O życiorysach zawodowych
22/04/2011
356 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Toyah napisał wczoraj wyjątkowy zupełnie tekst o tym w jaki sposób portal o nazwie „Widelec” traktuje ludzi rozpaczliwie poszukujących pracy.
Otóż portal ten publikuje życiorysy zawodowe tych osób, tak zwane CV, gdzie dokładnie widać, że mają oni problem z budowaniem zdań po polsku. I to jest według portalu Widelec śmieszne. Nie będę tu odtwarzał całej ponurej grozy, którą zbudował u siebie Toyah. Chcę tylko napisać kilka słów o tym jak upokarzającą fikcją są te wszystkie CV i listy motywacyjne.
Zacznę jednak od czasów najdawniejszych, a konkretnie od jednego wypadku, który nie dał mi wtedy wcale do myślenia, a powinien. Nie pamiętam już, w którym roku, ale chyba w 1995 chciałem zatrudnić się w biurze ogłoszeń GW na tak zwanych okienkach. Przyjmowali tam studentów do sprzedaży ogłoszeń drobnych. Był to istny horror, wiem, bo tę pracę dostałem. Pracowałem przez tydzień i zrezygnowałem, co nie jest w moim przypadku normalne, bo rzadko kiedy rezygnuję z czegokolwiek. Tak jednak było, wyszedłem z tego budynku przy Nowym Świecie i nigdy tam już nie wróciłem. Zanim jednak mnie tam przyjęli musiałem napisać CV, które było żałośnie ubogie. Nie miało to jednak znaczenia, bo poszukiwali wtedy chętnych do nauczenia się kilku prostych czynności dzieciaków, które nie będą się mogły pozbierać z wdzięczności za te 700 złotych, co je tam miały dostawać przy końcu miesiąca. CV być musiało, tak jak onuca w wojsku, ale – powtarzam – było bez znaczenia i właściwie bez sensu. Ważniejsza była rozmowa kwalifikacyjna. Przeprowadzała ją tłustawa, uśmiechnięta pani, z włosami ułożonymi w malownicze strąki. – Co byś zrobił – tak powiedziała, bo wszyscy mówiliśmy sobie po imieniu – co być zrobił, gdyby do twojego okienka podeszła jakaś rozwścieczona staruszka i zaczęła ci wymyślać od Żydów? – Starałbym się ją uspokoić – rzekłem cicho – pomny na to, że na twarzy mej malują się dość wyraźnie różne neurozy i furie – tłumaczyłbym jej, by się uspokoiła i byłbym miły. – Bardzo dobrze – rzekła pani z włosami w strąkach – jesteś przyjęty. Tak to właśnie wyglądało. W biurze ogłoszeń GW w roku 1995 obawiano się antyżydowsko nastawionych staruszek. Ludzie tłoczyli się tam nieprawdopodobnie od rana do nocy próbując dać ogłoszenie w jedynej gazecie, rokującej jakieś sprzedażowe nadzieje, a oni bali się antysemityzmu. O ile wiem nigdy nie zdarzył się żaden taki wypadek. Raz pojawiła się tam jakaś pani, która domagała się osobistego widzenia z Michnikiem, albowiem nikt nie odpowiedział na jej ogłoszenie. Pojawił się tam także wódz sekty Raelian, dziwnie przebrany pan, który ogłaszał w GW chęć zabrania wybrańców na statek kosmiczny i przetransportowania ich na planetę Rael, gdzie mieli żyć szczęśliwie.
Potem szukałem pracy w agencji reklamowej Anety Kręglickiej. Z moim ubogim CV było to zajęcie nie rokujące sukcesu. W końcu zatrudniono mnie „po znajomości” i tak zdobyłem pierwszą pracę. CV przeszkadzało mi zawsze bardziej niż pomagało. W latach 90-kiedy wszystko mogło się jeszcze wydarzyć, a życiorysy oglądali redaktorzy naczelni można było się jeszcze łudzić, że ma ono znaczenie. Potem, kiedy powstały te wszystkie zespoły rekrutacyjne już nie. Powód był prosty, ale wyjaśnię go na przykładzie innym niż CV. Uprawiając frilanserkę nigdy nie składałem nikomu propozycji napisania tekstu, zawsze przynosiłem teksty już gotowe. Doświadczenie nauczyło mnie, że propozycje przeze mnie złożone zwykle realizuje kto inny, a gotowego tekstu jeśli się podoba i jest zabawny, zawsze żal wyrzucić. Poza tym w redakcjach jest tak, że panuje tam nieopisany bałagan, nikt nie dotrzymuje terminów, wszyscy latają jak oparzeni i zawsze lub prawie zawsze jest jakieś puste miejsce na kolumnie, które trzeba czymś zapełnić. Tak to działa. I działało, póki nie doszliśmy do takiego punktu, że teksty, autorzy i w ogóle poczucie humoru oraz indywidualizm nie są do niczego potrzebne. Wszystko bowiem można wygenerować z sieci przy małych poprawkach i przystrzyc dla swoich potrzeb, według określonych schematów i przepisów na skandal, historię romantyczną, historię dramatyczną i smutną. To jest tańsze niż wynajmowanie autora i bezpieczniejsze, bo nikt się nie przyczepi, że znowu zamiast rozrywki coś napisali o jakichś naukowcach. I tu dochodzimy do punktu stycznego ze sferą CV – identycznie jest w tych działach rekrutacji. Tam nie ma miejsca na cokolwiek, czego nie poznała wcześniej wyobraźnia rekrutującego. A to jest wierzcie mi straszliwie mało. Wyobraźnia bowiem rekrutujących należy do najuboższych obszarów na Ziemi i myślę nawet, że więcej jest kwiatków na pustyni Atakama niż w tej wyobraźni. I możecie się o tym przekonać kiedy tylko uda wam się porozmawiać z kimś z działu human cośtamcośtam, albo z takim którego ów człowiek przyjął do pracy na jakimś odpowiedzialnym stanowisku.
Wynajmowałem kiedyś mieszkanie u człowieka, który zajmował się bardzo poważnym pośrednictwem handlowym oraz grą na giełdzie. Był przy tym postacią tak malowniczą i nieprawdopodobną, że nie potrafię tego nawet opisać. I miał do tego poczucie humoru, które bawiło nawet mnie, a wszyscy przecież świetnie wiedzą, że śmieję się jedynie z własnych dowcipów. Super gość po prostu. Miał on osobliwą teorię dotyczącą skuteczności transakcjach handlowych. Twierdził mianowicie, że skuteczność zależy od fizycznego podobieństwa negocjujących. Inaczej mówiąc; gruby z tłustymi włosami sprzeda coś innemu grubemu z tłustymi włosami. Szkieletowaty neurotyk w okularach innemu neurotykowi itd. To działało według niego i nie miałem podstaw by mu nie wierzyć, bo był to człek majętny i ustosunkowany. Dawał mi ten facet nadzieję, że nie wszystko umarło, że świat może być jeszcze piękny i malowniczy, że nawet wśród istot tak mało interesujących jak sprzedawcy materiałów fotograficznych można znaleźć postaci wyraziste i piękne. Było to dawno i nadzieja ta we mnie umarła. Odżyła teraz trochę w czasie prowadzenia bloga, ale to już nie to samo. Dookoła bowiem pełno jest standartowych humanoidów bez łupieżu, którzy relacjonują sobie ostatnią wizytę u kosmetyczki lub opowiadają o przygodach na stoku w Dolomitach. Co to niby ma być?
Dlatego właśnie te CV, które wyśmiewano w portalu Widelec są tak szalenie ważne i potrzebne. Ludzie, ci ludzie, którzy je napisali przez swoją świętą i naiwną wiarę w ten oszukańczy system, mający dać im pracę i pieniądze przywracają mi wiarę w człowieka, w to, że nawet jak się nie potrafi pisać, można napisać o sobie coś prawdziwego, interesującego i pięknego. I nie dajcie się ludzie różnym śmieciom z Widelca, bo nieważne czy ktoś potrafi napisać CV czy nie. Ja potrafię i niczego to w moim życiu nie zmienia. Przeciwnie – wszystkich to moje CV wkurza. To tylko papier i głupi nawyk. Ważne jest to, że wierzycie w siebie oraz w to, że macie nadzieję. A na koniec chciałem pozdrowić tę panią co lubi zawijać ciastka, bo gdybym miał sklep, albo cokolwiek, to na pewno bym zatrudnił właśnie ją. Napisała najlepsze CV na świecie, CV świadczące o sumienności, powadze z jaką wykonuje wszystkie czynności i wielkiej odpowiedzialności. I jeszcze o poświęceniu. Tak właśnie. Chciałem także życzyć wszystkim czytelnikom, komentatorom i blogerom wesołych i spokojnych świąt. Jutro o świcie wyjeżdżam i wrócę w przyszły czwartek, coś tam pewnie puszczę, ale za regularność nie ręczę. Wesołych świąt.