Byt państwowy Rzeczpospolitej Obojga Narodów zakończył się w roku 1795. Cóż to oznaczało w praktyce?
Byt państwowy Rzeczpospolitej Obojga Narodów zakończył się w roku 1795. Cóż to oznaczało w praktyce? To, że olbrzymi obszar kraju przeszedł teraz pod różne zarządy kierowane z obcych stolic, miast być zarządzanym z jednego centrum w Warszawie. Miast jednego króla, w Polsce rządziło trzech władców, a Polacy podlegali trzem odrębnym jurysdykcjom. To co nas najbardziej interesuje nie zmieniło się wiele. Stosunki własności nie licząc konfiskat i rabunków oraz zniszczeń wojennych nie zmieniły się wcale. W Wielkopolsce zaś zaczął się duży boom na ziemię i nieruchomości, bo weszła ona w skład ubożuchnego w dobra nieruchome państwa pruskiego i wszyscy berlińscy urzędnicy, osadzeni na nędznych pensyjkach ruszyli na wschód by za bezcen kupować majątki i domy. Ceny wkrótce się wyrównały, ale kto był szybszy ten skorzystał.
Walka ta toczyła się w ukryciu, zaś jej największe i najgwałtowniejsze momenty nazywamy dziś powstaniami narodowymi. Postania wybuchały według jednego zwykle schematu – władcy ze wchodu albo z południa potrzebowali na szybko jakiegoś sukcesu połączonego z konfiskatą. Przygotowywano w tym celu prowokacje oparte o organizacje tajne przesiąknięte agenturą. Kiedy wystarczająca ilość młodych, nie mających żadnych perspektyw idealistów wstępowała do tych organizacji następował wybuch. Kończył się on tragicznie dla powstańców, ginęli oni, emigrowali, a ich majątki były konfiskowane. Władca ze wschodu montował zwykle prowokacje w oparciu o korpus oficerski, zaś władca z południa o masy chłopskie. Władca z zachodu siedział na razie cicho.
W czasie tych przepychanek, które były czytelne dla każdego kto posiadał cokolwiek, a całkiem nie są dziś czytelne dla nas, kształtował się etos czy jak kto woli charakter polskiego ziemiaństwa. Ostatecznie ukształtował się on po ostatniej, styczniowej insurekcji. Ziemiaństwo stało się wtedy takim jakie znamy z opowieści i lektury. Stało się mitem i siłą do której dziś tęsknimy.
W Wielkopolsce w pobliżu granicy z województwem lubuskim leży miasteczko Wolsztyn, w XIX i na początku XX wieku tutejsze dobra ziemskie należało do rodziny Mycielskich, dla których piękny pałac, dziś hotel zaprojektował Roger Sławski. W miasteczku tym urodził się także Hoene-Wroński. Zerknijmy na fizyczną mapę Europy, mapę bez granic i zaznaczmy Wolsztyn czerwoną kropką. Drugą kropkę postawmy w miejscu gdzie urodził się Karol Szymanowski czyli w miejscowości Tymoszówka, która leży nieopodal ukraińskiego miasta Czerkasy. Trzecią kropkę postawmy gdzieś na północny wschód od Kowna, gdzie były majątki Rudominów, a czwartą nad środkowym Dniestrem. Kiedy je połączymy zobaczymy na jak ogromnym obszarze mieszkało polskie ziemiaństwo. Kiedy zaznaczylibyśmy na tej mapie każdy dwór i każdy pałac okazałoby się, że cały ten obszar pokryty jest siecią. Bardzo gęstą siecią. Było więc ziemiaństwo polskie organizacją sieciową. Jakiego rodzaju? Była to organizacja hermetyczna, niedostępna dla innych, obcych. Nie można było tak po prostu zostać polskim ziemianinem. Różni próbowali, ale to się udawało dopiero w trzecim pokoleniu. Była to organizacja hierarchiczna, ale oparta na hierarchiach bardzo szczególnego rodzaju – nie dość, że każdy dwór miał swoją, to jeszcze była ona dziedziczna i w krytycznych momentach okazywało się, że rola kobiet w tej hierarchii jest tak samo ważna jak rola mężczyzn, a czasami ważniejsza. Ziemianie polscy mogli w każdej chwili używać języka obcego niezrozumiałego dla innych. Przeważnie był to francuski, rzadziej angielski. Czyniło ów fakt z ziemiaństwa organizację półtajną, nie przenikalną dla agentów wszystkich trzech władców, ani dla innych agentów. Ziemiaństwo było organizacją zróżnicowaną pod względem majątkowym, ale mającą – nawet przy różnicach poglądów i nienawiści wzajemnej – kilka ważnych punktów jednoczących całość bez względu na majątek – wiarę katolicką i wiarę w odzyskanie niepodległości. Ziemianie czerpali zyski z dziedziczonej przez siebie ziemi, a także co szalenie ważne – mieli własne banki oraz duży kredyt w bankach obcych. Ziemianie kształcili się przy tym w bardzo elitarnych, niedostępnych dla innych zawodach, do tego piastowali funkcje publiczne – do premiera rządu włącznie – w strukturach państw zaborczych. Inaczej mówiąc – mieli sporą dynamikę i to oni penetrowali inne organizacje, a nie na odwrót. W każdym dworze i w każdym pałacu znajdowała się spora biblioteka. W niewielkich w sumie Kalużycach, gdzie gospodarował brat Melchiora Wańkowicza liczyła ona trzy tysiące tomów. Prócz tego ważnego narzędzia w dworach znajdowały się także inne równie ważne narzędzia. W każdym było co najmniej kilkanaście sztuk broni palnej i kilkadziesiąt sztuk broni białej. W każdym mieszkało przynajmniej kilkunastu mężczyzn, którzy potrafili się tym sprzętem posługiwać z wprawą zawodowych wojskowych.
Wszystko to czyniło z ziemiaństwa polskiego organizację groźną i niebezpieczną. Organizację, którą należało zniszczyć za wszelką cenę, żeby móc przeprowadzać w Europie środkowej swoje plany polityczne. Musimy sobie uzmysłowić jedno – to o czym pisałem przedwczoraj – jeśli z naszych myśli wyrzucimy całkowicie fałszywe pojęcie osi czasu to znikną także takie pojęcia jak staroświeckość i nowoczesność. W ich miejsce zaś pojawią się inne pojęcia – skuteczność i nieskuteczność. Czy ziemiaństwo polskie było organizacją skuteczną? Bardzo. Walka z trzema władcami tylko je umocniła, nie czyniąc właściwie żadnej krzywdy. Władca z południa musiał w końcu dopuścić polskich ziemian do rządów. Władca ze wschodu, próbując licznych konfiskat napotkał na taki opór, że w końcu przestał i w roku 1905 cofnięto wszystkie wymierzone w ziemiaństwo ukazy. Od razu rozpoczął się wielki boom budowlany na Kresach. Władca z zachodu postanowił w tym samym czasie być sprytny i rozprawić się ze swoim kawałkiem organizacji sieciowej o nazwie ziemiaństwo, a także z inną, słabszą nieco organizacją sieciową o nazwie chłopstwo polskie za pomocą specjalnych ustaw. Były to jedyne jak do tej pory (poprawcie mnie jeśli się mylę) ustawy wymierzone w majątki i życie własnych obywateli. Ziemianie i chłopi w Wielkopolsce nie prowadzili przecież wojny z Wilhelmem. Oni tylko chcieli żyć po swojemu. Próba podjęta przez hakatysów nie powiodła się, udało się – tak podaje Wojciech Kossak w swoich wspomnieniach – wysiedlić jedynie cztery rodziny, które natychmiast znalazły opiekę innych rodzin z tej samej organizacji sieciowej. Władca z zachodu wycofał się ze swoich przedsięwzięć prawnych z dyskretnym milczeniem.
Przejdźmy teraz do wad polskiego ziemiaństwa. W przeciwieństwie do ziemiaństwa niemieckiego czy nawet węgierskiego, ziemiaństwo polskie było organizacją aspiracyjną. Ziemianom imponował Paryż, Londyn i inne stolice oraz bady, całkowicie przespali oni moment kiedy załamała się legitymistyczna jedność posiadaczy na kontynencie, a przespali go przez to, że wierzyli w niepodległość i byli gotowi do ustępstw na rzecz chłopów. Nigdzie tego nie było, by w imię jakiejś idei posiadacz chciał się dzielić majątkiem z biedakiem. W Polsce zaś były takie przypadki, a ich podstawą była wiara w niepodległość i przyszłą siłę zjednoczonej Polski wszystkich stanów. Była to mrzonka. Ziemiaństwo było organizacją dosyć statyczną, która by przetrwać musiała bronić swoje stanu posiadania za wszelką cenę. Niepodległość zaś odzyskano w wyniku wojny, która stan posiadania uszczuplała, a w dodatku odzyskano ją w oparciu o socjalizm, który w ogóle nie zakładał, że istnieje coś takiego jak ziemiaństwo. W głupiej wierze w fałszywą ideę, którą Piłsudski wziął jak swoją, bo mu chwilowo pasowała zniszczono jedyną, polską hermetyczną organizację, która była gwarantem utrzymania tradycji i polskości na olbrzymich obszarach Europy. Nie mógł tego zrobić ani nowo mianowany urzędnik na nędznej pensji, ani chłop, ani żołnierz mieszkający w koszarach. Nowoczesność, w którą Polacy uwierzyli była czystą fantastyką, pułapką zastawioną przez kogoś bardzo sprytnego, przez kogoś komu bardzo zależało, by na obszarach byłej Rzeczpospolitej nie istniała żadna realna siła i żadna realna własność. Chwilowy entuzjazm wynikający z faktu, że grabiono posiadaczy wysokimi podatkami i rozdawano ziemię na kredyt niczego nie rozumiejącym osadnikom wojskowym, zagłuszył głos rozsądku.
Miast hermetycznej, silnej, opartej o tradycję, własność, broń i hierarchię organizacji dostaliśmy oszukany kredyt, głupich urzędników z aspiracjami, tak zwane masy robotnicze i moderujących ich ruchy działaczy, którzy byli na żołdzie państw obcych czyli wszystko to co tak kochają socjaliści i fantaści, a co stanowi o słabości państwa i prowadzi do jego zguby i autentycznej likwidacji. Próbę tej likwidacji Polska przeżyła w latach 1945 – 1989, potem była pieredyszka, a teraz wszystko wraca na stare tory.
Wadą ziemiaństwa polskiego, prócz wiary w jedność szlachty europejskiej i wiary w socjalistyczną niepodległość okupioną jumą, było niedoinformowanie. Ziemianie polscy byli ludźmi mającymi dostęp do wszelkiej prasy światowej. Babka Konstantego Jeleńskiego sprowadzała sobie do dworu angielskie gazety i książki Wirginii Woolf (ach to staroświeckie zacofanie), ale zawarte tam informacje były w czasach dla ziemiaństwa najważniejszych, czyli tych przed rokiem 1914 nieistotne. Dostęp do ważnych informacji, prócz agentur i policyjnych mętowni miała jedna tylko jeszcze organizacja sieciowa obejmująca ten sam obszar, na którym żyło ziemiaństwo. Były to kahały i Żydzi w ogóle.
Dostęp do informacji był wówczas sprawą kluczową decydującą o przeżyciu. To się okazało już wkrótce. I Żydom udało się przeżyć. Przed rokiem 1939 z kolei oni zostali docięci do informacji istotnej i nakarmieni złudzeniami. Tak to zwykle się zaczyna kiedy chcą kogoś wykończyć na dobre.
Przekonanie Polaków, że mogą zbudować sobie państwo urzędnicze, państwo tajnych policji rodzimego chowu w tej części Europy i będzie to państwo tak samo skuteczne i silne jak inne państwa i jeszcze w dodatku sąsiedzi pozwolą temu państwu żyć, było majstersztykiem propagandy. Dziś mamy dokładnie to samo, ale jesteśmy nieporównanie biedniejsi. I dziś także chodzi o to samo – o zmianę stosunków własności i zniszczenie wspólnot, nawet tych najsłabszych. Żeby móc tutaj wprowadzać swoje porządki. Nie ufajcie więc fałszywym prorokom i nie nabierajcie się na plewy. Nadchodzi koniec słabych i oszukanych republik, koniec fikcji. Trzeba będzie się naprawdę wzmocnić. Suplementy diety nie poprawią nam tej odporności, która będzie wkrótce potrzebna.
Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma. Książkę Toyaha o liściu można kupić jeszcze w Katowicach w księgarni "Wolne słowo" przy ul. 3 maja. Gdzie to jest dokładnie, pojęcia nie mam.
31 stycznia, o 18.00, w szkole ogrodniczej w Błoniu odbędzie się mój wieczór autorski. Zapraszam.
Informuję również, że 2 lutego w muzeum Kraszewskiego w Poznaniu odbędzie się mój kolejny wieczór autorski a ja sam będę także obecny na Poznańskich Targach Książki dla Dzieci i Młodzieży odbywających się w dniach 3-5 lutego w Poznaniu. Zapraszam.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy