Na Podkarpaciu kóz nie kujemy. To obyczaj Świętokrzyski, by koziołek mądra głowa szedł i szedł – do Pacanowa.
W Pacanowie byłem, czy raczej tam zajechałem zjeżdżając z trasy na Sandomierz, ale miodu i wina nie piłem. Parę chałup, jakiś sklep i niegościnna bieda –słowem: wieś przereklamowana. Dobrze jednak o niej pamiętać w erze Donalda.
Mam za to nie lada zaszczyt: wciąż na swej drodze spotykam Matołków. Nic w nich jednak z koziołków. To byty ludzkie – raczej wyzute niż podkute. Pewnie jak i ja – w tych śmiertelnych czasach. Kute na cztery kopyta byty nie zabierają bowiem publicznie głosu po rozczarowaniu, jakie im pozostało po opuszczeniu domu gospodarza. Raczej kluczą, badają, kombinują, czy coś da się ugrać na cudzym nieszczęściu.
Opuszczam Nowy Ekran. Bo całkowicie zgłupiałem i nie wiem, czyj ten portal jest, ani – tym bardziej – czyj będzie? To felieton pożegnalny. Przez trzy ostatnie dni rozważałem, jak się pożegnać? Aż z pomocą przyszedł mój krajan, rabi Elimelech z Leżajska. Trudno, że Żyd, trudno, że od kilku pokoleń martwy.
Przecież i Żyd czasami coś mądrego gadał. Elimelech z Leżajska pytał:
– "Pewnie uważasz, że jesteś dobrym gospodarzem, ale czy wiesz, jakim jesteś gościem"?
Jakim byłem gościem? Mało gadałem, lecz zawsze się wymądrzałem. Dziś, chcę zapomnieć, co mówiłem. To słoma – jak podsumował własne dzieła teologiczne Święty Tomasz (z Akwinu). Niech na Nowym Ekranie pozostanie i moje źdźbło kulawego słowa – ku przestrodze innym.
Miałem na Nowym Ekranie gościnę przez dwa lata. Poczytałem sobie i pogadałem. Osobiście poznałem wspaniałych ludzi. Którzy to jesteście, wiecie, gdyż kontakty zostaną. Czym się staną dla przyszłości? Nie wiem.
Dawno, dawno temu mędrzec Ben Zoma powiadał z kolei, że są dwa rodzaje zaproszonych w gościnę.
Co mówi dobry gość po wizycie?
"Ach, jak mnóstwo wysiłku kosztowała gospodarza moja wizyta! Jak wiele potraw przede mną postawił na stole. Ile mięs, ile wina. Ile słodyczy podał na deser! I wszystko to dla mnie!"
Co mówi zły gość?
"Ech, jakiego wysiłku wymagała od gospodarza moja wizyta? Zjadłem tak mało. Jeden kawałek mięsa, trochę warzyw. I wina też nie wypiłem wiele! A zresztą on i tak zamierzał zjeść ten obiad, który przygotowany był dla niego, jego żony i dzieci, więc co to za kłopot – jedna osoba więcej!?"
Jedna osoba mniej, koniom lżej – to podkarpackie przysłowie zapamiętane z czasów, gdy jako mały szkrab słuchałem mojej babci. Mądra ona była, oj mądra. Wysiadam. Nie, nie dlatego, że gospodarz był niegościnny, bo był. Po prostu dojechałem do przystanku, gdzie powinienem wysiąść i grzecznie się pożegnać.
Mój krajan, rabi Elimelech – i co z tego, że Żyd – radził na taką okazję:
– „Warto posłuchać nawet nie słów, ale własnych myśli po wyjściu z czyjegoś domu, do którego było się zaproszonym, aby dowiedzieć się, jakim jest się gościem”.
A ja, no cóż, najadłem się i napiłem, myśli własnych posłuchałem… i… powiem tak:
Im głębiej wsłuchuję się we własne myśli, tym większy mam smak na milczenie. Pomilczę sobie tu, lecz coś powiem tam. Gdzie? A tego jeszcze nie wiem.