Zadebiutowałam w Nowym Ekranie opowieścią o literackim ujęciu poważnego problemu jakim są porwania oraz zaginięcia, a dzisiaj, kontynuując ten wątek, chciałabym przybliżyć postać jednej z najbardziej znanych ofiar przemocy, Nataschy Kampusch.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam w telewizji Nataschę, poczułam się tak, jakby ktoś otworzył przede mną drzwi, o których istnieniu aż do tamtej chwili nie miałam pojęcia. Za tymi drzwiami znajdywała się najgłębsza ciemność oraz wszystko co wyzwala w nas ból i lęk. Była tam ogromna samotność, strach o siebie i rodzinę, o porywacza, który jako jedyny wiedział o istnieniu dziewczynki. I rozpaczliwa potrzeba ucieczki, której nie udało się Nataschy zrealizować przez osiem długich lat.
Dla mnie Natascha Kampusch jest jak żywy pomnik, który przypomina, że świat jest pełen złych ludzi i przemocy, której ofiarami padają najczęściej dzieci – istoty bezbronne. Ilekroć widzę jej twarz w telewizji, albo na zdjęciach w internecie, coś się we mnie łamie. Myślę sobie wtedy: jak niezwykłą jest kobietą ! Czy ja poradziłabym sobie w podobnym położeniu? Czy dałabym radę uśmiechać się dzisiaj do kamer tak, jak robi to ona i nie poddać się, gdy społeczeństwo zaczyna mnie nienawidzić za to, że ocalałam i w końcu mam głos?
Świat usłyszał o Nataschy w 2006 roku, kiedy to ukryła się w ogrodzie domu na przedmieściach Wiednia. Uprosiła mieszkającą tam kobietę, by wezwała policję. Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce, nie kryli zdumienia, kiedy niepokojąco chuda i blada młoda kobieta oznajmiła, że właśnie uciekła swojemu porywaczowi i jest dziewczynką, której osiem lat wcześniej szukała policja w całej Austrii!
Po ośmiu latach spędzonych w ciasnym pomieszczeniu bez okien i z hermetycznie zamykanymi drzwiami, Natascha Kampusch stała się tematem nie tylko wzbudzającym podziw, ale też zawiść i gniew. Kiedy pierwszy raz stanęła przed telewizyjnymi kamerami mogłoby się wydawać, że świat ją pokocha, widząc w niej bezbronne dziecko, które w wieku dziesięciu lat zostało siłą wciągnięte do furgonetki schizofrenika, Wolfganga Priklopila, a przez kolejne lata walczyło samotnie o przetrwanie w warunkach, w których nie jedna dorosła osoba by się poddała. Choć słabsza fizycznie od porywacza, okazała się od niego o wiele silniejsza psychicznie. Nie uległa jego naciskom, by stać się niewolnicą i zwracać się do niego słowami „mój panie”, które próbował na niej wymóc, stosując przemoc oraz zostawiając ją na wiele dni w ciemności i bez jedzenia. Kiedy opowiedziała swoją historię mediom, wzbudziła we mnie i podziw i żal. Jednak, ku mojemu zdumieniu, cześć społeczeństwa, przyzwyczajona do milczenia ofiar przemocy, zgotowała jej przyjęcie, jakiego chyba nikt nie mógł się spodziewać.
W kolejnych latach ze zdumieniem śledziłam ataki internautów oraz ludzi mediów na Nataschę. Zarzucano jej, że mogła uciec od porywacza dużo wcześniej, że teraz zarabia na swojej niedoli odpłatnie udzielając wywiadów. Wiedeńczycy bojkotowali jej pracę w telewizyjnym talk – show i premierę autobiografii „3096 dni”. Dosłownie z dnia na dzień jej wizerunek kreowany przez media uległ zmianie: z ofiary przemocy stała się oskarżaną i nie lubianą potężną, dobrze opłacaną instytucją.
Nie zdziwiło mnie, kiedy przytłoczona atakami i niechęcią społeczeństwa, które w pewnym momencie zaczęło dopatrywać się złych intencji w każdym jej geście (nawet tak szczodrym, jak podarowanie sporej kwoty pieniężnej na rzecz Elizabeth Fritzl – rodaczki, która w więzieniu zgotowanym przez własnego ojca tkwiła osiemnaście lat), Kampusch wycofała się z życia publicznego i zamknęła w swoim apartamencie. Podobno powiedziała, że w celi pod domem porywacza czuła się bezpieczniej niż teraz, w zewnętrznym świecie…
Kiedy w do księgarń trafiła jej autobiografia, zakupiłam ją w dniu premiery i od razu zabrałam się za czytanie. Sądziłam, że jako osoba zapoznana z wywiadami z Kampusch oraz śledząca jej stronę internetową jestem przygotowana na to, co znajdę w książce. Nic bardziej mylnego. Autobiografia pociągnęła mnie za sobą na drugą stronę drzwi, które podczas pierwszego programu, z którego dowiedziałam się o dramacie Nataschy, uchyliłam tylko odrobinę.
Od ponad roku niecierpliwie wyczekuję newsów na temat filmu, który powstanie w oparciu o „3096 dni”. Realizacji tematu podjął się niemiecki producent i reżyser, Bernard Eichinger, jednak w zeszłym roku, mając ukończone dopiero dwie trzecie scenariusza, zmarł na atak serca i cały projekt stanął pod wielkim znakiem zapytania.
W ostatnich dniach pojawiły się jednak dobre informacje: korporacja Constantin Film zapowiedziała, że scenariusz został jednak ukończony i trwają już zdjęcia do filmu.
Według mnie, będzie to jedno z ważniejszych wydarzeń w świecie filmowym. Nie chcę naiwnie liczyć na to, że obejrzenie go zmieni nastawienie tych osób, które potępiają Nataschę, uważając, że zarabia na swojej niedoli. Byłoby jednak wspaniale, gdyby tak właśnie się stało. Bez względu na to, jakie reakcje film będzie wywoływał, na pewno w dzień jego polskiej premiery znajdę się w kinie. Coś mi też podpowiada, że wszystkie rzędy będą wówczas zapełnione!