Bez kategorii
Like

Odpowiadam dyskutantom – 3; sprawa krzyża w Sejmie

17/10/2011
426 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

Dziękuję Państwu za wypowiedzi i za wsparcie. Najważniejsza kwestia, jak wzbudziła Państwa zainteresowanie to jednomandatowe okręgi wyborcze.

0


 

To jest rzeczywiście poważny problem, bo chodzi o jakość naszej demokracji i jakość państwa. Jeden z Was stwierdził, że gdyby były jednomandatowe okręgi, to ja bym się nie znalazł w Sejmie, a „ONI” zyskaliby druzgocącą przewagę. To nie jest pewne, a przede wszystkim: tu nie chodzi o mnie, lecz, jak powiadam – jakość naszej demokracji. Z jednomandatowymi okręgami wyborczymi wiąże się nadzieje dlatego, że partie polityczne musiałyby wyłonić najlepszych kandydatów zdolnych podjąć konfrontację z rywalami z innych partii, a rywalizacja wewnątrzpartyjna przeniosłaby się na wcześniejsze fazy procesu wyłaniania kandydatów.
Niewątpliwie ta koncepcja rodzi trudne problemy. Jak wiadomo, okręg wyborczy musiałby w takim przypadku obejmować około 100 tys. mieszkańców. Mamy 379 powiatów, dość zróżnicowanych pod względem liczby mieszkańców, dla uzyskania odpowiedniej ogólnej liczby mandatów, trzeba by większe powiaty dzielić na mniejsze okręgi – to oczywiste. Kandydaci niekoniecznie musieliby pochodzić z danego okręgu, zapewne wyłanialiby się lokalni działacze, ale partie polityczne mogłyby desygnować też inne osoby. Można by przyjąć zasady organizacyjne zrównujące szanse kandydatów ze względu na finansowanie kampanii, przyznając każdemu taką samą nieprzekraczalną pulę środków, by najistotniejszym kryterium były kompetencje merytoryczne. Te kwestie są do rozwiązania, trzeba by je zostawić specjalistom.
Ale co najistotniejsze: nie przechodziliby egzotyczni kandydaci, którzy w polityce po prostu nie są potrzebni. Nie są potrzebni, bo organ ustawodawczy, jakim jest (czy raczej powinien być, bo jak powiedziałem, faktycznie zrobiono z niego swego rodzaju organ przyklepujący ustawy wysmażone przez władzę wykonawczą) Sejm, powinni tworzyć ludzie kompetentni, a nie po prostu dobrani na zasadzie reprezentacji złożonej struktury społeczeństwa.
Jako statystyk, uczę młodzież, że zbiorowość statystyczna – a taką jest też społeczeństwo – jest ze swej natury zróżnicowana, muszą więc w niej wystąpić skrajności, swego rodzaju egzotyka – nawet żartem stwierdzam, że te skrajności to ofiary statystyki – musimy akceptować ich istnienie, jako nieuchronną konsekwencję zróżnicowania. Ale czy rolą Sejmu jest stanowienie przedstawicielstwa także dla skrajności, czyli tych, którzy „załapują się” tylko w tym systemie wyborczym, a w żadnej procedurze jednomandatowej mandatu by nie otrzymali?
To rozumienie Sejmu, jako swego rodzaju przedstawicielstwa społeczeństwa, to pokomunistyczna, błędna lewicowa interpretacja jego roli, a nie taka, jak powinna być w demokracji – nie „ludowej”; w swych korzeniach ta lewicowa koncepcja jest w pewnym sensie europejska – z czasów, gdy rządził monarcha (w komunizmie rolę monarchy pełniła partia komunistyczna), a parlament miał jedynie reprezentować „głos ludu” i być zatem jego proporcjonalnym przedstawicielstwem (za komunizmu był oczywiście tylko teoretycznie) – koncepcja to oczywiście archaiczna, nie na dzisiejsze potrzeby i sprzeczna z zasadą trójpodziału władzy.
Ta „ludowa” demokracja, lansowana przez lewicę, prowadzi do swego rodzaju iluzji, że w Sejmie stworzy się reprezentację społeczeństwa, jako czysto statystyczne odwzorowanie struktury społecznej (stąd parytety – nie tylko kompletnie bezsensowny pomysł, ale i bardzo szkodliwy), jak i postulat, że powinni się w nim znaleźć przedstawiciele na przykład marginalnych grup, by „reprezentować ich interesy”. NIE, Sejm powinni tworzyć fachowi politycy, których zadaniem powinna być praca ustawodawcza. Ci, którzy chcą, by jakoś w ustawach odzwierciedlono ich postulaty, powinni poprzez czytelny i jawny lobbing wpływać na ustawodawców.
Przykładem jest to, co ma miejsce w amerykańskim systemie. Kilka lat temu, gdy doszło do tragicznej katastrofy lotniczej, spowodowanej, jak wykazały drobiazgowe badania, między innymi poprzez skrupulatną analizę szczątków samolotu, przez zmęczenie pilotów, eksploatowanych przez linie lotnicze ponad ich wytrzymałość, bliscy ofiar podjęli lobbing w Kongresie, by ustanowiono prawo nakazujące odpowiednie zasady postępowania, by w przyszłości wykluczyć takie sytuacje. W myśl koncepcji parytetów, w Kongresie powinien znajdować się jakiś przedstawiciel rodzin, które straciły kogoś w katastrofie i on powinien tworzyć ustawy – nonsens organizacyjny.
Wybory według reguł jednomandatowych okręgów zabezpieczyłyby nas przed swego rodzaju groteską, z jaką mamy obecnie do czynienia – groteską uprawianą przez takie właśnie skrajności, co uwłacza powadze tej ważnej instytucji. Miła dziennikarka opolskiej mutacji Gazety prosiła o wypowiedź w sprawie „afery z krzyżem”, wywołanej przez posła Palikota. Ponieważ nie wszyscy czytają ten dziennik, zapoznam Szanownych Internautów z tym, co jej powiedziałem w tej kwestii.
Tak więc, trzeba powiedzieć, że absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie studiował był filozofię, nie rozumie, że Sejm, przy wszystkich tych wadach jego funkcji, o jakich pisałem, mimo wszystko nie jest miejscem na urządzanie happeningów i nie może być traktowany jako okazja dla eksponowania czyichkolwiek fobii, obsesji czy inności, a rolą jego jest działanie pro publico bono, czyli dla dobra wspólnego, powszechnego – co w tej pięknej sentencji określili już starożytni Rzymianie.
W szczególności, Sejm nie jest miejscem dla eksponowana fobii wobec krzyża pod pretekstem źle rozumianej świeckości państwa. Pan poseł robi wrażenie, jakby nie rozumiał, na czym polega świeckość państwa i że krzyż wiszący w jakimkolwiek budynku państwowym, nie jest sprzeczny w najmniejszym stopniu z zasadą świeckości państwa. Państwo jest oczywiście świeckie, a nie byłoby nim, gdyby rządzili nim duchowni, zaś z jego świeckością krzyż nie jest sprzeczny w najmniejszym stopniu, po prostu dlatego, że nie jest oznaką władzy. To czego uczy filozofia, to rozumienie znaczenia słów, zatem poseł z Biłgoraju powinien sens świeckości i sens symboliki krzyża rozumieć znacznie lepiej niż wielu innych.
Powinno się zatem – dotyczy to nie tylko tego pana posła, ale i innych pożal się Boże wojowników tej niewydarzonej armii wojującej z krzyżem – rozumieć, że krzyż jest po prostu symbolem męczeńskiej śmierci Chrystusa, nawet jeśli ktoś w nią nie wierzy, to i tak musi zgodzić się, że jest to symbol poświęcenia dla ludzi, a Sejm jest właściwym miejscem, by ten symbol wisiał na ścianie w widocznym miejscu, bo choć posłowie nie cierpią, to przecież poświęcają się służbie dla społeczeństwa – mam nadzieję, że krzyżowi to porównanie nie uwłacza.
Niektórzy katoliccy posłowie chcieli, by ten symbol wisiał w miejscu obrad – skoro to w żaden sposób nie zakłóca świeckości państwa, to zwykła przyzwoitość nakazuje i zasady kultury wymagają, by tę chęć części posłów uszanować – to zresztą wielu posłów lewicy i ateistów rozumie i nie sprzeciwiało mu się. Ten happening jest, jak słyszałem, i dla nich trudną do zaakceptowania aktywnością parlamentarzysty, który powinien poświęcić się innym poważnym zadaniom.
Krzyż jest symbolem cenionym i szanowanym przez znaczą część Polaków, jest silnie związany z naszą historią. Jeśli dla wielu osób pełniących swe obowiązki w urzędach publicznych jest czymś ważnym, to względy zwykłej kultury bycia wymagają, by na swe fobie nałożyć postronki. Natomiast agresywne zwalczanie krzyża jest przejawem nie tylko braku kultury, ale i, jak niedawno mieliśmy okazję obserwować, przekracza granice zwyczajnego chamstwa. Choć państwo jest świeckie, to mamy prawo wymagać od niego, by broniło obywateli przed tymi, którzy koniecznie chcą ekspresję swych fobii wyrażać sposobami nie do zaakceptowania, zaś funkcjonariusze tego państwa, którzy nie tylko nie bronią nas przed tym, ale na to zezwalają, wykazują się nie tylko nieudolnością, ale też dyskredytującym ich elementarnym brakiem kultury i taktu.
Ale jest jeszcze jeden aspekt. Z Wiadomości TVP dowiedziałem się, że ten krzyż pochodzi z grobu księdza Popiełuszki i został podarowany przez jego matkę. To jest zatem tym bardziej należne mu miejsce. Domaganie się zdjęcia właśnie tego krzyża jest po prostu żenującym brakiem kultury.
I jeszcze jedna kwestia polityczna, którą trzeba koniecznie poruszyć: politycznych funkcji lewicy. Jak się mówi, pan poseł z Biłgoraju zyskał wiele głosów i wsparcie części kandydatów, którzy przystąpili do jego partii dlatego, że jak magnes zadziałały na nich głoszone przez niego lewicowe ideały. Ale w jakim sensie lewicowe? Trzeba jasno powiedzieć, że lewicowości odebrano jej właściwy sens. Lewica to nurt polityczny, którego zadaniem i celem jest reprezentowanie interesów ludzi pracy – w opozycji do nurtów prawicowych, które reprezentują interes pracodawców. Taki jest sens lewicy i jej miejsce w polityce, w tym właśnie sensie lewica jest polityce potrzebna, by sprzyjać osiąganiu w niej stanu równowagi (dlatego stawiana swego czasu przez Lecha Wałęsę teza o „wspieraniu lewej nogi” miała swój głęboki sens). Jednakże przydawanie jej postulatów walki z Kościołem, krzyżem, reprezentowanie interesów egzotyki seksualnej czy swobody aborcyjnej – to wypaczenie i sprowadzenie ad absurdum jasno określonej roli lewicy, jako reprezentanta ekonomicznych i socjalnych interesów, jak to mówiono językiem marksistów – klasy robotniczej. Skłaniałbym się zatem ku opinii, że ludzie, którzy zawierzyli tak, zgodnie z właściwym sensem lewicowości, rozumianym ideałom, zostali po prostu oszukani i wykorzystani dla efekciarskiego głoszenia fobii antykatolickich. Tylko pytanie: poco?
Pozdrawiam, Jerzy Żyżyński

 

0

Jerzy

35 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758