Komiks na tematy poważne
– Cześka, zostaw!
Labradorka mojej ukochanej jak zwykle marzy tylko, by wytarzać się w pierwszym napotkanym g…
Jest piękny jesienny dzień, idziemy na krótki spacer – Czesia jak zwykle wymogła go swoim zniewalającym spojrzeniem w oczy…
Oho, niebezpieczeństwo. Z za oddalonego zakrętu wyłania się drobne dziewczątko z wielkim owczarkiem niemieckim na smyczy. Nie wiem, kto rozpoczął wojnę pomiędzy labradorami i owczarkami i nie chcę w to wnikać. Po prostu nie można dopuszczać do ich konfrontacji.
Właścicielka owczarka wie co robić: zatrzymuje psa. Czekają, aż przejdziemy w bezpiecznej odległości. Jednak wilczur okazuje się zbyt silny. Ciągnie tak, że dziewczyna potyka się, pada na brzuch i ciągnięta po ziemi – w końcu puszcza smycz. Oboje z Czesią stajemy jak wryci i nagle dzieje się coś strasznego: moja podopieczna cofa się tak, że spada jej z karku zbyt luźna obroża. Czas przestaje płynąć w sposób ciągły – zamienia się w komiks. Na następnym obrazku – stoję pośrodku: labradorka ucieka w jedną stronę, wilczur nadbiega z drugiej. Moje nogi same zaczynają biec – byle zejść z trasy szarżującego bydlaka. W tym momencie mój mózg pracuje jak oszalały. Co robić? Jakie konsekwencje będzie mieć mój każdy krok?
Nie muszę myśleć, że trzeba uciekać. Jakaś część mózgu – poza moją świadomością – oszacowała szanse przeżycia i sama – nie czekając na guzdrzącą się świadomość uruchomiła sprint.
W tym momencie – nie wiem skąd – przychodzi taki obraz: przynoszę obie, zakrwawione części Czesi i staję przed sześcioletnią "siostrzyczką" psicy – Ewunią. I muszę jej jakoś powiedzieć, co się stało. Chociaż przecież nie muszę – ona już wie…
Strach przed tą wizją powoduje coś zdumiewającego – jego siła zawraca moje nogi. Ręka sama rozkręca dyndającą idiotycznie smycz z pustą obrożą.
Łup! – Ciężki karabińczyk ląduje na łbie wilczura.
– Co jest kurwa?! Co do cholery się dzieje? – Zdaje się wyrażać jego zdumione spojrzenie…
Dopada go właścicielka, łapie za obrożę… pomaga jej jakiś przechodzień. Owczarek nie może zrozumieć co się stało…
Czy to była odwaga?
Przez jakiś czas myślałem, że tak.
Jednak pewnego dnia zrozumiałem: po prostu przeraziło mnie bardziej to, co stałoby się gdybym zwiał z placu boju… Nie stawiłem czoła niebezpieczeństwu, bo kochałem Ewunię, ale dlatego – że kochałem siebie. Wiedziałem, jak nieznośne byłoby dla mnie jej cierpienie. Ale do odważnego działania pchnął mnie strach przed moją męką, a nie – jej. Do tego w trakcie tego dramatycznego wydarzenia zupełnie nie myślałem o Czesi. A to ona była w prawdziwej opresji. I mógłbym dać słowo, że ją kochałem…
***
Wszelkie podobieństwo do zdarzeń rzeczywistych jest w pełni zamierzone. Imiona bohaterów zostały zmienione.
Szczególne podziękowania dla Polonii oraz Krzysztofa J. Wojtasa i jego 4,5 miesięcznej suni – Wiki, bez których nie powstałby ten tekścik.
Odwagę trzeba uszanować!