„Już samo organizacyjne zawłaszczenie (i zastrzeżenie?) sobie nazwy „Ruch Narodowy” zostało przez wiele środowisk uznane za nieuprawnione i wskazywało jednoznacznie na bufonadę jego liderów.”
Na propisowskim (a niegdyś elpeerowskim) portalu prawy.pl zamieszczono w dniu wczorajszym (08.01) symptomatyczną wymianę ciosów pomiędzy szefem tzw. Obozu Narodowo-Radykalnego, Przemysławem Holocherem („wyjdziemy na ulice i pokażemy, że ten system nas nie przeraża”, park Agrykola w Warszawie, 11.11.2012) i Wojciechem Wierzejskim, b. prezesem Rady Naczelnej Młodzieży Wszechpolskiej, b. członkiem Zarządu Głównego Stronnictwa Narodowego (w l. 1996-2001) i b. p.o. prezesa LPR („Nie ma dziś w Polsce prawicy narodowej.”, prawy.pl, 12.09.2011).
Zarówno wypowiedź p. Holochera (pt. „Giertychów logika przedziwna”), jak i natychmiastowy odzew p. Wierzejskiego (pt. „Nikczemny atak! W odpowiedzi liderowi ONR”) – każdy zainteresowany odbudową opcji narodowo-patriotycznej powinien sobie dokładnie przeczytać, chociażby po to, by pozbawić się złudzeń, że trio pp. Holochera-Winnickiego-Zawiszy jest czymś lepszym od niedawnych duetów i trójek Romana Giertycha. Nie da się zresztą zaprzeczyć – p. Wierzejski wypowiada się tutaj ze znacznie większą klasą.
Wydaje się, że p. Holocher zaatakował „oksfordczyków” („giertychowców” sympatyzujących z Sikorskim i Platformą) nie bez kozery, ale bardzo nieszczęśliwie i niegodnie, gdyż odpowiedział Maciejowi Giertychowi na jego krytykę pomysłu stworzenia przez MW i ONR wspólnego tzw. Ruchu Narodowego – za pomocą napaści na ojca prof. Giertycha, czyli na nieżyjącego od 1992 roku ś. p. Jędrzeja Giertycha, jednego z najbliższych współpracowników Dmowskiego i autentycznie polskiego kontynuatora endeckiej myśli i tradycji politycznej. W celu zdyskredytowania opinii Macieja Giertycha na temat dzisiejszego tzw. ONR-u, p. Holocher przywołał opinię Jędrzeja Giertycha z roku 1938: „twórcy O.N.R. domagali się złagodzenia kursu antyżydowskiego w naszym obozie, my nie mogliśmy się zgodzić" – sugerując tym samym, że Jędrzej Giertych był zatwardziałym i przez to niezdolnym do politycznych kompromisów antysemitą, a – jak wiadomo – niedaleko pada jabłko od jabłoni. „Profesorowi Giertychowi przeszkadza alians z ONR-em – grzmiał Holocher – A może profesorowi Giertychowi chodziło o to, co jego ojciec (Jędrzej Giertych) zarzucał przedwojennym radykałom z ONR? Mianowicie to, że ówczesny ONR był żywiołem zbyt mało antyżydowskim” – zapytywał drwiąco szef tzw. ONR-u i cytował w tym miejscu wspomnianą wyżej wypowiedź Jędrzeja Giertycha, mającą w sposób oczywisty stygmatyzować prof. Giertycha, a pewnie i innych krytyków holocheriańskiego „Ruchu Narodowego”.
Owa nieprzyjemnie woniejąca („myślą nowoczesnoendecką”?) metoda wyprowadzania ciosów poniżej pasa (bo tak należy nazwać pomysł naznaczania przeciwników politycznych piętnem antysemityzmu) nie spodobała się także Wojciechowi Wierzejskiemu, który powiedział o wystąpieniu Holochera: „Styl to prymitywny, wręcz wulgarny (od vulgo = pospolicie), a treść oszczercza, zniesławiająca i kłamliwa. (…) przywódca „radykałów” opluł Pana Profesora w sposób niegodziwy. (…) (Holocher) Nie ma jednak prawa do obrażania kogokolwiek w imię swoich wybujałych ambicji (wybujałych, bo jak na razie Autor-lider nie przeprowadził ani jednej skutecznej kampanii wyborczej). Pisanie o „wykolejeńcach politycznych”, czy „tzw. Giertychach” dyskwalifikuje Autora jako potencjalnego już nawet nie lidera, ale po prostu polityka, któremu można zaufać. Z taką postawą cały projekt polityczny Autora z góry skazany jest na klęskę.”
Zgadzając się jak najbardziej z taką oceną i prognozą, należy znaleźć jeszcze odpowiedź na pytanie: dlaczego „friedmanowcy” zaatakowali w tak brutalny i niegodny sposób tą znaną rodzinę polskich i katolickich polityków narodowych, nie oszczędzając przy tym pamięci wielkiego Polaka, Jędrzeja Giertycha?
Przypomnijmy, że w roku 1995 prof. Giertych usiłował zarejestrować swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich, występując z programem gospodarczym, przewidującym m.in. (podaję za Janem Bodakowskim):
– odejście od modelu, w którym Polacy są proletariatem w zakładach należących do obcego kapitału, upowszechnienie etosu właścicielskiego poprzez przekazanie Polakom własności zabudowań i ziemi, pracownikom akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw,
– likwidację podatków, które uniemożliwiają osiągnięcie samowystarczalności żywnościowej Polski,
– zaopatrywanie się polskiej armii w polską broń, produkowaną przez prywatne przedsiębiorstwa,
– zakaz kreacji pieniędzy przez banki prywatne, powierzenie tego zadania NBP,
– uniemożliwienie ludziom zdolnym i młodym wyjazdu z Polski,
– prawo do domowej oświaty.
Dziesięć lat później, jako kandydat na prezydenta w roku 2005, prof. Giertych zaprezentował się jako zwolennik m.in. (podaję za J. Bodakowskim):
– rządów elit, cywilizacji łacińskiej, przyjaźni z Arabami, sojuszu z USA, amerykańskich baz wojskowych w Polsce, tzw. wolnego rynku, bezcłowego handlu z Europą, utrzymywania rodzin z pensji ojców, przyznania rodzicom tylu głosów w wyborach, ilu aktualnie rodzina ma członków (łącznie z dziećmi), wspierania normalnych pełnych rodzin,
– oraz przeciwnik: rządów plebsu, demokracji bez wartości, socjalizmu, Unii Europejskiej, dominacji Niemiec, imperializmu rosyjskiego, sarmatyzmu, piłsudczyzny, podatku katastralnego, interwencjonizmu państwa, oddawania pod obcą komendę polskich wojsk, aktywności zawodowej kobiet, samotnego macierzyństwa i związków jednopłciowych (Polska według Macieja Giertycha, prawica.net, 12.11.2008).
„Wadą poglądów profesora Giertycha jest to, że są one niekonsekwentne. – zauważał Bodakowski –Maciej Giertych jest za ograniczeniem ingerencji państwa, by równolegle głosić zabobony o potrzebie zasiłków dla rodzin wielodzietnych, pomocy rolnikom i przemysłowi obronnemu. Polityk LPR krytykował demokrację i zarzucał UE likwidację demokracji. Był za wolnym handlem w Europie i za cłami (które mają likwidować bezrobocie, a przez to wzmacniać ZUS). Był za niskimi podatkami i za przymusowymi składkami na ZUS oraz za ukrytymi podatkami (rodziny wielodzietne płacąc je wspierają budżet państwa). Był za misjami zagranicznymi polskich żołnierzy w ONZ i przeciw oddawaniu polskiej armii pod obcą komendę.” (itd., itd. – dodajmy, że wykluczają się też nawzajem: postulat cywilizacji łacińskiej-personalistycznej i deklaracja popierania polityki USA oraz amerykańskiej obecności militarnej w Polsce). – Czy jednak fakt, że światopogląd prof. Giertycha to przedziwna mieszanka proamerykańskiego socjalizmu liberalnego i propolskiego personalizmu może być wystarczającym powodem, żeby nazwać go „wykolejeńcem politycznym” i posądzić go (bo tak to właśnie zabrzmiało), iż wyssał antysemityzm „z mlekiem ojca”?
Wydaje się rzeczą prawdopodobną, że nie chodzi w tym przypadku ani o zestaw poglądów Macieja Giertycha, ani o jego polityczne dokonania w przeszłości, lecz o potencjalne zagrożenie dla neopiłsudczykowsko-pisowskiej opcji proamerykańskiej, jakie niesie ze sobą pomysł reaktywowania partii prawicowej „na prawo od PiS-u”. Już bowiem we wrześniu 2012 r. można było przeczytać (na stronie polskatimes.pl), że „Giertych, Gowin, Kowal (to) – trzej tenorzy nowej prawicy”: „W auli Politechniki Warszawskiej trzej tenorzy: Roman Giertych, Jarosław Gowin i Paweł Kowal ogłaszają powstanie Partii Republikańskiej. Żarliwie prezentowane postulaty odnoszą się do liberalnej gospodarki i prawicowego systemu wartości. Liderzy zapowiadają dalsze liczne transfery, zwłaszcza z PJN i pękniętej Platformy. Publiczność bije brawo. Komentatorzy donoszą, że być może właśnie rodzi się nowoczesna prawica. Na razie to political fiction, zaproponowana przez politologa dr. Błażeja Pobożego, ale komentatorzy są zgodni: po prawej stronie jest miejsce dla nowego ugrupowania. Co więcej, tego samego zdania są sami politycy.” – Słabnącemu PiS-owi zaczęto więc szykować nie-pisowską konkurencję-alternatywę.
W grudniu zeszłego roku Wirtualna Polska informowała już o „triumwiracie” z udziałem oksfordczyka Sikorskiego: „Prof. Jadwiga Staniszkis: triumwirat Gowin-Sikorski-Giertych – chodzi o przejęcie kontroli nad PO”. W tekście tym czytamy: „Uważna lektura „Rzeczpospolitej” pod nowym kierownictwem (i już po wyrzuceniu Pawła Lisickiego z „Uważam Rze”) prowadzi do hipotezy, iż mamy do czynienia z dalekosiężnym planem politycznym. Chodzi o przejęcie w przyszłości kontroli nad PO przez triumwirat Gowin-Sikorski-Giertych. I – na początek – wyartykułowanie konserwatywno-narodowej platformy programowej w wersji bardzo tradycyjnej i spokojnej. Miałoby to nie tylko odebrać PiS-owi tą przestrzeń retoryczną, ale powstrzymać młodsze, nie PiS-owskie jeszcze pokolenie, którego nie może porwać tuskowa „ciepła woda w kranie” – przed identyfikacją z radykałami z ostatniego marszu 11 listopada”. Jak pisze p. Staniszkis, przejęcie PO przez trójkę Gowin-Sikorski-Giertych „niestety ma szansę – jeśli uzyska wsparcie klasy politycznej, mediów i służb. Bo Palikot jako konkurent Tuska, zdolny do powstrzymania ofensywy PiS-u, okazał się – z ich perspektywy – niewypałem.”
Nic więc dziwnego, że PiS (wraz ze swoimi satelitami i sojusznikami) broni się rozpaczliwie przed wciśnięciem go w sejmie pomiędzy Platformę i nową prawicową formację Romana Giertycha. Nie będzie to raczej „Partia Republikańska”, gdyż ta Polakom zdecydowanie źle się kojarzy po awanturach wojennych sprokurowanych przez amerykańskich neokonów, a ponadto środowiska stawiające na zwycięstwo republikanów zdążyły już proklamować powstanie TV Republika (21.12) i zaprezentowały bardzo znamienne (bo powiązane z PiS-em, Radiem Maryja i „Gazetą Polską”) grono jej „ojców założycieli” (Wildstein, Sakiewicz, Stankiewicz, Ziemkiewicz, Terlikowski i inni). Lecz może to być coś w rodzaju „konserwatywno-narodowej partii proamerykańskiej”, odbierającej elektorat różnym ugrupowaniom (korwinistom, pisowcom, holocherowcom) pod hasłami narodowego kapitalizmu i prawdziwie wolnego tzw. wolnego rynku oraz odcinającej się od patologizacji katolicyzmu i Kościoła jaka postępuje na skutek sztucznie wytworzonej i szerzonej antyrosyjskiej „choroby smoleńskiej” (warto przypomnieć, że Amerykanie – w osobie samego Zbigniewa Brzezińskiego, tuż po zwycięstwie Obamy – włączyli dla kultu Smoleńska i jego animatorów „czerwone światło”, wskazując na destrukcyjny charakter tego ruchu dla… polityki proamerykańskiej).
Ale i to nie wyjaśnia nam dostatecznie przyczyn antygiertychowskich ataków młodych przywódców tzw. Ruchu Narodowego, w wykonaniu najpierw p. Winnickiego (zob. „Kompromis środkiem, a nie celem”, mysl24.pl, 21.12), a obecnie p. Holochera. Jest rzeczą jasną, że gdyby Roman Giertych wygrał, choćby częściowo, jutrzejszy wyścig do Sejmu z PiS-em, to nie zrobiłby nic innego, aniżeli robił po wyborach z 2005 roku, gdy, dzięki najniższej w historii frekwencji (40,57%), PiS zdobył aż 33,7% mandatów w Sejmie i prawo do utworzenia rządu, zaś LPR aż 7,4% mandatów i prawo do pozostawania rządową lub pozarządową opozycją (odebrane zresztą tej partii po dwóch latach decyzją braci Kaczyńskich, a formalnie uchwałą sejmu skracającą jego kadencję). Trudno jest przypuszczać, że w razie sukcesu Giertychowi pozwolono by stworzyć rząd, tym bardziej, że wcale nie zanosi się na sukces. „Oksfordczycy” (a prof. Giertych też kończył tą szkołę), to, w zasadzie, gomułkowcy naszych czasów, zmuszeni kroczyć polską drogą do socjalizmu liberalnego (kapitalistycznego); to jakby sojusz tych postaci krążących po orbicie władzy, które chcą tworzyć polską alternatywę dla PiS-u i zająć jego miejsce w stosunkach z dzisiejszym bezbożnym, soc-liberalnym, psudowolnorynkowym, zdominowanym przez „Anglosasów” Zachodem. Z tym Zachodem, który upadłszy już moralnie, cywilizacyjnie i gospodarczo, ma jednak wciąż jeszcze dość siły, by trzymać za gardło Rosję i środkową Europę, by prowadzić z konkurentami III wojnę światową nowoczesnymi, nie tylko orężnymi metodami.
Jednym z pomysłów na prowadzenie tej wojny w Europie – cudzymi, nie-amerykańskimi rękami – jest lansowana przez George’a Friedmana (swego rodzaju Jeffrey’a Sachsa współczesnej geopolityki) koncepcja utworzenia pod egidą USA wyodrębnionej z Unii Europejskiej grupy państw środkowoeuropejskich (i ewentualnie Ukrainy i Białorusi), która przybrała by postać antyrosyjskiego (i w razie potrzeby antyniemieckiego) bloku polityczno-militarnego, powstrzymującego rozwój bezpośredniej współpracy niemiecko-rosyjskiej oraz niemiecką i rosyjską ekspansję polityczno-gospodarczą w Europie Środkowej i Wschodniej. Blok ten powstrzymywał by, rzecz jasna, również wzajemnie korzystną współpracę skupionych w nim państw z Rosją, a ponadto służyłby amerykańskiej polityce osaczania i rozczłonkowywania Rosji, realizowanej w celu zdobycia jej bogactw i uniemożliwienia korzystania z nich Chinom, Indiom, Pakistanowi i innym czołowym krajom azjatyckim. Koncepcja George’a Friedmana spisana została w kilku jego książkach i w niezliczonych jego artykułach i wywiadach, kolportowanych szeroko również w Polsce, którą Friedman wytypował na… przywódczynię przyszłego bloku antyrosyjskiego środkowej Europy i zalecił jej (na nasz koszt!) intensywnie się zbroić do walki z Rosją. Przynętą koncepcji Friedmana jest roztoczona przez niego wizja upadającej zachodniej i rosyjskiej części Europy, a potem powstającego na tych gruzach nowego Imperium pod wodzą Polaków, którego narody, pozostające oczywiście w przymierzu ze zwycięskimi Stanami Zjednoczonymi, żyć będą odtąd długo, dostatnio i szczęśliwie, oddając przy okazji Polakom Lwów, Grodno i Wilno z wielkiej wdzięczności i z wielkim ukontentowaniem.
Czytelnicy prozy Friedmana i jej krajowych mutacji (czyli, jak stwierdził p. Zawisza, „cała Polska od Szczecina i Wrocławia po Wilno i Lwów”) poparli z ochotą pomysł utworzenia tzw. Ruchu Narodowego, którego liderzy obiecali poprowadzić ich na tzw. Ziemie Zabrane: „Na Marszu Niepodległości w dniu 11 listopada 2012 roku Artur Zawisza rzucił hasło odzyskania Wilna i Lwowa. – pisze prof. Wielomski – Gdy to usłyszałem, to puknąłem się w czoło, traktując jednak te słowa jako wiecową retorykę. Raczej potwierdzały one niepoważny charakter zebranych tam tłumów młodych ludzi – którzy je podchwycili – niźli niepoważność mówiącego, którego osobiście bardzo szanuję. Jednak po 11 listopada Artur Zawisza wraca do odzyskania Wilna i Lwowa ustawicznie. Wydaje się wprost, że uczynił z tego hasła podstawowy postulat Ruchu Narodowego. (…) Może i nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że w środowisku Ruchu Narodowego bezustannie mówi się i pisze o idei tzw. Międzymorza, czyli bloku geopolitycznego, sojuszu państw położonych pomiędzy Niemcami i Rosją, obejmującego także przynajmniej część naszych południowych sąsiadów (Czechy, Słowacja, Węgry), a może i jeszcze większy blok państw zajmujących "międzymorze" pomiędzy Bałtykiem, Morzem Czarnym, Adriatykiem i Morzem Śródziemnym. (…) wyobraźmy sobie, że odzyskaliśmy Wilno i Lwów. (…) Ziemie "odzyskane" stanowiłyby gigantyczny rezerwuar nędzy, biedy, aktywności partyzanckiej (w nowomowie demoliberalnej: "terroryzmu"), niepokojów na tle społecznym i narodowościowym, w dodatku podsycanym przez poszkodowane sąsiednie państwa. Ok. 25-30% wyborców stanowiłyby nienawidzące Polski mniejszości narodowe, wysyłające do Sejmu parlamentarzystów stojących w opozycji totalnej do państwa. Czy Artur Zawisza i koledzy z Ruchu Narodowego mają jakiś pomysł jak taki pożar ugasić? No, chyba, że koledzy zamierzają pójść drogą Izraela i wybudować wielki mur odgradzający ziemie polskie od "dziczy" (…) Kresy są bezpowrotnie stracone dla Polski. Co więcej, kresy nie tylko są stracone, ale byłyby dla nas dziś poważnym problemem, obciążeniem dla rozwoju państwa i gospodarki, ponieważ znajdują się na znacząco niższym poziomie cywilizacyjnym. Zdecydowanie lepiej zachować nam istniejące status quo”. (Zawisza, Wilno i Lwów, konserwatyzm.pl/blog, 04.01.2013).
Argumentacja p. Wielomskiego jest słuszna, choć wcale nie nowa (do pomysłów rewindykacyjnych na wschodzie zniechęcał Polaków jeszcze tow. M. F. Rakowski, w czasie pamiętnej dyskusji w stoczni gdańskiej, transmitowanej na żywo w 1983 roku) – jest jednak rzeczą wątpliwą, czy można tutaj coś zdziałać przy pomocy zdroworozsądkowych apeli i logicznych argumentów. Mówiąc bowiem wprost: nawet średnio wykształcony Polak powinien mieć zdolność do wyrobienia sobie własnego zdania po lekturze najnowszych tekstów Friedmana i powinien się zorientować, że prezentowana w nich wizja przyszłości środkowej i wschodniej Europy jest zwykłym atakiem propagandowym, mającym dopomóc antyrosyjskim naganiaczom w nakłonieniu polskiej młodzieży – słabo z reguły wykształconej, pozbawionej właściwych punktów odniesienia i nie znającej historii – do ponownego poparcia całkowicie skompromitowanej tzw. polityki wschodniej, realizowanej w ubiegłej dekadzie przez braci Kaczyńskich do spółki z waszyngtońskimi „neokonami”. Liderzy tzw. Ruchu Narodowego ludźmi słabo wykształconymi raczej nie są, uważają się nawet za elitę, a jednak powielają bzdurne i szkodliwe hasła Friedmana, traktując w ten sposób starych i młodych Polaków niczym stado maszerujących baranów nie odróżniających amerykańskiej propagandy od autentycznie polskiej racji stanu.
Wyhodowanie w Polsce grupy „friedmanowców” (bo w żadnym razie nie można ich uważać za całe pokolenie) nie jest, rzecz jasna, tylko efektem lektur Friedmana. Można przyjąć, że jest to przede wszystkim efekt długofalowej polityki urabiania polskiego społeczeństwa w prozachodnim, proamerykańskim i jednocześnie antyrosyjskim duchu, którą zastosowano w praktyce po wejściu Polski w skład NATO (w 1999 roku końcowa decyzja prezydenta Kwaśniewskiego, d. PZPR; akt przystąpienia doręczył Amerykanom Bronisław Geremek, d. PZPR), choć jej elementy były widoczne już pierwszej połowie lat 90. XX wieku, gdy zwalczano pojawiające się rozwiązania alternatywne (koncepcja neutralności, koncepcja prezydenta Wałęsy z 1992 r. – NATO-bis, koncepcja prezydenta Krawczuka z 1993 r.). To na łamach wydawanego od stycznia 1998 roku „Naszego Dziennika” (nb. przygotowywał jego wydanie pierwszy redaktor tej gazety… Artur Zawisza, od 1995 r. asystent żelaznego zapasowego kandydata proamerykańskiego, Marka Jurka) pojawiło się wezwanie do zakopania topora wojennego przez spadkobierców obozu piłsudczykowskiego i endecji, a także wezwanie do dokonania swego rodzaju syntezy myśli narodowej i sanacyjno-socjalistycznej (chciałoby się powiedzieć: syntezy ognia z wodą, dobra i zła) i wspólnego budowania nowej, synkretycznej Polski. Był to wstęp do przewidzianej przez Jędrzeja Giertycha ofensywy propagandowej gloryfikatorów piłsudczyzny, której podstawowym celem było wyrugowanie koncepcji politycznych z kręgu Romana Dmowskiego i zainstalowanie w świadomości młodszych pokoleń koncepcji antynarodowych firmowanych nazwiskiem Piłsudskiego. Przy pomocy historyków-rusofobów, kastrujących myśl Dmowskiego dziennikarzy i polityków udających prawicę, ośrodki propagandy zaczęły pracować nad całkowitą zmianą narodowej filozofii, nad wyprodukowaniem hunwejbinów polityki proamerykańskiej, „patriotów-narodowców” nienawidzących każdej Rosji i oddanych duchem i ciałem Zachodowi, sojuszowi antyrosyjskiemu.
Musimy tu pamiętać, że „Dmowski dokonał wręcz rewolucyjnej zmiany w polskim myśleniu o Rosji, uznając na początku XX wieku, że musimy na nią patrzeć „normalnie” a nie emocjonalnie. Nie można bowiem prowadzić polityki narodowej, polityki wielkiego narodu, jakim jest naród polski – kierując się wyłącznie sentymentami, fobiami, poczuciem krzywdy i martyrologizmem. – pisał Jan Engelgard – (Dmowski) pod koniec życia jasno stwierdzał, że ułożenie przyszłych stosunków Polski z Rosją będzie „najważniejszym zadaniem polityki polskiej”. I to właśnie wydaje mi się najbardziej znaczące w jego myśli wobec Rosji – to jest dla mnie owo „prawdziwe dziedzictwo” Narodowej Demokracji.” – Lecz teraz, na początku XXI wieku, miała dokonać się kolejna rewolucja i owo dziedzictwo polityki propolskiej miało zostać brutalnie zdeptane i przekreślone, a „W imię martwej od ponad dwóch wieków idei jagiellońskiej zafundowano nam jej karykaturę (…) Poszukiwania sojuszników w walce o zepchnięcie Rosji w granice Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, połączone z jakimiś nieprawdopodobnymi resentymentami i marzeniami o nowej Wielkiej Rzeczypospolitej, która odzyska straconą bezpowrotnie w wieku XVII pozycję na Wschodzie – zakończyły się nie tylko groteskowymi posunięciami w stylu wyprawa prezydenta RP do Tbilisi, ale zakończyły się też symbolicznie tragedią na lotnisku pod Smoleńskiem. Polityka nie oparta na realiach, motywowana obsesyjną rusofobią i megalomanią – musiała się tak skończyć. W pewnym momencie w Europie zaczęto nas postrzegać jako zagrożenie dla stabilności i pokoju. Dodatkowo te szaleństwa polityki wschodniej nie były, tak jak np. w przypadku Piłsudskiego, rezultatem rodzimych tylko koncepcji, lecz realizowane były przy czynnym wsparciu i inspiracji Wielkiego Brata zza Oceanu, a mówiąc precyzyjniej tzw. neokonserwatystów amerykańskich, których koncepcje są wyjątkowo dla Polski niebezpieczne.” (Musimy skończyć z megalomanią w polityce wschodniej, „Polityka Narodowa” nr 11/2011).
W cytowanym wyżej artykule Autor cieszył się, że po upadku rządu PiS i śmierci Lecha Kaczyńskiego minister-oksfordczyk Sikorski zadeklarował powrót do „koncepcji piastowskiej” i apelował do niego (i rządu) o zarzucenie polityki zwalczania Rosji na rzecz polityki dialogu: „…na Wschodzie to Rosja musi być naszym głównym partnerem, a nie – tak jak dotychczas – głównym wrogiem czy przeciwnikiem. Musimy dążyć do tego, żeby Rosja zaczęła nas traktować jako partnera a nie chłopca na posyłki neokonserwatywnej frakcji w USA.” Wziąwszy pod uwagę ubiegłoroczny przełom w postaci wizyty patriarchy Cyryla w Warszawie, należałoby uznać, że apel p. Engelgarda został w jakiejś mierze uwzględniony przez władze, lecz przecież – jak widzimy – na politykę dialogu „friedmanowcy” nie chcą się zgodzić. Tomasz Sakiewicz straszy ich nie od dzisiaj „Partią rosyjską” („poważną” i „prawicową”), której powstanie „będzie możliwe tylko wtedy, gdy znacząco osłabi się PiS, który jest partią niepodległościową, a w polityce zagranicznej proamerykańską.” A ponieważ tzw. Ruch Narodowy ze swoimi hasłami rewindykacji Kresów i romantyczno-powstańczą retoryką na „partię rosyjską” wogóle nie wygląda, toteż jego bojowe marsze i pokrzykiwania na „oksfordczyków” należy potraktować jako obronę PiS-u i wspólnych z nim snów o pochodzie na wschód i o „jagiellońskiej” potędze.
Na razie wiemy tylko, czym „Ruch Narodowy” nie jest. Jak mówił p. Zawisza, „Nie jest ruchem centroprawicowym Jarosława Kaczyńskiego, nie jest ruchem solidarystycznym Zbigniewa Ziobry, nie jest ruchem konserwatywno-chrześcijańskim Marka Jurka. Nie jest też ruchem konserwatywno-nihilistycznym profesora Wielomskiego.” I nie jest także „partią polityczną, z dwóch powodów. Jeden jest pragmatyczny – zupełnie nas na to logistycznie nie stać (…) Natomiast jest drugi wzgląd, taki, powiedziałbym, ideowo-polityczny – my za wszelką cenę chcemy uniknąć frontalnego zwarcia z dużą partią centroprawicy, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość. (…) Jesteśmy pozytywni, pozytywistyczni i chętnie będziemy we wszystkich możliwych sprawach okazywać solidarność narodową dużemu nurtowi centroprawicy jakim jest Prawo i Sprawiedliwość. Dlatego tworzymy oddolny, elastyczny, spontaniczny, poziomy, hippisowski Ruch Narodowy.” – Jest to więc właściwie Ruch wirtualny, zwłaszczenie samego pojęcia, gdyż – jak powiada p. Zawisza – „nie można zapisać się do ruchu narodowego, można się zapisać do Młodzieży Wszechpolskiej, można się zapisać do ONR, można się zapisać do Związku Żołnierzy NSZ, można się zapisać do stowarzyszenia Patriae Fidelis w Londynie, można się zapisać do „Dumy i Nowoczesności” na Górnym Śląsku, można się zapisać do „Polaków z Wilna” w Wilnie, natomiast nie można się zapisać do Ruchu Narodowego” (Zrobić małpę, osła czy świnię? – Zawisza vs. Rękas, konserwatyzm.pl, 29.11).
„Już samo organizacyjne zawłaszczenie (i zastrzeżenie?) sobie nazwy „Ruch Narodowy” zostało przez wiele środowisk uznane za nieuprawnione i wskazywało jednoznacznie na bufonadę jego liderów.” – podsumował starania „friedmanowców” p. Krzysztof Zagozda (z „Błękitnej Polski”) i spytał: „Czy doczekaliśmy się próby zmonopolizowania idei narodowej?” – Pytanie to całkiem zasadne, a odpowiedź, również w świetle powyższych spostrzeżeń, nasuwa się sama. Trymfalny powrót do władzy opcji liberalno-republikańskiej, rusofobicznej, ożywianej neokońskimi fantasmagoriami Friedmana – oto cel wieloletnich wysiłków, dla których „nowoczesna endecja” i widmowy „Ruch Narodowy” są chyba jedynie naukowo dobranymi narzędziami.
W tej sytuacji można powiedzieć jedno: jeżeli pojawi się wreszcie partia, która stanie na stanowisku poszanowania integralności naszego państwa i jego dzisiejszych granic, a nacisk położy na zmianę polityki zagranicznej – w kierunku współpracy ze Słowiańszczyzną, a zwłaszcza z Rosją, to taką formację – o ile nie będzie pogańska i antykatolicka – Polacy myślący po polsku powinni czynnie poprzeć.
Grzegorz Grabowski
* * *