Odpowiedź Tuska
07/12/2011
511 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Jakie są sprawdzone sposoby pokonywania kryzysów gospodarczych? Takie pytanie powinien sobie postawić premier Donald Tusk, zanim wygłosi orędzie swego nowego gabinetu i sformułuje budżet na 2012 rok. Czy premier odrobił zadanie domowe? A no zobaczmy…
Odpowiedź Tuska
Dobre sposoby
Nie ma wątpliwości, że najlepszym, a może nawet jedynym sposobem na stabilny wzrost gospodarczy są nowe inwestycje. Przynoszą one nie tylko wzrost produkcji, ale i zatrudnienie, pracę, dochód. Jak je przyciągnąć? Sprzyjając inwestorom, którzy najchętniej i najkorzystniej lokują swoje pieniądze i wysiłki w sektor prywatny. Konieczna jest zatem prywatyzacja. Co jeszcze? Deregulacja, czyli uwolnienie gospodarki od pęt, które hamują ludzką przedsiębiorczość. Deregulacja, to także spadek zatrudnienia w sektorze publicznym i niższe wydatki budżetowe administracyjne. Za jednym zamachem dynamizujemy inwestowanie i obniżamy wydatki, co umożliwia cięcia podatków, w tym, spadek kosztów pracy. W ten sposób najbardziej produktywni obywatele odczują ulgę w portfelach, tworząc za te dodatkowe pieniądze nowe miejsca pracy dla tych, którzy – z powodu bezrobocia – byli dotąd na garnuszku państwa. Teraz będą mieli pracę. Co jeszcze sprzyja rozwojowi, dobrobytowi mieszkańców? Na pewno, oszczędzanie, gospodarność, silna konkurencja na rynku, niższe koszty pracy, a także wzrost wydajności pracy.
Precedens
Recepta jest, tylko sięgać. Tym bardziej, że została sprawdzona już w połowie lat 80. ubiegłego wieku przez ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Ronalda Reagana. On też stanął oko w oko z dramatyczną sytuacją gospodarczą. Kto wie, może nawet bardziej dramatyczną niż ta, przed jaką usiłuje nas ochronić premier Tusk. Deficyt budżetowy sięgał 80 procent PKB, bezrobocie było dwucyfrowe, bazowe stopy procentowe (w związku z wysiłkami zahamowania dwucyfrowej inflacji) znajdowały się na poziomie powyżej 20 procent, mimo to dolar dołował, a tradycyjnie wysoki wolumen inwestycji zagranicznych w USA spadał w tempie dwucyfrowym. Na domiar złego trwała wojna; zimna, kosztowna wojna.
I co w tej sytuacji uczynił prezydent USA?
Wbrew opozycji kongresowej, nie tylko nie podniósł podatków, ale je obniżył. Wiedział bowiem, że obywatel zawsze lepiej wyda swoje pieniądze niż zrobi to biurokrata rządowy. Dlatego marginalną stopę podatkową, która wynosiła 50 procent obniżył do 28 procent. Obniżył też podatek korporacyjny. Zamiast trzymać gospodarkę w garści i stosować doktrynę oblężonej twierdzy, Reagan rozpoczął deregulację, najpierw transportu lotniczego, systemu bankowego, potem też telekomunikacji, przemysłu naftowego i wydobywczego. Już pół roku później wpływy podatkowe państwa brutto wzrosły; w ciągu roku były wyższe o 90 procent.. Ludzie mieli więcej pieniędzy w portfelu i je inwestowali. I to pomimo wzrostu opodatkowania zysków kapitałowych, a la podatek Belki, co było koncesją wobec demokratów za to, że zgodzili się na ogólne cięcia stóp podatkowych. Mieszkałem wtedy w USA. Widziałem więc na własne oczy, jak działa reaganomika. Na własnej skórze czułem, jak gospodarka rośnie, jak spada oprocentowanie kredytów (w 1987 było ono już w pobliżu 10 procent), jak rośnie rynek nieruchomości, zwiększa się ilość miejsc pracy, jak rośnie duch Amerykanów.
Odpowiedź Tuska
Jakie są priorytety premiera Polski AD 2012?
On nie dba o pieniądze Polaków, robi wszystko, żeby jemu, czyli rządowi nie zabrakło. I dlatego podatki podnosi, zniechęcając od inwestowania w polską gospodarkę. Tym bardziej, że duży rząd, nadregulacja, biurokracja utrudniają życie i hamują przedsiębiorczość. Jakby mu było mało, podnosząc podatek Belki, zwalcza cnotę oszczędności. Oficjalnie Tusk walczy z bezrobociem, faktycznie zaś pracuje nad jego wzrostem. W myśl zasady, że im więcej obywateli bez pieniędzy i pracy, tym większa wdzięczność wobec biurokratów, którzy wezmą tych nędzarzy na garnuszek socjalu. Na jakiej podstawie rzucam takie oskarżenie? To proste, ktoś kto chce, żeby ludzie pracowali, nie podnosi ceny pracy (podatek ZUS), lecz ją obniża. Nie trudno zgadnąć, że przy takiej polityce nie będzie miejsca na zmniejszenie sektora państwowego, ani tym bardziej na prywatyzację majątku państwa, który służy jako miejsce pracy dla establishmentu politycznego.
Czyżby zatem premier Tusk i jego rządu nie chciał, aby Polacy żyli w prospericie i było im dobrze? Może i by chciał, ale kłóci się to z dobrobytem samego premiera i jego kamaryli. Państwo i jego przedstawiciele żyją kosztem narodu, i przeciwnie, im narodowi lepiej, tym rządowi niekoniecznie. Problem jednak leży w tym, że większość ludzi – podobnie jak premier Tusk i jego doradcy – widzi tylko to co widać, a konkretniej, co słychać z mównic rządowych. Kiedy rząd im mówi, że będzie o nich dbać i będzie im dawać, to im się wydaje, że coś na tym zyskają. Nie wiedzą, o naiwni, że to co rząd im da, to najpierw weźmie, oddzieli swoje i resztę, zwykle będzie tego do 20-30 proc. wziątka, zwróci „dawcom”, którzy w zamian za to będą stratni, ale pełni nadziei.
Konkluzja
Donald Tusk robi wszystko, żeby rządowi i rządzącej partii było dobrze. Dlatego nawet nie ryzykuje prosperity, bo a nuż się nie uda…
Reagan przeciwnie. On nie bał się tego, że w przypadku fiaska naród go wypędzi, potępi. Uważał, że teoria ekonomiczna jest po jego stronie, że to się musi udać. Zaryzykował, wiedząc że w razie porażki zapłaci cenę utraty władzy. To nie był malutki polityk, dla którego najważniejsze są rankingi popularności i bezmyślne poparcie milczącej większości. To był mąż stanu, który chciał aby ludziom żyło się lepiej, bez względu na to, czy będą na niego głosować, czy nie. Nie bał się lewicowych haseł i protestów, nazywając je po imieniu: hipokryzją. Zwykli Amerykanie to zrozumieli i dlatego w drugiej kadencji, ten wyśmiewany przez lewactwo, przez Hollywood i potępiany przez związki zawodowe „kowboj” zdobył poparcie nawet ze strony swoich największych wrogów ideowych.
William Niskanen, szef doradców ekonomicznych prezydenta USA uważa, że odważna, wręcz ryzykowna strategia Reagana doprowadziła do bezprecedensowego w dziejach Ameryki okresu wzrostu gospodarczego, zamożności i awansu ekonomicznego ludzi najuboższych. Przez kolejne 20 lat, mimo energicznych prób dewaluowania dorobku i samgo Reagana, jego spuścizna trwała aż ostatecznie dobili ją wojnami George W Bush oraz Barack Obama.
Nasz premier, minister finansów czy minister spraw zagranicznych mężami stanu nie są. To statystyczni politycy, dla których liczy się władza, splendory i poklask układu, a nie interes kraju, narodu, Polaków. Tusk chce, aby ludzie go kochali; Rostowski ma swoje plany, o których pisać niezręcznie, a Sikorski na dodatek nie rozumie się na ekonomii. Jedna nadzieja w tym, że Polacy mają charakter i nie pozwolą, aby rząd psuł im pracę i niweczył ambicje. Jak to uczynią? Wzrostem przedsiębiorczości, oporem wobec przemocy ze strony państwa i pewnie szarą strefą. Jeśli osiągniemy w najbliższych latach sukces gospodarczy, a wierzę, że tak, to będzie on właśnie udziałem rebeliantów, a nie uświadomioną strategią rządu, który boi się najprostszych reform. Bo trudno przecież za reformę uznać większy haracz podatkowy, więcej regulacji, więcej kontroli i represji i mniejsze emerytury przy wyższych składkach.
Jan M Fijor