Ogniem i … Coltem!… Jednym z pierwszych, który określił najpoczytniejszego polskiego pisarza kozacko-szwedzkim Dumas’a, a samą Trylogię – powieścią przygodową lub westernem był Kazimierz Wyka… I w tym stwierdzeniu tkwi chyba klucz do ogromnej popularności sienkiewiczowskich książek. Można by więc pokusić się o poszukanie bliższych związków pomiędzy niezmierzoną prerią Dzikiego Zachodu, a szerokimi stepami Dzikich Pól… Pomimo zarzutów historyków, tyczących się koloryzowania i częstego „naginania” przez Sienkiewicza niektórych zdarzeń historycznych do własnych potrzeb, to właśnie jego dzieła przenoszone są najczęściej na ekran filmowy. Niewątpliwa w tym zasługa wartkiej akcji, wyraźnych podziałów na czarne charaktery i szlachetnych bohaterów, wątków romansowych umiejętnie wplecionych w wir wielkich wydarzeń… To wszystko stanowi o tym, żepowieści Sienkiewicza są do dziś jednymi z nielicznych lektur szkolnych, które […]
Ogniem i … Coltem!…
Jednym z pierwszych, który określił najpoczytniejszego polskiego pisarza kozacko-szwedzkim Dumas’a, a samą Trylogię – powieścią przygodową lub westernem był Kazimierz Wyka… I w tym stwierdzeniu tkwi chyba klucz do ogromnej popularności sienkiewiczowskich książek. Można by więc pokusić się o poszukanie bliższych związków pomiędzy niezmierzoną prerią Dzikiego Zachodu, a szerokimi stepami Dzikich Pól…
Pomimo zarzutów historyków, tyczących się koloryzowania i częstego „naginania” przez Sienkiewicza niektórych zdarzeń historycznych do własnych potrzeb, to właśnie jego dzieła przenoszone są najczęściej na ekran filmowy. Niewątpliwa w tym zasługa wartkiej akcji, wyraźnych podziałów na czarne charaktery i szlachetnych bohaterów, wątków romansowych umiejętnie wplecionych w wir wielkich wydarzeń… To wszystko stanowi o tym, żepowieści Sienkiewicza są do dziś jednymi z nielicznych lektur szkolnych, które czyta się z wypiekami na twarzy. Odnieść można wrażenie, że stanowią one gotowy wręcz scenariusz filmu przygodowego… Jakiego?
Analogie nasuwają się same: sienkiewiczowscy bohaterowie – rycerze, Kozacy, Tatarzy – to doskonali jeźdźcy, wojownicy posługujący się mistrzowsko zarówno bronią palną, łukiem, arkanem, kindżałem, szablą jak i fortelem. Ucieczka Skrzetuskiego spod Zbaraża, podczas której wyposażony w ułamaną trzcinkę do oddychania bohater niepostrzeżenie przepływa rzeką obok patroli wroga, pojmanie Chmielnickiego na lasso przez zbójców, czy osaczenie i śmierć Longinusa Podbipięty – toż to sceny wyjęte żywcem z klasycznego westernu. Liczne pojedynki (niekoniecznie w samo południe), wyprawa Zbyszka z Bogdańca z włócznią na niedźwiedzia, polowanie Jagienki na bobry, efektowne pościgi i zasadzki – to wszak obrazki niczym z książek Karola Maya! Nawet pal męczarni (co prawda nieco inaczej aplikowany) występuje i tu, i tam… (tak na marginesie: Daniel Olbrychski, pytany o to, jak nagrywano słynną scenę nabijania odpowiedział krótko: „Ze znieczuleniem”…).
Czy jest możliwe aż tyle przypadkowych zbieżności? Czy też możemy śmiało tytułować Henryka Sienkiewicza ojcem polskiego WESTERNU (albo – jak kto woli – EASTERNU)?
Znawcy biografii pisarza wiedzą, że jego „kowbojskie” fascynacje nie były przypadkowe. Jako amerykański korespondent, pisujący regularnie do Gazety Polskiej pod pseudonimem Litwos Sienkiewicz spędził w Stanach Zjednoczonych dwa lata, przemierzając wzdłuż i wszerz bezkresną prerię dziewiczego, zasiedlonego wówczas zaledwie w jednej czwartej kraju…
Zrazu pan Henryk – baczny na złą sławę Dzikiego Zachodu – chodził po ulicach amerykańskich miast i miasteczek z rewolwerem, stalowym kułakiem (kastetem) w kieszeni i szpadą ukrytą w lasce… Ponieważ wzbudzał tym wesołość rodowitych amerykanów – po pół roku wyleczył się ze swej fobii… Jego plany na przyszłość też nie odbiegały od ówczesnych standardów; Sienkiewicz wraz z grupą przyjaciół, wśród których znajdowała się czas jakiś jedna z najpiękniejszych kobiet świata – aktorka Helena Modrzejewska (zresztą wielka miłość pisarza) – postanowił założyć w Górach Skalistych … pionierską osadę …
Wyruszając na tereny niezamieszkałe, a kontrolowane przez będących właśnie na wojennej ścieżce Indian nasz pionier wykazał się dużą znajomością rzeczy, zakupując dla całej swojej ekspedycji 6 nowoczesnych rewolwerów marki Colt (wbrew filmowym wyobrażeniom miejscowi osadnicy najczęściej nosili tę broń w tylnej kieszeni spodni)… Ponieważ szlak karawany wozów przecinać miał tereny objęte indiańskim powstaniem, zapobiegliwy Sienkiewicz zaopatrzył się dodatkowo w 14-strzałowy, nowoczesny karabin zwany tam Henry-Rifle. Miał przy tym ogromne szczęście, że nie dołączył do armii generała Custera, która wkrótce potem poniosła sromotną klęskę w starciu z plemionami czerwonoskórych pod wodzą legendarnego „Sitting Bull’a”(„Siedzącego Byka”) i „Crazy Horse’a” („Szalonego Konia”). Gdyby stało się inaczej, skalp pisarza zdobił by prawdopodobnie pas jakiegoś dzielnego Siouxa…
Ale i tak nasi pionierzy na brak przygód nie narzekali. Karawanę często i gęsto nękali Indianie. Dochodziło do niebezpiecznych sytuacji i starć. Sytuację pogarszała choroba Sienkiewicza, który część podróży przeleżał w malignie, pod plandeką wozu. Na szczęście podróżnikom udało się w końcu dotrzeć do osad poszukiwaczy złota.
Nasi traperzy żywili się tym, co sami upolowali. Sienkiewicz strzelał więc do jeleni, wilków, pum i kuguarów (zwanych górskimi lwami). Uganiał się po stepie za bizonami. Upolował nawet największego drapieżnika tamtejszych lasów – groźnego niedźwiedzia Grizzly. A bażanty, króliki, grzechotniki i pozostała drobnica były na porządku dziennym.
W tym okresie zdarzył się też mniej chwalebny epizod; w drodze do Czarnych Gór ekspedycja Sienkiewicza napotkała duże stado bawołów. Nasi „dzielni” kowboje, wyjąc i bodąc konie ostrogami pogonili za zwierzętami, zabijając kilkanaście sztuk. Pisarz nie był zbyt dobrym strzelcem; goniąc za jedną sztuką przez kilka wiorst, wpakował w biedne zwierzę cały magazynek z karabinka i colta! Ponieważ wędrowcy nie byli w stanie zużyć takiej góry mięsa – padlinę porzucono na prerii…
Z tego wynika wprost, że i my mamy swój mały udział w wytępieniu amerykańskich bizonów… Podobnie zresztą, jak i w rozpijaniu Indian; nasz noblista napotkał w Kaliforni delegację czerwonoskórych, jadących bodajże do Waszyngtonu na negocjacje; kupił od nich łuk i strzały za butelkę whisky i tytoń…
Pierwszą lekcję amerykańskiej demokracji otrzymał Sienkiewicz w Stanie Virginia, w kopalni srebra. Po zwiedzeniu szybu górniczego dał za fatygę dolara sympatycznemu, umorusanemu przewodnikowi, który z pewnym zażenowaniem, ale jednak monetę przyjął. Jakież było zdziwienie pisarza, gdy wieczorem, na przyjęciu, rozpoznał w delikwencie jednego z właścicieli kopalni, „wartego” w gotówce pół miliona dolarów (nie licząc akcji…)…
Konsternację pisarza wywoływał widok amerykańskiego senatora czy burmistrza, który po zakończeniu kadencji wracał do swego baru i serwował piwo czy whisky klientom, stojąc osobiście za kontuarem. W ówczesnej Europie było to nie do pomyślenia! Przykładowo polski furman był w tamtych czasach przeważnie zapijaczonym analfabetą, podczas gdy jego odpowiednik w Stanach – to już prywatny przewoźnik całą gębą, często właściciel firmy transportowej… Szewca i adwokata (których na Starym Kontynencie dzieliła przepaść klasowa) traktowano w Ameryce na równi; byli to po prostu dwaj biznesmeni o różnych profesjach. A sprawił to nowoczesny jak na owe czasy system szkolnictwa elementarnego, uczący wszystkich jednako czytać, pisać, liczyć… Ale przede wszystkim – myśleć kategoriami biznesu!
Zaobserwował też Sienkiewicz dziwną rzecz: inteligenci z Europy nie radzili sobie w Stanach tak dobrze, jak prości, ale nie bojący się ciężkiej pracy i nowych wyzwań ludzie…
Co do własności prywatnej – była ona na nowym kontynencie rzeczą świętą. Nad przestrzeganiem prawa czuwał w ówczesnej Ameryce Uncle Lynch (Wujek Lincz). W dobie rodzącej się demokracji był to ponoć najskuteczniejszy szeryf…
W Stanach podobało się zwłaszcza Sienkiewiczowi nabożne wręcz traktowanie kobiet. Nic w tym dziwnego – na jedną przypadało w niektórych słabo zamieszkałych rejonach aż 20 mężczyzn… Niechby ktoś spróbował publicznie obrazić niewiastę – już po chwili miał 20 luf wycelowanych w swoim kierunku!
Natomiast zupełnie nie przypadła pisarzowi do gustu amerykańska kuchnia. Nazwał ją nawet bez ogródek najniegodziwszą na świecie! „Nie chodzi jej wcale, żebyś zjadł zdrowo i dobrze, ale o to, abyś zjadł jak najprędzej i mógł wrócić do business’u, który kończy się wraz z uderzeniem piątej godziny…” – pisał rozgoryczony w „Listach z podróży”… Skąd my to znamy?
Obserwując rodzenie się nowej, amerykańskiej demokracji Sienkiewicz stopniowo ewoluował; pod koniec swego pobytu w Stanach z zagorzałego, kastowego wręcz szlachciury przedzierzgnął się w entuzjastę nowego porządku. Zrazu raziła go prostacka z pozoru nonszalancja Amerykanów, te nogi na parapetach okien, to bezustanne żucie tytoniu, spluwaczki na każdym kroku, ten brak jakichkolwiek kompleksów i salonowej ogłady… Wyjeżdżając po dwóch latach był już jednak pełen podziwu dla ich praktycznego podejścia do świata i dla przedsiębiorczości tego młodego narodu. I „zamerykanizowany” na tyle, aby mogło to mieć wpływ na styl jego pisania.
Kilka nowelek powstałych jako pokłosie tego wyjazdu (m.in. „Sachem”, „Orso”, „Komedia Pomyłek”, „W krainie złota”, „Przez stepy”) – to gotowe już scenariusze westernów (polecam je naszym filmowcom do niskobudżetowej realizacji – ot, choćby w Bieszczadach).
Zdobyte traperskie doświadczenie pisarz przekuł na literacki sukces, uwiarygadniając i urealniając przygody swoich kresowych bohaterów. Ostra czasami krytyka jego stylu (pisano o nim na przykład: „jako intelektualista jest płaski i głupi, jako moralista – obrzydliwy, jako poeta uczuć – ckliwy…) ustąpić musiała przed jedynym najważniejszym argumentem: Sienkiewicz był czytany! I nadal jest… Dzięki niemu ocalała narodowa tożsamość Polaków, a motto: „Sławić wszystko, co polskie, kochać swój naród, czuć jego przeszłość i wierzyć w jego odrodzenie” może być nadal patriotyczną ideą przewodnią Polaków. A zawołanie: Bóg, Honor i Ojczyzna znaleźć by się mogło na sztandarach każdej współczesnej partii politycznej! No nie, tu może trochę przesadziłem…
Lech Makowiecki
P.S. Wskazówka dla obecnych decydentów szkolnictwa: edukacja nie musi (a nawet nie powinna) być nudna! W tym przypadku jak najbardziej cel uświęca środki… Krótkie nawiązanie do „Inwokacji” w łzawej nowelce „Latarnik” spowodowało ogromne zainteresowanie mickiewiczowskim „Panem Tadeuszem”; mało kto wie, że pierwsze wydanie Epopei Narodowej rozeszło się w niezbyt imponującym nakładzie zaledwie 3 tysięcy egzemplarzy…
Henryk Sienkiewicz świadomie posłużył się w swej Trylogii konwencją westernu, a o sile oddziaływania jego pisania niech zaświadczy list do pisarza, skreślony nieporadną ręką germanizowanego Ślązaka: „Byłbym został „miemcem”, a i dzieci moje tyż, a mam ich aż 11… Ale ksiądz mi dali pańskie „Krzyżaki”. Dopiro ci zobaczyłem, jak oni nas tumanią (…) Teraz my wiemy, kto my…”
Ech, przydałby się nam znów taki w Najjaśniejszej Rzeczpospolitej! Nawet, gdyby posługiwał się na co dzień językiem „Gwiezdnych Wojen” czy Hip-Hopu…
W nagrodę za wytrwałość w dotrwaniu do końca tej edukacyjnej gawędy proponuję coś lzejszego: stary studencki przebój "Hej, Przyjaciele!"… Polacy nie gęsi – swoje country mają! Przy okazji – jam ci to pierwszy wprowadził ten utwór pod strzechy… Pozostałe wersje – to tylko covery…
Inzynier z wyksztalcenia, songwriter i grajek z wyboru. Niepoprawny romantyk, milosnik Historii - oceanu wiedzy o tym, co nas moze spotkac. Fan Mickiewicza i Pilsudskiego - ostatnich Wielkich Polaków majacych mega-wizje bez udzialu dopalaczy...