odgłos maszyny do pisania
15/06/2011
992 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
zdarza się, że chciałbyś wreszcie ułożyć swoje życie, aby stało się takie na tip top, na glanc, zaprasowane w kant, aby nigdzie nie uwierało tobie i innym. No, to sobie chciej
Wnętrze niewielkiego pokoju skromnie wyposażonego w jakieś proste meble wypełnia odgłos zapracowanej maszyny do pisania. Sądząc pod odgłosie piszący musi mieć niezłą wprawę w tym co robi.
Zerknąłem przez lewe ramię piszącego, prawe zajęte przez Kalisza – Rysio Wielkie Pysio, który chce ’naszego’ prezesa i Zbinia postawić przed trybunałem za to, że tamci budzili za pięć szósta oszustów i malwersantów, a dziś ci budzą za pięć szósta tych, co głośno mówią i piszą, łamiąc tym samym zasady śniętej demokracji Donalda Matoła.
(…)
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ten rząd daje dupy, ja też dałem ciała.
Mnie zabolało, bo nie zwyczajny jestem – rząd jest już wprawiony w przedziwnej pozie zawodowej prostytutki ruskim robi łaskę, a Niemcom daje dupy.
Ktoś przekornie może mnie zapytać – a skąd niby ja wiem, że w tym samym czasie?
No, to odpowiadam.
Kiedy się już wydało, że finansowanie części kampanii PO pochodziło od tych, co nam pand pół wieku temu zrobili na naszym terytorium „stadion narodowy” i nazwali go sobie GG – i bynajmniej nie mam tutaj na myśli komunikatora Gadu Gadu, a reszta pochodziła ze środków do wyprania, to było wiadomo, że ten rząd będzie tylko od tego, aby dawać.
No i daje, jak na wyżej przedstawionym przykładzie (scence rodzajowej) zapodałem.
Zatem przewidywalność trafienia, kiedy ten ( proszę zauważyć, że w zdaniu użyłem zwrotu 'ten’, a nie 'nasz’) rząd daje, nawet metodą na „chybił trafił”, w tym przypadku jest stuprocentowa.
Po iniekcji wyszedłem z ośrodka zdrowia – chyba miałem pecha, bo jakoś zdrowych tam nie zauważyłem wcale – i spacerkiem udałem się w kierunku budynku, który rzekomo ma już wkrótce drapać chmury.
Usiadłem sobie na ławeczce w cieniu pod lipą. Zrobiło mi się jakoś tak błogo, że zacząłem sobie przypominać, czy owa pani, której to ja łaskawie nadstawiłem kawałek swego ciała na pewno trzy razy sprawdziła zanim zrobiła mi zastrzyk.
A co mi tam, pomyślałem, ważne, że teraz jest przyjemnie. Zmrużyłem oczy swe zmęczone
„>
, a czas leniwie mijał.
Pośród śpiewu ptaków i swobodnego bzykania pszczół rozlegały się wesołe głosy młodzieży, tej z uczelni ekonomicznej, którą miałem za sobą.
Na ławeczce obok przysiadła trójka: dwie one i jeden on – szczęśliwiec jak nic, pomyślałem i słucham, jak jedna z tych dwóch onych tłumaczy zasady podaży i popytu.
Kiedy się już nasłuchałem czystej teorii wstałem, podszedłem i przeprosiłem.
Rzekłem, że owa tłumacząca pominęła jeden ważny szczegół w tym wszystkim.
– Jaki? – zapytała zmieszana.
– Spekulantów. To najdroższy element tej układanki w tym całym temacie ostatecznej wy_ceny towaru. Nieśmiało spuściła wzrok i odbąknęła tylko – no tak.
Na odchodne zapytałem młodzieńca – chcesz mieć piątkę z teorii, czy szmal na koncie? Uśmiechnął się i bez chwili zastanowienia powiedział – jasne, że szmal.
Odszedłem spokojnym krokiem przepełniony szczęściem udanej misji nauczania.
Zadarłem głowę do góry, aż Bóg pogroził mi palcem, że śmiem tak wysoko łeb zadzierać i patrzeć jak Czarnecki wspina się na pierwszy pułap chmur.
Dobrze, że mnie nie interesuje polityka i gospodarka i ekonomia też nie.
Mam ważniejsze zajęcie – trawestuję czas przelatujący przez palce.
Zapewne ty, Czytelniku zacny i coraz rzadszy w moich skromnych progach, zapytasz mnie, czy mógłbym być mniej wulgarny.
Oczywiście, mógłbym.
Tylko co ja z tego będę miał?
Zatem nie udawaj żeś zgorszony i zniesmaczony jest – usuń mnie z „ulubionych autorów” i po ptakach.
Mój język was gorszy?
Mnie też, dlatego wam go pokazuję w całej jego okazałości od samego czubka poprzez wąskie gardło i migdałki, po sam otwór na tylnym siedzeniu.