Nie chcę być obywatelem kraju rządzonego przez indywiduum ze świńskim ryjem i sztucznym penisem. Chyba wystąpię o obywatelstwo Kostaryki.
Byłam przewodniczącą komisji na Mokotowie. Zdecydowałam się na tę niewdzięczną pracę, żeby przyjrzeć się od środka jak komisja funkcjonuje. Jako przewodnicząca miałam teoretycznie większe uprawnienia niż pozostali członkowie komisji, a na pewno niż mąż zaufania, który jest w każdej komisji persona non grata i nawet moja osłona nie chroniła go przed wściekłymi atakami pozostałych członków.
W mojej komisji Jarosław Kaczyński otrzymał 219 głosów, a Donald Tusk 525. Janusz Palikot 119 głosów.
Pozostali kandydaci mieli wyniki ( jak to się mówi w medycynie) jedncyfrowe. Rekordzista Artur Górski otrzymał 16 głosów, a Przemysław Wipler 10.
W mojej komisji prawie na pewno nie doszło do fałszerstwa. Prawie napewno, bo musiałam dopuścić 47 osób z zaświadczeniami, których nie sposób zweryfikować. Akurat u mnie głosujący wyglądali poczciwie, a zaświadczenia były wystawiane najczęsciej przez sołtysów małych miejscowości.
Przy założeniu złej woli, jedna osoba posiadająca wyprodukowane chałupniczo zaświadczenia zdążyłaby jednak- jak już pisałam- zagłosować nawt i w 100 miejscowościach.
Czy mamy prawo zakładać złą wolę? To była oś sporu pomiędzy mną a innymi członkami komisji.
„Ludziom trzeba ufać”, „A któżby oszukiwał i po co?.” – podobnych prawdul musiałam słuchać przez cały czas.
– Karty przechowywane były z soboty na niedzielę, nie w sejfie, lecz na stole w gabinecie pani profesor zamkniętym na zwykły kluczyk Yale. Pytam o możliwość zaplombowania pokoju. „Oj tam, oj tam – a co, pani profesor zje pani te karty”- słyszę od mojej zastępczyni i jednocześnie gospodarza terenu.
Nie upieram się, zabieram pieczątkę do domu. „ A po co komu pieczęć?” – z pogardą dla mojej podejrzliwości komentuje zastępczyni. Klucze w opieczętowanej kopercie muszę zostawić u portiera, na wypadek pożaru. Nie ma sensu się upierać, bo nie wiem ile osób ma naprawdę do tego pokoju klucze.
-Przy liczeniu głosów zabieram długopisy. Awantura. „Zawsze liczyliśmy z długopisami” – argumentują bywalczynie róznych komisji. „Pani nas obraża podejrzewając o fałszerstwo”.
I w tym stylu do końca. „Nam musi się wszystko zgadzać algebraicznie, a reszta nas nie obchodzi”- to jeszcze jeden kwiatek wśród wypowiedzi.
Nikomu z mojej komisji nie zarzuciłabym chęci oszustwa. Jedyna rzecz, ktorą mogłbym zarzucić to bezgraniczną głupotę. (Ten zarzut nie dotyczy mojej zastępczyni, kobietki z jajami i wysoką inteligencją, która bardzo mi pomogła w ogarnięciu wszystkiego.)
Panie uparły się na przykład, żeby wkładać żółtą kartę w książeczkę i wręczać głosującym komplecik, po czym głosujący wrzucali złożone karty do urny, a my musiałyśmy przed liczeniem je rozkładać, co kosztowało nas dodatkową godzinę.
Nie mogłam bez przerwy się z nimi przepychać, wolalam skupić się na pilnowaniu rzetelności wyborów.
Niestety w komisji miałam same panie i stwierdzam, że bardzo nie lubię kobiet w grupie.
Nawet rozmowy przy liczeniu były poniżej poziomu koszarowej latryny, co mnie bardzo męczyło. Pojawienie się młodego informatyka, a potem kierowcy, z którym odwoziłam karty, przyjęłam z ogromną ulgą.
Nie pierwszy raz pracuję w komisjach wyborczych i upewniłam się, że zgodnie z zasadami socjologii, komisja natychmiast zamienia się w grupę zorganizowaną przeciwko mężowi zaufania i głosującym. Świadczą o tym ataki na męża zaufania, oraz nieprzychylne komentarze o głosujących- oczywiści za ich plecami. Niebezpieczeństwem takiej grupy jest nadmierne wzajemne zaufanie jej członków.
Na każdy formalizm reaguje się postawą, którą nazwałam „ oj tam, oj tam”, co oznacza (zgodnie ze znanym wulgarnym dowcipem, ktorego nie śmiem przytoczyć)- ”przecież nic się takiego nie stało”.
Gdyby przypadkiem ktoś chciał oszukiwać, to przy takiej postawie miałby wolną drogę.
Na marginesie- nie wiem po co osoby, ktore nie chcą oszukiwać, ale jednocześnie mają lekceważacy stosunek do procedur i nie mają zamiaru niczego pilnować, zgłaszają się do komisji. Może dla 160 złotych honorarium?
Po wyborach popadłam w depresję. Nie chcę być obywatelem kraju rządzonego przez indywiduum ze świńskim ryjem i sztucznym penisem. Chyba wystapię o obywatelstwo Kostaryki.