Młodzież – sądzę – powinna być jednak pozostawiona sama sobie. I nie wolno im niczego narzucać, bo oni tego nie przyjmą
Wszyscy pamiętamy ze szkoły wizyty różnych jajogłowych, którzy swoje przemowy do uczniów rozpoczynali od słów: droga młodzieży. Było to za każdym razem przeżycie upiorne, dogłębnie fałszywe i żenujące. I wydawać by się mogło, że już się skończyło, że nie wróci i młodzież będzie mogła w spokoju czytać swoje książki, oglądać swoje filmy i gadać między sobą o różnych inetresujących ją a w istocie błahych sprawach. A gdzie tam.
Bywam na różnych spotkaniach z tak zwanymi „naszymi”. Bywam i nie mogę się nadziwić jak mało czasu trzeba było, alby figura tak doszczętnie skompromitowana, tak nędzna i oszukana, jak wizyta faceta który nie ma nic do powiedzenia w szkole pełnej pryszczatych nastolatków, rozpoczynająca się od słów – droga młodzieży, powróciła w chwale. Tak właśnie. Kogo byś człowieku nie zagaił ten od razu zaczyna od słów – trzeba z tym trafić do młodzieży, trzeba do młodzieży, do młodzieży trzeba. Otóż wcale nie trzeba. A przynajmniej nie z tą ofertą, którą mają „nasi”.
Myślę, że ktoś tam w zakamarkach systemu doskonale tę rzecz zaplanował – obniżyć poziom edukacji, który i tak nie był za wysoki, a potem wpuścić pomiędzy te dzieciaki rozgrzanych patriotycznych agiatorów, bez realnego poparcia w strukturach lub wręcz uczestniczącego nieświadomie w jakiejś zaplanowanej imprezie. To jest nie dość, że klęska, a jeszcze kupa śmiechu dla postronnego obserwatora, który może ze spokojem rżeć patrząc jak gość w czarnym garniaku macha rękami i deklamuje Mickiewicza na oczach znudzonych dzieciaków, które planują sobie randki i jakieś popiajwy.
Nie mówię, że nie jest to obraz atrakcyjny. Myślę, że dobry pisarz zrobiłby z tego dramat co się zowie i jeszcze film można by było nakręcić i słuchowisko zrobić, ale nie u nas. U nas takie sprawy idą na serio w czasie rzeczywistym, a patriotycznie nastawionym działaczom już po kilku pierwszych publicznie wygłoszonych zdaniach wydaje się, że mogą góry przenosić. Cóż więc dla nich za sztuka agitować młodzież i zachęcać ją do udziału w patriotycznych manifestacjach.? Bedka, proszę Państwa, wprost bedka.
Każde działanie, także i to należy jednak potraktować poważnie, bo może mieć ono jak wszystko jakiś cel ukryty. I ma. Każde działanie na tak zwanej niwie ma bowiem dwa cele – deklarowany, służący mydleniu oczu i istotny, który jest schowany dla osób oceniajacych rzecz powierzchownie. Celem tego całego dotarcia do młodzieży nie jest bynajmniej skaptowania jak największej ilości młodych, rozgniewanych na system patriotów, bo w takiej sytuacji rodzice tychże po prostu wściekli by się na agitatora i przetrzepali mu skórę. Celem istotnym jest wyłonienie liderów, czyli ludzi najsłabszych w tej grupie młodzieży, do której agitator przemawia, ludzi którzy czują się najbardziej sfrustrowani, przegrani i odrzuceni. To oni podejmują tę, jakże ważną dla nas wszystkich narrację, to oni nie mając ani sił, ani środków, ani nawet specjalnej aparycji przejmą pałeczkę w sztafecie pokoleń. Tak właśnie wygląda selekcja negatywna. I nie mówicie mi tutaj o szczerych intencjach, albo o tym, że Mojżesz miał ciężką mowę. To mieszanie porządków.
Całe to przemawianie do ludzi nie dość, że słabych, nie dość, że bezradnych wobec prostych manipulacji, to jeszcze szczerych w swojej naiwności i jeszcze przez to słabszych, nie ma innego celu. I to jest wyjątkowo wprost podłe chodzenie na łatwiznę. Pomijam już zakłamanie, bo ja wierzę w to, że do młodzieży można trafić naprawdę, ale trzeba mieć atrakcyjny, wysoki jakościowo przekaz, dobrą treść. Ludzie zaś, którzy aż piszczą by między te dzieci iść, nic takiego nie mają, przeciwnie wszystko czym dysponują jest wyjątkowo wprost nędzne i żenujące. Co to jest dobry przekaz? W zapomnianym już filmie „Misja” widzimy taką scenę – główny bohater wydostał się z wodospadu, siedzi mokry na kamieniu i gra na flecie Indianom, którzy przyszli go zabić. Jakość tej gry to emanacja mocy, nazywajcie to mocą Boga, albo jak chcecie. I to jest właśnie rzecz najważniejsza. Nie zaś opowieści o wykopywaniu hełmów w lesie i koksownikach stojących na ulicach. System o tym wie i dlatego wpycha was w tandetę, bo tandeta nikogo do niczego nie przekona.
Młodzież – sądzę – powinna być jednak pozostawiona sama sobie. I nie wolno im niczego narzucać, bo oni tego nie przyjmą. Myślę, że najskuteczniejszym sposobem dialogu z młodzieżą jest całkowite jej zlekceważenie, a nawet porzucenie. Myślę, że ludzie, którzy chcą mieć sukces w swojej misyjnej, patriotycznej działalności, powinni znaleźć sobie inny target, o wiele trudniejszy na pozór, w rzeczywistości jednak prostszy do opanowania. Tym targetem są tak zwane lemmingi, czyli ludzie którzy wierzą telewizorowi i GW. No i ludzie, którzy już coś przeżyli. Bo kiedy oni się do czegoś przekonają, to raczej na stałe. Tylko czy ktoś z tych „naszych” misjonarzy ma odwagę by iść pomiędzy lemingi? Nie wiem.
Moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl. Zapraszam.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy