Oko na Maroko
21/03/2012
380 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Islamiści wygrywają wybory nie tylko w tych krajach, gdzie ostatnio obalono dyktatury. Warto to obserwować w Maroku, gdzie król pozwala na reformy, choć może się ich obawiać.
Tego można się było spodziewać. W krajach arabskich, gdzie niedawno obalono dyktatorów (Tunezja, Egipt, Libia) wybory jedne po drugich wygrywają partie islamskie. W Tunezji doszła do władzy an-Nahda, w Egipcie – Bractwo Muzułmańskie, główny oponent Mubaraka. Ale nawet tam, gdzie rewolucji jeszcze nie było, islamiści wszędzie rosną w siłę i wygrywają w cuglach. Kiedy 25 listopada 2011 wybory w Maroku wygrała islamska Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (po arabsku Hizb al-Adala wa at-Tanmija, po francusku Parti de la Justice et du Developpement, PJD), gazety powitały ją nagłówkami w stylu „Lawina” albo „Tsunami”. W rzeczywistości nie było to wcale zwycięstwo ani tak miażdżące ani nieoczekiwane, ale media podkreślały fakt, że polityczny islam dochodzi do władzy nawet tam, gdzie nikt go nie prześladował i gdzie zasadniczo również stara władza pozostaje ta sama. PJD zdobyła 107 mandatów w 395-osobowym parlamencie i z mocy nowej konstytucji przyjętej w referendum w lipcu 2011 roku król Mohammed VI od razu wyznaczył na premiera przywódcę tej partii, którym jest Abdelillah Benkirane, b. nauczyciel fizyki znany z ciętego języka i dużego poczucia humoru.
Od tego czasu w Maroku sporo zaczęło się zmieniać, zwłaszcza gdy chodzi o symbolikę władzy. Sam premier Benkirane daje dobry przykład mieszkając w skromnym domku na przedmieściu Rabatu z prostą wartą dwóch policjantów przed drzwiami. Nie przeprowadził się, jak to robili wszyscy jego poprzednicy, do rządowego pałacu w bajkowych ogrodach i z lokajami w liberiach. Jego ministrowie spotykają się w miejskich kafejkach i jeżdżą pociągami. Podczas ceremonii zaprzysiężenia Benkirane dotknął tylko ramienia króla z lekkim ukłonem, zamiast tradycyjnego padania na twarz i całowania królewskiej ręki. Mówi typowym ulicznym żargonem marokańskim, a nie wyszukanym literackim językiem arabskim, którego prości ludzie poza meczetem nie używają i który w ogóle słabo rozumieją. Kiedy niedawno przed jego domem zgromadziła się grupka młodych gniewnych a bezrobotnych z kijami i kamieniami, premier po prostu wyszedł do nich tak jak stał i przez ponad godzinę rozmawiał robiąc sobie notatki z ich uwag. Nikt nie rzucił kamieniem, a na pożegnanie Benkirane dostał od demonstrantów oklaski.
W obliczu rewolucyjnej fali jaka zalała Bliski Wschód również król Mohammed VI wykazał się dobrym refleksem i zdrowym instynktem. Jego ojciec król Hassan II, który zmarł w 1999 roku próbował różnych sztuczek, aby opanować wzburzenie ludu i długo udawał, że przeprowadza reformy. Raz nawet wyznaczył na premiera lewicowego polityka, którego wcześniej sam skazał na śmierć (Abderrahmane Youssoufi). Wszystko to były tylko sprytne zasłony dymne, bo swojej władzy nie ustąpił ani na milimetr. Tym razem jednak król błyskawicznie nadał nową konstytucję, Benkirane mógł sam wyznaczyć swoich ministrów, ułożył budżet państwa i wdrożył swoja własną procedurę legislacyjną. Mahzen (dwór królewski) konsekwentnie trzyma się z daleka. Także policja w coraz większym stopniu podlega rządowi, a nie królowi, co sprawia, że robi się łagodniejsza i budzi mniej lęku. Owszem, zatrzymanych i doprowadzonych na komisariat zwyczajowo na początek nadal bije się pięściami po twarzach, żeby zmiękli przed przesłuchaniem i poczuli, gdzie są (sam to niedawno widziałem, a raczej słyszałem przez drzwi w Agadirze, bo cudzoziemcom raczej się tego nie pokazuje), ale w Maroku przynajmniej nie strzela się już do ludzi na ulicach, jak w wielu innych krajach na arabskim Wschodzie.
Po zwycięstwie PJD i Benkirane dołożyli wiele starań, aby przekonać do siebie laickie i zeuropeizowane elity Maroka, a także zdobyć zaufanie króla. „W Egipcie i w Tunezji demokracji pilnuje wojsko” – powiedział premier – „W Maroku demokracji pilnuje król”. PJD wyciszyła także swe zapędy do islamizacji życia publicznego. Np. nie ma ograniczeń dla handlu alkoholem, ani żadnych nowych restrykcji co do stroju kobiet. „Nie jesteśmy policją obyczajową” – zapewnia PJD. Uspokojono także kontrahentów z Zachodu, w tym zwłaszcza Francję, kiedy rząd potwierdził kontrakt na budowę szybkiej kolei o wartości 1,8 miliarda euro, który jeszcze w czasie kampanii wyborczej PJD mocno krytykowała jako uprzywilejowanie b. metropolii kolonialnej.
Dużo trudniej przychodzi rządzącym islamistom spacyfikowanie swoich własnych wyborców. Taktyka jaką najczęściej stosują działacze terenowi tej partii to puszczanie oka do niezadowolonych i uspokajanie w stylu „Zaraz, zaraz, nie wszystko naraz”. Na szczęście dla PJD opozycja jest słaba. Radykalny islam jeszcze tu właściwie nie dotarł. Prawie ¾ Marokańczyków to Berberowie, którzy są trzeźwi i na fanatyzm mniej podatni niż Arabowie lub Persowie. Najbardziej radykalne ugrupowanie konkurencyjne o nazwie Adl wal-Ihsan właśnie się wycofało z protestów i ma duże kłopoty ze swym kierownictwem. Ugrupowanie to programowo odrzuca monarchię i kwestionuje legitymizm dynastii (król Maroka Mohammed to drugi obok króla Jordanii Abdullaha monarcha muzułmański, któremu przypisuje się pochodzenie od Proroka Mahometa). W rozsypce są także inne partie konkurencyjne. Najważniejsze z nich to na prawicy Partia Niepodległości (Hizb al-Istiklal) założona na początku lat 40-ych przez nacjonalistę Allala el-Fassiego, z mocną bazą w Fezie. To ona była główna siłą stojącą za aneksją Sahary Zachodniej i stale domaga się zwrotu Ceuty i Melilli, hiszpańskich enklaw na północnym wybrzeżu Maroka. (Al-Fassi zmarł w wieku 64 lat na zawał serca podczas wizyty u Ceauscescu w Bukareszcie w 1974 roku. Jego syn był kiedyś premierem Maroka z łaski króla). Na lewicy formalnym konkurentem do władzy jest Socjalistyczna Unia Sił Ludowych ( po arabsku al-Ittihad al-Isztiraki lil-Kkuati asz-Szaabija, po francusku Union Socialiste des Forces Populaires, USFP). Żadnego z tych rywali PJD nie musi się na razie obawiać.
Jednakże nieformalna opozycja rośnie i ma ku temu warunki. Na prowincji, gdzie mieszka biedniejsza połowa z 30 milionów Marokańczyków, niezadowolenie zwłaszcza na północy wrze pod pokrywką, przeważnie w związku z rosnącymi cenami żywności, ogólną drożyzną, bezrobociem i brakiem perspektyw dla młodzieży. Póki co odgradza się ją kordonami policji, rozprasza armatkami wodnymi, tłumi godziną policyjną i wyłapywaniem przywódców, ale tegoroczna susza nie wróży tu nic dobrego.
Pogarsza się także sytuacja fiskalna i budżetowa państwa. Poprzedni rząd wobec fali radykalnych nastrojów wydał pośpiesznie wszystkie rezerwy budżetowe na podwyżki płac i subsydiów konsumpcyjnych, tak że w kasie niewiele zostało i dalszego manewru już nie ma. Do kraju wracają tymczasem tysiące robotników z ogarniętej chaosem Libii i z pogrążającej się w depresji Europy. Niewiele można im zaoferować, a zwalanie winy na poprzednie rządy niczego nie rozwiązuje.
Jest jeszcze problem bezpieczeństwa publicznego, które bardzo się pogorszyło w czasie zeszłorocznego rewolucyjnego bałaganu. Bardzo wzrosły wskaźniki przestępczości. W dobie szalejącego bezrobocia każdy łapie się za handel, czyli przeważnie udaje, że czymś handluje. Tacy przygodni sprzedawcy zajęli całe kwartały miast i trasy przejść turystów tarasując ruch uliczny. Korzystając z próżni prawnej w ciągu ostatniego roku tylko w miastach zbudowano samowolnie 44.000 domów bez wymaganej zgody prawnej, a najczęściej i na obcym gruncie. Rząd i policja usiłują odzyskać kontrolę nad sytuacją, w tym poprzez stopniowe wyburzanie samowolki, ale muszą postępować ostrożnie, aby nie prowokować rozruchów.
Taktyka władzy w zjednywaniu sobie sympatii ludu polega głównie na promowaniu otwartości w sprawach publicznych, walce z korupcją oraz obietnicy równiejszego podziału dóbr. Ostatnio np. opublikowano listę firm transportu publicznego, które zdobyły koncesje na autobusowe połączenia międzymiastowe bez przetargu, na podstawie urzędniczego widzimisię. Zapowiedziano już listę osób (głównie generałów armii i admirałów floty!), które w podobnie niejasny sposób od lat korzystają z licencji na połowy ryb w bardzo zasobnych zresztą wodach terytorialnych Maroka. Ale przecież i ta kampania ma swoje widoczne ograniczenia. Koalicyjny rząd Benkirane’a składa się w dużej mierze z ministrów ze starego układu, których od zawsze krytykowano za nepotyzm, marnotrawstwo i łapownictwo. Trudno jest walczyć ze starym porządkiem jednocześnie dzieląc z nim władzę.
A walczyć trzeba. We Francji właśnie ukazała się nowa książka pt. „Le Roi Predateur” (Król drapieżnik) autorstwa Catherine Graciet i Eric Laurent (2012, Le Seuil, 216 stron, cena 17,80 euro), która szczegółowo opisuje jak w ciągu 11 lat na tronie król Mohammed VI pięciokrotnie powiększył swój osobisty majątek stając się siódmym pod względem bogactwa monarchą świata wymienionym w klasyfikacji Forbesa już w 2009 roku. Właściwie dziś wszystko, co ma w Maroku wartość, należy do króla, jego rodzinki i zaufanych dworzan: najlepsze ziemie, całe kwartały miast, banki, sieci sklepów, banki, hotele, porty, drogi, itp. Autorzy są doświadczeni więc opis jest wiarygodny. Catherine Graciet jest współautorką książki „La Regente de Carthage” wydanej w 2009 roku przez Decouverte, w której opisuje mafijne struktury kontrolowane przez Leilę Trabelsi, małżonkę obalonego prezydenta Tunezji Ben Alego, która w podobny sposób opanowała i złupiła swój kraj. Z kolei Eric Laurent jest autorem zbioru wywiadów z poprzednim królem Maroka Hassanem II pt. La Memoire d’un Roi, wydanej przez Plon w 1993.
W nowej książce autorzy nazywają króla Mohammeda VI Midasem, a Maroko to jego Eldorado. Szczególnie dużo miejsca poświęcają w tej książce dwóm zaufanym dworzanom króla, ludziom bardzo zachłannym i pozbawionym skrupułów w budowaniu swoich satelitarnych majątków w tym monarszym procederze. Są to Mounir Majidi, sekretarz osobisty króla i wielki skarbnik pałacu, oraz Fouad Ali al-Himma, minister spraw wewnętrznych i kontrwywiadu. Mimo, że książka jest w Maroku zakazana już ukazała się online w internecie i cieszy się dużym wzięciem. W kafejkach aż huczy od plotek, a pałace króla (a ma ich przynajmniej 16 najważniejszych, zajmujących centralny parkowy kwartał w każdym większym mieście Maroka) porównuje się sarkastycznie z nielegalnymi lepiankami, które właśnie wyburzają buldożery. Mimo wszystko jednak, król Maroka wydaje się mniej przeklinany i częściej całowany w rękę niż jego koledzy z Arabii Saudyjskiej i znad Zatoki. Wydaje się także, iż gdyby zamiast chronić swych najbardziej pazernych dworzan rzucił ich ludowi na pożarcie, mógłby się jeszcze długo w tej kondycji utrzymać.
Bogusław Jeznach
Deser muzyczny
Przez prawie pięć minut towarzyszyć nam będzie „Duch Maroka” i nastrojowa Alf lajla wa lajla, czyli muzyka z 1001 nocy.