Sympatyczny kolega Witkacy jest gorącym miłośnikiem prac nad zimną fuzją. Och marzyciel…
Sympatyczny kolega Witkacy jest gorącym miłośnikiem prac nad zimną fuzją. Och marzyciel… Wcale mu niczego nie zarzucam czy, nie daj Boże, kpię sobie. Wprost przeciwnie, łączę się z nim w marzeniach i gorąco chciałbym, żeby zimna fuzja była możliwa.
Niestety, mam dosyć paskudny umysł, którego intuicja wyraźnie mówi mi, że raczej nigdy nie będzie to możliwe. Dużo bym dał, by ta skubana intuicja się myliła. Lecz zastanówmy się, co się dzieje i co działo się bezustannie, przez miliardy lat naszego Świata. Gdzie szukać w naturze tej reakcji? Czy znajdziemy ją na podwórku? W lesie? Albo w głębinach oceanów? A może w kosmosie?
To może tak sobie na początek uściślić, o czym my w ogóle mówimy, albowiem panuje spory zamęt. Zimna fuzja wcale nie oznacza fuzji dokonującej się na Antarktydzie, albo w naczyniu Dewara (no, po prostu termosie) schłodzonym ciekłym azotem. Wielu też entuzjastów jakoś przekonało samych siebie, przy wydatnej pomocy niezbyt światłych żurnalistów, że jest to fuzja, która powinna się odbywać w temperaturze pokojowej. I tak już w potocznej świadomości zostało.
Słowo fuzja ma wielorakie znaczenie. Może to być na przykład broń myśliwska. Może to być również jakiekolwiek połączenie, z którego powstaje nowa jakość. Ale to, czym się tutaj zajmujemy, to tylko i wyłącznie fuzja jąder atomowych. Żeby to uczynić, trzeba te jądra zbliżyć do siebie bardzo, bardzo blisko. Tymczasem protony w jądrze nie bardzo mają ochotę na takie zbliżenie. A to z powodu odpychających sił elektrostatycznych. Dopiero wkładając dużo energii można je pokonać i zbliżyć te jądra tak, by zadziałały tak zwane silne oddziaływania jądrowe (są też i słabe), następowało połączenie i wydzielenie wielkiej ilości energii. Normalnie żeby to się stało nie ma mowy o jakiś „zimnych procesach” potrzeba niestety temperatury rzędu milionów stopni. Dosyć trudno jest o takie piece. Więc nasz święty Graal, to taka fuzja w warunkach sporo chłodniejszych. No niech wam będzie, powiedzmy w temperaturze pokojowej.
Dlaczego mam spore wątpliwości, że uda nam się przeprowadzić tą zimną fuzje, najpierw w laboratorium, a później nawet w domu. Przyroda nie jest głupia. Poza tym miała miliony lat by się kształcić i rozwijać. Jak myślicie, gdyby ta nasza nieszczęsna fuzja byłaby nie tak skomplikowana, to przyroda już dawno na to by nie wpadła? Przyroda to też inteligentne Boże stworzenie. Jednak nie zaobserwowano, żeby na Ziemi, gdzieś spontanicznie taka fuzja zachodziła. Natomiast w kosmosie praca wre na całego. To znaczy, chciałem powiedzieć w gwiazdach wszelakiego rodzaju. Nic tylko fuzja i fuzja. Ale, niestety, gorąca jak cholera. We wszechświecie jest tak ze trzy czwarte wodoru i prawie jedna czwarta helu. Prawie, bo mała resztka to pozostałe pierwiastki, ze skromną przewagą węgla i tlenu. Niestety, nigdzie dotychczas zimnej fuzji nie zaobserwowano. W jądrach gwiazd trwa ciągła reakcja termojądrowa, gdzie wodór spalany jest do helu. A jak to dalej się odbywa – jest tutaj: www.scienceinschool.org/2006/issue3/fusion/polish
Wiec skąd się nagle, najpierw w myślach, potem w laboratoriach, wzięły pomysły na zimną fuzję? Na to, że to, co wszędzie w koło odbywa się w milionowych temperaturach i równie wielkich ciśnieniach, można będzie zrobić na stole w pokoju jadalnym. Pewnie zadziałały dwie rzeczy, chociaż zgaduję – wiara w cudowne właściwości katalizatorów i wiara, że istnieje takie zjawisko fizyczne, którego jeszcze nie znamy i które pozwoli zabawić się w gwiazdora fuzjo twórcę, ziemskiego, trochę łysego gościa, który zajmuje się robieniem dokładnie tego samego, co dzieje się w gwiazdach. Nie wykluczam przełomu. Jak zabraliśmy się w latach 70-tych za nanotechnologię to wiele dziwnych rzeczy się okazało i wiele barier zostało przekroczonych. Wcale się nie zdziwię, jak odkryjemy następne zjawisko fizyczne i nagle, dzięki ludzkiemu sprytowi i inteligencji odnajdziemy sposób, który jak dotychczas nie zaistniał we Wszechświecie.
A może zaistniał, tylko my nie mamy o tym pojęcia? Zawsze powinniśmy zdawać sobie sprawę ze swoich ograniczeń, a mimo tego ciągle poszukiwać. Z wieloma sprawami do tej pory nie możemy sobie poradzić. Choćby z grawitacją. Brakuje nam aparatu naukowego, ale najbardziej tego błysku geniuszu, który nagle z czegoś niezmiernie skomplikowanego, robi sprawą oczywistą.
Witkacy zafascynował się LENRem, czyli nisko energetycznymi reakcjami jądrowymu. Twórcy metody – Andrea Rossi i Sergio Focardi z Uniwersytetu w Bolonii świadomie unikają terminu „zimna fuzja”, chyba żeby już bardziej nie wkurzać kolegów naukowców. Jest to metoda katalityczna, gdzie zachodzi reakcja miedzy atomami niklu i wodoru, w rezultacie czego powstają atomy miedzi i dodatkowa energia. Jeszcze ciągle czekamy na potwierdzenie i weryfikacje tych eksperymentów. Co ciekawe, jak popatrzymy sobie na podany powyżej link, to stwierdzimy, że nikiel odgrywa dosyć istotną rolę w procesach gwiezdnych.
No więc tak, załóżmy optymistycznie, że fuzja następuje. Zasadniczym pytaniem jest, czy proces jest na tyle wydajny energetycznie, a jednocześnie prosty i tani, że możemy upatrywać w nim nowego źródła energii. Autorzy twierdzą, że tak. Koledzy naukowcy mają wątpliwości. Jednakże temat jest bardzo świeży, bo z początku 2011 roku, więc że może warto jeszcze cierpliwie czekać.
Oczywiście, nie będzie to taka fuzja, jak sobie eksperymentatorzy wymarzyli w tokamakach. Choć tam było raczej gorąco.
Jako ciekawostkę na koniec podam, że mimo wszystko, podobno spontaniczna zimna fuzja zachodzi w świecie. Dzieje się to raz na 10 do potęgi 15 000 lat.
________________________________