„Jeżeli obywatel nie jest w stanie zrozumieć prawa, to znaczy, że jest źle napisane”.
Te słowa Magdaleny Ogórek, tegorocznej kandydatki na urząd prezydenta RP, stały się przedmiotem żartów.
A czasem wręcz szyderstw.
Pomińmy te ostatnie. Przypomnijmy jednak, jak na łamach ówczesnej rządowej gazety wyborczej niejaki Jan Widacki pisał:
Wśród wielu zdumiewających propozycji zawartych w „credo” kandydatki SLD na urząd prezydenta RP pani doktor Magdaleny Ogórek znalazła się i taka, która dotyczy zmiany prawa. Oczywiście prawo należy ulepszać, dostosowywać do zmieniających się warunków. Wiele jest tu zapewne do zrobienia i duża w tym może być rola prezydenta. Rzecz w tym, że p. Ogórek chce prawo napisać od nowa. Rzeczywiście propozycja to śmiała. Czy potrzebna? I czy wykonalna?
Jestem pewien, że kandydatka na urząd prezydenta nie wie, co mówi. Wyjaśniając najprościej: system prawa w państwie stanowi pewną całość, uporządkowaną hierarchicznie od konstytucji poprzez ustawy aż po akty wykonawcze. Te ostatnie nie mogą być sprzeczne z ustawami, ustawy nie mogą być sprzeczne z konstytucją. Nie mogą być też wewnętrznie sprzeczne i sprzeczne między sobą. W państwach należących do UE regulacje prawne nie mogą być dodatkowo sprzeczne z regulacjami obowiązującymi w Unii. System prawny nie powinien posiadać luk i tak dalej.
http://wyborcza.pl/1,75968,17325882,Ogorek_prawa_nie_napisze.html#ixzz3t0tVNSy5
.
Tymczasem PiS, zupełnie świadomie, jak sądzę, otworzył „puszkę z Pandorą” wywołując temat wyborów sędziów do Trybunału Konstytucyjnego.
I naraz okazało się, że zdaniem prawników, w tym również tych wielokrotnie powoływanych na ekspertów przez Biuro Analiz Sejmowych (prof. zw. dr hab. B. Banaszak) ustawa o Trybunale Konstytucyjnym (w ostatniej chwili przepchnięta przez Sejm minionej kadencji) jest z Konstytucją… sprzeczna.
Oczywiście inna grupa prawników, związana ideologicznie z przegraną formacją, jest PRZECIWNEGO zdania.
Można, rzecz jasna, iść drogą wyznaczoną przez PO i spolegliwe jej media, jak np. gazeta wyborcza, i zacząć wytykać czołowemu apologecie konstytucjonalności wyboru sędziów TK „do przodu”, Jerzemu Stępniowi, brak tytułów naukowych.
Pewnie należałoby wytknąć także i to, że jako student unikał wydarzeń Marca’68, co pozwoliło mu ukończyć w terminie studia na Uniwersytecie Warszawskim, by zaraz po jego ukończeniu zostać sędzią i być nim pomimo wydarzeń radomskich 1976.
Radcą prawnym został również za Gierka (1979), co wtedy i praktycznie do końca lat 1980-tych oznaczało o wiele konkretniejsze pieniądze, niż otrzymywał sędzia.
Ale my przecież nie będziemy wytykać komuszej jak najbardziej przeszłości dzisiejszych bojowników o wolność i demokrację.
Bo problem jest o wiele szerszy.
Ani profesorowi Banaszakowi, ani też sędziemu Jerzemu Stępniowi – taki właśnie tytuł figuruje przed nazwiskiem pana prorektora Uczelni Łazarskiego
( http://www.lazarski.pl/pl/uczelnia/wladze/?osoba=14 ) trudno zarzucić błąd w interpretacji prawa. Choć Stępień nadaje większe znaczenie wyznawanej przez niego doktrynie, co tylko wzmacnia podejrzenie, że były peerelowski sędzia z Kielc jest tylko magistrem.
Mniejsza z tym, bo chyba więcej, niż 95% polskich sędziów posiada również tylko ten tytuł.
Pomińmy Stępnia mimo, że jest najbardziej widoczny. Inny prawnik PO stronie przegranych w ostatnich wyborach to profesor Chmaj.
Mamy więc remis. Po obu stronach są profesorowie.
Co jednak z powyższego wynika dla Polaka, który nawet nie miał zajęć z podstaw prawa w szkole średniej, czy też w ramach studiów?
Oto podstawowy akt prawny, Konstytucja, okazuje się być… dialektyczny. 😉
Można ją interpretować na wzajemnie sprzeczne ze sobą sposoby!
Tymczasem doświadczenie życiowe uczy, że „albo żona, albo szwagierka”.
To jest najważniejsza nauka, jaką wszyscy, nie tylko prawnicy, którzy przecież zdają sobie sprawę ze status quo, powinni wyciągnąć z okołotrybunałowej zadymy.
Żyjemy w kraju, gdzie prawo może być interpretowane na wiele sposobów.
Niestety, doświadczenie życiowe osób stawających przed sądami jest takie, że interpretacja strony silniejszej okazuje się tą właściwą.
Dzisiaj PiS ma większość parlamentarną, a więc wykładnia prof. Banaszaka jest obowiązująca.
Wczoraj natomiast, kiedy rządziła koalicja PO-PSL, „rządził” Stępień z prof. Chmajem.
To jednak tylko czubek góry lodowej.
Takie same reguły rządzą bowiem w sądach.
Nie ma w Polsce obowiązującej wykładni, a to oznacza, że taka sama sprawa dotycząca różnych osób może być rozstrzygana dowolnie.
To z kolei oznacza, że podstawowa cecha państwa prawnego, jaką jest pewność obowiązującego prawa, nie jest zachowana.
Czy można się dziwić, że przeciętny Polak idzie do sądu po wyrok, a nie dlatego, że szuka sprawiedliwości?
Cytowany na wstępie profesor Jan Widacki dworował sobie z dr Magdaleny Ogórek:
Inna złota myśl: „jeśli obywatel nie jest w stanie zrozumieć prawa, to znaczy, że jest ono źle napisane„. Myślę, że przyczyn niezrozumienia prawa może być więcej, niż ogarnia wyobraźnia kandydatki na urząd prezydenta. Taką przyczyną co najmniej równie często może być np. brak elementarnej edukacji prawniczej w szkołach i ogólnie niska kultura prawna społeczeństwa. Może by raczej próbować zdziałać coś w tej dziedzinie?
(op.cit.)
Tymczasem z z przedmiotu historia prawa pamiętam, że przedostatni cesarz Austro-Węgier, Franciszek Józef I, nim podpisał jakiś akt prawny, kazał czytać go swojemu lokajowi. Jeśli ów zrozumiał, było OK.
Jeśli nie, akt trafiał do kosza.
Widacki, ale przecież nie tylko on, najwyraźniej jest zwolennikiem „prawa dla prawników”.
Przykład z Trybunałem Konstytucyjnym wskazuje jednak wyraźnie, że nawet już prawnicy mają kłopot ze zrozumieniem stanowionego w Polsce prawa.
.
To chyba jest najważniejsze przesłanie obecnego zamętu.
Bowiem widzimy wreszcie wyraźnie, że sędziowie TK nie bronią Konstytucji, ale swojej doktrynalnej interpretacji tej najważniejszej ustawy.
Jeśli tak samo jest w sądach (a z tekstów pisanych nie tylko na naszym portalu wynika, że jest!) to czeka nas konieczność reformy całego prawa.
Bo to, które jest, nie gwarantuje równości traktowania obywatelom!
,
By jednak nie uchwalać wszystkiego od nowa (co jedynie teoretycznie jest możliwe) wystarczy wprowadzić anglosaskie prawo precedensu.
A wtedy zarówno mieszkańcy Pcimia, Bełżyc, Pęgowa czy innych Pyskowic będą traktowani tak samo.
Inaczej „państwo prawne” w Polsce będzie tak samo realne, jak żelazny wilk, którym jeszcze nie tak dawno straszono dzieci.
1.12 2015