda sterować polityką. Myślę, że on woli rolę rozdającego karty od funkcji premiera czy nawet prezydenta. Pewnie dlatego prezydentem zrobił mniej zdolnego politycznie brata.
Działania Kaczyńskich nie zagrażały pozycji oligarchii, ale szły w kierunku odebrania niektórym oligarchom ulubionej zabawy w reżyserów igrzysk. Zaczęli więc atakować Kaczyńskich, oczywiście nie sami, ale za pośrednictwem swojej klienteli, głównie w postaci mediów. Powolna oligarchizacja Europy Zachodniej Zjawisko oligarchizacji występuje także w Europie Zachodniej. Oczywiście wszystko tam rozwija w się w znacznie wolniejszym tempie niż u nas i nie ma tam tylu patologii. Przede wszystkim wielki biznes to bardziej arystokracja niż oligarchia. Większość wielkich przedsiębiorców wyrosła jednak w warunkach konkurencji. Musieli być więc w jakiś sposób najlepsi. Dopiero później ich przedsiębiorstwa zaczęły „obrastać w tłuszcz”. Poza tym wielki biznes to na Zachodzie jest raczej piątą władzą obok trzech klasycznych władz oraz mediów.
W krajach postkomunistycznych oligarchia jest przeważnie „nadwładzą”, trzymającą w ręku i w kieszeni wszystkie pozostałe cztery władze. Ale powoli upodabniają się one do siebie. Pewnie za kilkadziesiąt lat jedni i drudzy wymieszają się ze sobą tworząc nową oligarchię europejską. Unia Europejska w roli pasera Kiedyś miałem nadzieję, że oligarchów zniszczy lub co najmniej osłabi ich pozycję, wchodzący do Polski kapitał zagraniczny. Może nie wytrzymają konkurencji. Może dojdzie do konfliktu oligarchii z zachodnim kapitałem. Nic z tych rzeczy! Kapitał zagraniczny zajmuje pokornie takie miejsce jakie oligarchia im wyznaczy. Oligarchia nie boi się zachodniego kapitału, wręcz zachęca go do inwestowania. Oddała mu wiele prywatyzowanych przedsiębiorstw, często prawie za darmo. Oligarchom zależy na tym, aby mieć dobre stosunki z kapitałem zachodnim, aby wejść na europejskie salony. Właśnie po to wyrwali się z komunistycznego getta. Zgodnie wciągnęli Polskę do Unii Europejskiej. Mają z jej strony rodzaj „kryszy”, chroniącej zagrabioną własność. Gdyby UE zgodziła się na lustrację majątkową w Polsce, dotknęłoby to także firmy zachodnie. Na to na pewno się Unia się nie zgodzi. Kiedy mówimy o wejściu do Unii Europejskiej, ewoluującej w kierunku megapaństwa, należy poruszyć problem suwerenności. Przejściowa suwerenność była potrzebna lokalnym oligarchom, aby w swoich krajach mogli dzielić łupy. Przecież ludzie Kremla nie mogli sami rozgrabić wszystkiego. Najpierw usamodzielniły się państwa satelitarne, potem republiki sowieckie. Później, wbrew wcześniejszym ustaleniom, niezależności próbowały różne „avtonomiczeskije riespubliki”, różne małe obwody, regiony itp. Po prostu każdy chciał grabić u siebie. Później wszyscy…zaczęli się suwerenności pozbywać. Kiedy już nakradli, znowu potrzebna była „krysza”, jakaś większa struktura, która chroniłaby zagrabione dobra. Wyjątkiem była Czeczenia, w której chyba zbyt silne było poczucie narodowej dumy, choć i tam niektóre klany zaakceptowały szybko powrót do Rosji. Wszyscy inni zaczęli z suwerenności rezygnować. Ale nie wszystkie kraje rozpoczęły powrót do Rosji. Niektóre na nowego patrona wybrały Unię Europejską.
O wielką wojnę pomiędzy oligarchami prosimy Cię Panie!
Potrzebna jest nowa siła, która będzie opozycją nie tylko dla politycznego establishmentu, ale i dla całego systemu oligarchicznych rządów. Nie ma u nas jeszcze silnej typowej klasy średniej, więc nowa siła polityczna powinna się opierać na szeroko rozumianych drobnych posiadaczach, którzy z czasem uformują zdrową nową klasę średnią. Być może, zanim drobni posiadacze zorganizują się politycznie, powinni zorganizować się na poziomie zawodowym i konsumenckim. Modlę się też o wielki konflikt pomiędzy oligarchami, taki jaki miał miejsce na Ukrainie w czasie „pomarańczowej rewolucji”… Jednak Ukraińcy okazali się okazali się na tyle głupi, że zamiast działać na zasadzie „gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta” to uwierzyli „pomarańczowym” oligarchom…i mają za swoje… Mam nadzieję, że kiedy dojdzie do podobnego konfliktu oligarchów w Polsce, Polacy tacy głupi nie będą…
Uwłaszczenie komunistycznej nomenklatury sednem transformacji
Uwłaszczenie komunistycznej nomenklatury i przekształcenie jej w postkomunistyczną oligarchię jest faktem. Faktem jest też jej ogromny wpływ na gospodarkę i politykę czasów obecnych.
Uważam, że w dużym stopniu uprawdopodobniłem tezę, że uwłaszczenie nomenklatury było następstwem świadomych działań politycznych i zasadzie sednem całej politycznej transformacji. Uprawdopodobniłem też tezę, że oligarchia to nie jest tylko piąta władza na równi z innymi, ale że ewidentnie dominuje ona nad pozostałymi czterem władzami. Postawiłem też pytania, na które nie dałem zdecydowanych odpowiedzi a jedynie sugestie, czasem bardzo mgliste, jak w przypadku pytania o sposób zorganizowania polskiej oligarchii postkomunistycznej. Zachęcam wszystkich, aby próbowali znaleźć odpowiedź także i na te pytania."
Klaudiusz Wesołek
Baza Niezależnej Internetowej TV TVG-9 http://www.tvg9.cba.pl/ Klaudiusz Wesołek - chłop małorolny i publicysta pozaobiegowy, internetowy wariat i oszołom. Wicie, rozumicie :)