Odpowiadam dyskutantom – uzupełnione i poprawione
06/10/2011
387 Wyświetlenia
0 Komentarze
19 minut czytania
O ekonomii trzeba dyskutować i wyjaśniać, bo niestety tak zwane potoczne prawdy są błędne – a sporo ludziom mieszają w głowach.
W ekonomii funkcjonują potoczne prawdy, które niestety są błędne, a wynikają z nieznajomości ekonomii. Ale z drugiej strony, przyznaję, że w ekonomii nie ma jednej prawdy, jak powiedział wielki ekonomista Joseph Schumpeter, „nie należy ufać dwom rodzajom ludzi: architektom, którzy obiecują tanio budować i ekonomistom, którzy obiecują udzielać prostych odpowiedzi.”
No bo sprawy nie są tak proste, jak się niektórym wydaje, a z pewnością nie jest tak, jak jeden Pan mówi, że gospodarkę kraju i miejsce w niej, jakie pełni państwo za swoim budżetem można porównywać do budżetu domowego czy firmy i w związku z tym „w żaden sposób nie może się ze mną zgodzić”.
Czy Pan zauważył, Panie Marku, że przywołanym przez Pana fragmencie mojego tekstu jest coś, co powinno jednak Pana powstrzymać od pochopnej wypowiedzi? Napisał Pan, za moim tekstem, że podobnie twierdzi laureat Nobla Stiglitz i moje opinie mają podstawy matematyczne, są to po prostu dowody matematyczne.
Panie Marku, z dowodami matematycznymi naprawdę nie ma co dyskutować, tylko trzeba je zrozumieć i wyciągnąć z nich wnioski. Po to nauka się rozwija i odkrywa pewne własności procesów, by z tego wyciągać wnioski, a nie ignorować je i kierować się tym, co napisano w gazetach codziennych (bo dziennikarze też nie mają wykształcenia ekonomicznego i chętnie nauczają czytelników i pouczają profesorów, a cała ich mądrość wynika z tego, że po prostu przepisują do siebie wzajemnie – ale przyznaję, że mamy też mądrych dziennikarzy – nie powiem, których za takich uważam).
Niestety, niektórzy z tych, którzy powinni znać prawdy ekonomiczne odkryte przez naukowców, nie chcą przysiąść fałdów i pouczyć się, posłuchać naukowców, by podejmować prawidłowe decyzje (mam na myśli polityków – i polskich, i unijnych). Stąd takie tragedie jak kryzys Grecji – bo to jest naprawdę wielka tragedia, wynikająca z ekonomicznej ignorancji polityków unijnych.
Choć sprawy są trudne, spróbuję wyjaśnić. Po pierwsze, proszę zauważyć, że nawet w firmie czy gospodarstwie domowym w pewnych sytuacjach musi się korzystać z kredytu, a czasami wydaje się więcej niż się ma, czyli korzysta się z kredytu, bo tak jest racjonalniej. Kiedy musi się z niego korzystać, ano wtedy, gdy dochody przychodzą po realizacji wydatków. Jeśli rodzina startuje od zera, a wynagrodzenia za pracę przychodzą nie „z góry” lecz „z dołu”, czyli po wykonaniu pracy, po miesiącu na przykład, to przez cały ten miesiąc rodzina musi żyć na kredyt – w ten sposób można sobie wyobrazić rodzinę, która zyje wyłącznie na kredyt. – Możliwe? – Jak Pan widzi, możliwe. Oczywiście jej koszty utrzymania rosną, bo musi zapłacić odsetki pożyczkodawcy – i dlatego stosuje się tygodniowe, a nie miesięczne systemy płatności wynagrodzeń.
Z drugiej strony, proszę pomyśleć o tej rodzinie, która chce mieć dom. Czy lepiej czekać kilkanaście lat i po uzbieraniu pieniędzy budować dom, zatem mieszkać wygodnie po kilkunastu latach, czy mieszkać wygodnie już od jutra, a wybudować go korzystając z kredytu? No, przecież to zależy od dochodów tej rodziny: bogaci uzbierają pieniądze w rok i zbudują dom, ale przeciętne rodziny muszą korzystać z kredytu – i temu służy cały system oszczędzania: oszczędzanie ma sens tylko wtedy, gdy jednocześnie są tacy, którzy biorą kredyty, czyli wykorzystują zaoszczędzone przez innych pieniądze.
Ma Pan rację, ze trzeba dążyć do pewnej równowagi. Kluczem są zawsze koszty obsługi kredytu, zależne od stopy oprocentowania i okresu, na jaki spłata została rozłożona. Okres powinien być jak najdłuższy, a oprocentowanie jak najniższe – to oczywiste.
A teraz o roli państwa. Przecież ja nigdzie nie powiedziałem, że państwo ma się bez ograniczeń zadłużać. Twierdzę tylko, że dług w ogóle, nie jest złem, jest elementem racjonalnego funkcjonowania państwa, a ten w szczególności, nie jest taki duży, natomiast twierdzę, że problemem jest zadłużenie zewnętrzne, bo jego wartość zależy od zmian kursowych, często niezależnych od nas.
Jeśli zatem mówię, że te ograniczenia są bez sensu, a nawet szkodliwe, a zostały wprowadzone do Konstytucji i ustawy o finansach publicznych przez ignorantów ekonomicznych, to nie dlatego, że namawiam do zadłużania się bez opamiętania, co bezrozumnie, nie zapytawszy mnie, piszą niektórzy dziennikarze, lecz dlatego, że wielkość długu zależy od kursu walutowego, a nawet jeśli by nie zależała, to w kryzysie istnienie takiego limitu, wymuszającego nagle zacieśnienie polityki budżetowej, może tylko zaszkodzić. Przykładem jest Grecja. Jak słusznie zauważa znakomity finansista Cezary Mech, próba zmniejszenia deficytu finansów publicznych o 2,5 punktu proc. spowodowała załamanie gospodarki – spadek PKB o 5,5% ( „Wszystko rozstrzygnie się tej kadencji”, Nasz Dziennik, 03.10. br.).
Gospodarka to sieć naczyń połączonych. Nawet jeśli część tego organizmu nadmiernie się rozrosła i pochłania za dużo „krwi”, to nagłe obcięcie znacznego fragmentu tej nadmiernie rozrośniętej części spowoduje krwotok i załamanie, a może nawet śmierć organizmu. Trzeba subtelnych metod leczenia, stopniowej zmiany struktur, tak aby przebudować chory organizm na zdrowy, bez raptownych, szkodzących mu cięć.
Dlaczego zadłużać państwo można a nawet – trzeba. Dlatego, że w sytuacji kryzysu następuje rozerwanie spójności tych przepływów „krwi” w organizmie gospodarczym. Gdy jest kryzys, ludzie zaczynają oszczędzać, powstrzymują się od wydatków. W efekcie spadają obroty i dochody przedsiębiorców, przedsiębiorcy tracą motywację do inwestowania, zostaje zerwany związek między oszczędnościami i inwestycjami, spada aktywność gospodarcza, bo część pieniędzy została „uwięziona”, nie wróciła do obiegu gospodarczego. Dlatego rolą państwa jest ściągnięcie tej nadwyżki oszczędności poprzez zaoferowanie nieco korzystniejszych od zwykłego oszczędzania form przechowywania majątku – czyli obligacji skarbowych. Pieniądze, które leżą w bankach niewykorzystane na realne inwestycje – bo spadły motywacje inwestycyjne przedsiębiorców – zostają wykorzystane przez państwo i skierowane do gospodarki. To ekonomiści nazywają działaniem antycykliczny, jest jak sztuczne oddychanie dla podtopionego człowieka, który bez tego sztucznego oddychania na pewno by zmarł.
Oczywiście, teraz te mechanizmy finansowe działają bardziej skomplikowanie niż w tym prostym opisie, banki znalazły inne niż tradycyjne udzielanie kredytów, formy inwestowania kapitału, system mówiąc kolokwialnie i w uproszczeniu „rozjechał się”, i i to jest jedna z przyczyn kryzysu.
Ale co ciekawe, na ogół i tak oszczędności są wyraźnie wyższe od oszczędzania, bo mówiąc w uproszczeniu, motywacje oszczędnościowe działają silniej niż inwestycyjne. Dlatego większość państw ma deficyty i te deficyty podtrzymują gospodarkę, można by je przyrównać do tych środków na astmę u biegaczek narciarskich – jak widzieliśmy, te korzystające z takich pobudzających dopływ tlenu środków, mogły biegać szybciej, i ostatnio zmienione przepisy dopuściły je do użytku – to tak jak z deficytem, te „wstrzykiwane” przez państwo dodatkowe środki pochodzące z nadwyżki oszczędności nad inwestycjami pobudzają gospodarkę, forsowanie równowagi budżetowej może tylko zaszkodzić wzrostowi.
Jak państwo ma stale deficyt, to powstaje dług, to oczywiste. Ale błędne jest twierdzenie, że w takim razie będzie on rósł do nieskończoności – nie, on ma swoją granicę, której nie przekroczy, zależną od stosunku stopy deficytu do tempa wzrostu. Są oczywiście racjonalne granice zadłużania się, ale one określone są przez oprocentowanie obligacji oraz stopę deficytu i tempo wzrostu.
Państwa zatem nie możemy porównywać z gospodarstwem domowym czy z firmą, bo ono ma szczególną rolę w gospodarce: jego zadaniem jest kompensowanie tych procesów, jakie dzieją się między pozostałymi podmiotami. Na ogół swym deficytem, czyli pożyczając na jego sfinansowanie, kompensuje istniejącą nadwyżkę oszczędności nad realnymi inwestycjami, ale może też być odwrotnie: gdy jest silne parcie na inwestowanie i inwestycje są wyższe od oszczędności, to może mieć nadwyżkę – czyli więcej ściąga podatków od podmiotów niż oddaje gospodarce w formie swych wydatków – przez co „chłodzi” gospodarkę.
Co do nadwyżki, często formułowane jest pewne nieporozumienie. Mówi się tak: „Państwo powinno mieć nie deficyt, lecz nadwyżkę, bo wtedy będzie można budować drogi, szpitale, przedszkola…” No, ale jak ma budować, to wydaje, a nadwyżka to jest dodatnia różnica między dochodami a wydatkami, o nadwyżce mówimy po dokonaniu wydatków. Nadwyżka to zamrożone, niewydane pieniądze, oznacza oszczędności publiczne, a ja, jako obywatel, wolałbym sam oszczędzać, niż miałoby to robić za mnie państwo. Nadwyżka oznacza w pewnym sensie zawłaszczanie pieniędzy obywateli i oszczędzania za nich – czy to jest dla nas do zaakceptowania?
Polecam mój wykład z makroekonomii na stronie Wydziału Zarządzania UW – trudny, ale strawny dla inteligentnych ludzi, albo moją książkę („Budżet i polityka podatkowa”). Są też inne książki, warto poczytać, by zrozumieć ekonomię, bo zdrowy rozsądek naprawdę tu nie wystarczy.
Pan Marek mówi groźnie: „…rozniesiemy was na szablach! Nie pozwolimy zadłużyć Polski jeszcze bardziej!”. Panie Marku, nie warto pouczać profesora, można się przyznać, że się czegoś nie rozumie i prosić o wyjaśnienie, a emocje lepiej wrzucić do pralki i wyprać z koszulami. Nie mówię, że trzeba bardziej kraj zadłużać, twierdzę, że te progi są szkodliwe, powiem więcej, są emanacją głupoty – widzimy ją u niewykształconych porządnie polityków i urzędników unijnych, którzy chwalą Polskę za wprowadzenie tych progów. Dlaczego one są szkodliwe: bo w trudnej sytuacji gospodarczej minister finansów musi marnować środki na wzmacnianie waluty, by w wyniku zmian kursowych nie wzrosła wartość długu, co grozi przekroczeniem progu. Gdy zaś próg zostanie przekroczony, to musi ciąć wydatki albo zwiększać podatki, by zrównoważyć budżet, a to – potęguje kryzys.
Oczywiście trzeba redukować deficyt i dług, ale w sytuacji kryzysowej można nawet go zwiększyć. To jest tak jak czasami z kryzysem w rodzinie lub firmie – okazuje się, że jak pomyśleć, to analogie jednak są. Niech Pan sobie wyobrazi, ze rodzina ma problemy finansowe, bo mąż mało zarabia, a rodzina spłaca kredyt mieszkaniowy. Jednak metoda – ograniczyć wydatki, niech dzieci chodzą głodne, rezygnujemy z nauczania ich angielskiego, równoważymy budżet domowy. A może pożyczyć pieniądze, zadłużyć się bardziej, by mąż lub żona skończyli dodatkowe kursy, by znalazł on lub ona lepszą posadę i zarabiali więcej?
Zapomniał Pan o jeszcze jednej rzeczy, krzycząc zapalczywie przeciw zadłużaniu. Co to jest dług? Dług to papier skarbowy, jeśli państwo się zadłuża, to jego zobowiązanie staje się majątkiem tych, którzy nabyli ten papier skarbowy, dług jest zatem jednocześnie bogactwem – tego się na ogół nie rozumie. Chodzi tjednak o to, by był to dlug krajowy, czyli by stanowił majątek, bogactwo polskich obywateli i instytucji. Oczywiście, istnieją racjonalne granice, ale sam dług nie jest złem, jest po prostu naturalnym mechanizmem gospodarczym.
I dwa słowa o zadłużaniu się za granicą. Środki nabywane z zagranicy mogą stanowić pewną wartość dla gospodarki – wzbogacają ją o zewnętrzny kapitał. Ale jest to zapożyczanie się bardzo ryzykowne, zwłaszcza dla kraju o słabej gospodarce. Uważam, że poziom długu zagranicznego i jego wysoki koszt – skoro bowiem polskie obligacje poszły "jak świeże bułeczki" – to znaczy, że zaoferowano bardzo korzystne dla zagranicznych inwestorów oprocentowanie, a skutkiem tego będzie wysoki koszt obsługi – zapłacimy z naszych podatków. I to, co mówiłem: ryzyko przekroczenia progów w wyniku zmian kursowych.
Ekonomia jest trudną nauką, ale też prawdą jest, że nie ma jednej prawdy, jak ktoś zauważył celnie, „ekonomia jest jedyną nauką, gdzie dwóch ludzi może otrzymać wspólnie nagrodę Nobla twierdząc coś całkiem przeciwnego”. (JokEc)
Zaś Winston Churchill powiedział, że „jeśli postawisz problem do rozwiązania dziesięciu ekonomistom, to otrzymasz dziesięć (a jeśli wśród nich będzie John M. Keynes, to jedenaście) opinii”. No ale, taka jest natura ekonomii. Ten kryzys dowiódł, że racji nie mieli ci, którzy stworzyli ten system – bo trzeszczy w posadach.
Pozdrawiam, Jerzy Żyżyński
(Przywołane cytaty zawdzięczam książce Adam Glapińskiego „Meandry Historii Ekonomii”, którą mam właśnie w recenzji.)