Bez kategorii
Like

O uniwersytetach, studentach i historii Europy

11/02/2011
420 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

 Studenci Piotra Abelarda, chcąc sprawdzić na ile ich mistrz wierny jest nauce, prawdzie i przysięgom, które składał, opłacili ponoć najsłynniejszą paryską kurtyzanę, by ta pod nieobecność mistrza skryła się w jego pościeli. Abelard wrócił z wieczornych wykładów, wypił sobie drinka i buch do wyra, żeby trochę odespać i się zregenerować. Myślał pewnie wtedy o tych głąbach studentach, którzy niczego ni w ząb nie rozumieli, ale ich ojcowie mieli tyle forsy, że mogli się niczym nie przejmować, no i celibat ich nie obowiązywał, myślał pewnie o swoim powołaniu i prawdzie, której zdecydował się służyć, a której służyć było coraz ciężej, bo i czas się zmieniał i młody był jeszcze przecież. Położył się w tym wyrku, a tu buch – wyłazi spod […]

0


 Studenci Piotra Abelarda, chcąc sprawdzić na ile ich mistrz wierny jest nauce, prawdzie i przysięgom, które składał, opłacili ponoć najsłynniejszą paryską kurtyzanę, by ta pod nieobecność mistrza skryła się w jego pościeli. Abelard wrócił z wieczornych wykładów, wypił sobie drinka i buch do wyra, żeby trochę odespać i się zregenerować. Myślał pewnie wtedy o tych głąbach studentach, którzy niczego ni w ząb nie rozumieli, ale ich ojcowie mieli tyle forsy, że mogli się niczym nie przejmować, no i celibat ich nie obowiązywał, myślał pewnie o swoim powołaniu i prawdzie, której zdecydował się służyć, a której służyć było coraz ciężej, bo i czas się zmieniał i młody był jeszcze przecież. Położył się w tym wyrku, a tu buch – wyłazi spod kołdry ta lafirynda, goła cała, cycyki na wierzchu i oczami przewraca. Rękę do abelardowego policzka wyciąga i coś mówić chce, a studenty ukryte za kotarą rechocą i brudnymi paluchami w spodniach grzebią. Abelard zaś – porachowawszy szybko oszczędności co je miał schowane w starej ciżmie pod cegłą nadproża – palec do ust przyłożył i w te słowa do kurwy się zwraca; Cicho bądź złociutka to ci to milczenie wynagrodzę dwukrotnie w stosunku do tego co wyskrobały dla ciebie te wyrodki i brudasy, cicho bądź i udawaj, że mnie tu nie ma, bo jak do czegoś dojdzie to ani ty życia ani ja posady nie zachowamy. Stropiła się dziwka, bo głupią i łasą na pieniądze będąc nie pomyślała o konsekwencjach jakie skandal wywołany uwiedzeniem profesora Sorbony mógł na nią ściągnąć. Zęby krzywe w uśmiechu obnażywszy na wznak się położyła dając pełne spectrum atrakcji studentom w spodniach grzebiącym co za kotarą siedzieli i rzecze; ile mistrzuniu masz tam skitrane w tej ciżmie pod cegłą nadproża? – Gówno cię to obchodzi – Abelard na to – bo choć jarzmo celibatu na siebie nałożył to przecież kobiety znał i obchodzić się z nimi umiał doskonale. Skrzywiła się kurew, ale nic nie rzekła. – Gadaj ile ci tam dały te wyskrobki – rzecze mistrz – i zaraz tu cenę rozsądną za milczenie ustalimy. Nudno się dziwce zrobiło i wiatr od Sekwany przez okienny maswerk dmuchać zaczął, przykryła się więc i gębę krzywiąc mówi – piętnaście sous, kochanieńki. – Co za czasy – myśli Abelard – najlepsza ponoć kurtyzana w mieście i za piętnaście sous się wynajmuje. Odetchnął jednak i wyszedł do sieni, by uszczuplić nieco zgromadzony w ciżmie mająteczek. Nie oszukała go zła dziwka i podli studenci, bo miał tam dużo więcej niż trzydzieści sous i stać go było na to by zaradzić złemu. – Masz i precz mi z oczu – rzucił otwarty mieszek gamratce – a ta pozbierawszy pieniążki z podłogi, okryła się szybko i wybiegła w noc. Abelard skrupulatem będąc podniósł jeszcze z ziemi jeden pieniążek, którego ślepawa ladacznica zauważyć nie zdołała i rzekł niby to do siebie, a w rzeczywistości do tych durniów studentów co za kotarą stali – niech no który kopnie się do grubego Gastona na róg i wina przyniesie, noc ciemna już, ale napić się jeszcze można. Upokorzeni i pokonani studenci jęli kolejno, jeden za drugim wyłazić zza kotary, a mistrz patrzył na nich uśmiechając się szyderczo. – Ależ z nich jełopy – myślał – nie wiedząc jeszcze jakie niespodzianki szykuje dla niego los.

 

Tak to właśnie było dawnymi czasy. Było i już nie wróci, łudzić się nie ma co. O tym by studenci ladacznicę profesorowi podsuwali nie może być już dzisiaj mowy bo i sami profesorowie więcej do ladacznic niż do profesorów podobni. A od czego się zaczęło zło całe i dlaczegóż to wspólnota uczących i uczonych zamieniła się w zbiorowisko warczących na siebie wzajem oszustów i biedaków? Według mnie – skromnego felietonisty – wszystko zaczęło się od chęci naprawy świata. Od tej zarazy, która kazała przybywającym na uniwersytety paniczom zamartwiać się losem chłopów pańszczyźnianych, robotników w fabrykach, biedoty miejskiej i przemyśliwać jak też zaradzić temu, jak sprawić by chłopi nie pracowali, robotnicy mieli urlopy, a biedota nie głodowała. Myśleli ci studenci i myśleli, a było to w czasach, kiedy uniwersytet pełnił jeszcze przypisaną sobie rolę, aż w końcu jeden z nich – Marx mu było na imię – rzekł – wiem złociutcy co robić! – Co? Odpowiedzieli pytaniem zgromadzeni przy wódeczce koledzy. Trzeba zabrać bogatym i dać biednym – Marx na to. O nie – odezwał się na to niejaki Engels – ja jestem bogaty, mój papa jest bogaty i ja sobie wypraszam podobne insynuacje. – Zamknij się Engels – Marx na to – nic nie rozumiesz i to się zdarza już nie pierwszy raz. Wyskocz mi jeszcze raz z czymś takim i przestanę cię lubić. Engels skrzywił się, zaczerwienił i usiadł milczący. Marx zaś zajął się omawianiem szczegółów odbierania bogatym i dawania biednym. Kiedy zaś wyszli wszyscy prócz Engelsa zwrócił się do niego ze słowami; ale z ciebie Engels frajer, przecież nie mogłem przy wszystkich powiedzieć, że odbierzemy tylko niektórym bogatym, a niektórym nie. Ty będziesz w tej drugiej grupie. Engels uspokojony otarł pot z czoła i nalał sobie "wisienki" co tam stała u Marxa w karafce na stole. Zycie jednak płynęło szybciej niż obaj panowie obliczali i ani oni, ani żaden z ich kolegów nie załapali się na rzeczywiste odbieranie bogatym i dawanie biednym. Wydawali za swego życia jedynie książki i pieniądze, a także zarażali swoją ideą kogo popadło, studentów, robotników, bogatych paniczów. Marx przy okazji zarażał również tryprem pokojówki. Miał w tym wiele więcej doświadczenia niż jego kolega Engels.

 

Studenci jak świat długi i szeroki pokochali ideę Marxa i nie mogli już myśleć o niczym innym jak tylko o niej. W niej widzieli koniec kłopotów i powszechną szczęśliwość, która zstąpi na Ziemię. Już tylko o uszczęśliwianiu biedoty marzyli, a biedota słysząc to zaciskała pięści i czekała pretekstu kiedy owo uszczęśliwianie się zacznie. I nic by, kochani z tego całego gadania nie było, gdyby nie jeden łysy facet w czapce. Lenin mu było na imię. Ów Lenin także studiował i widział jak na uniwersytetach dojrzewa i fermentuje ten zaczyn co go tam ustawił i spozycjonował monsieur Marx. – Gówno z tego będzie – myślał jednak – gówno z tego będzie jeśli nie wybuchnie jakaś wojna. Patrzył także Lenin na tych biedaków w Szwajcarii, w Paryżu i w Niemczech, którzy tuż przed rokiem 1914 zaczęli sobie normalnie serwisy do kawy w sklepach kupować (co z tego, że tanie) i buty, tak że każdy miał swoje w domu, a nie tak jak dawniej – para na dziesięć osób. – Trzeba się spieszyć – myślał Lenin, bo jeszcze parę lat i cholera to wszystko weźmie, tu – rozglądał się po niemieckich miastach może się jeszcze coś ruszy, ale w tej pieprzonej Szwajcarii to już żaden ręki na fabrykanta nie podniesie. Jedyna nadzieja w tych durniach studentach i w mateczce Rosji. No i żeby ta wojna wybuchła.

 

Na całym kontynencie europejskim był jeszcze tylko jeden człowiek, który tak samo jak ten Lenin chciał wojny, człowiek ten miał na imię Wilhelm, utrzymywał od jakiegoś czasu posadę cesarza Niemiec i do studentów miał stosunek o wiele bardziej prosty niż Lenin. Wilhelm chciał ich mianowicie wszystkich posłać w kamasze. Nie musi być to prawdą, ale obaj panowie ponoć się kiedyś spotkali. Po wstępnej wymianie nieuprzejmości Lenin rzekł – chcesz Wilhelm zwycięskiej wojny? Załatwię ci to. Serio. I tu przechylił się do ucha wilhelmowego, by stojący obok synowie tegoż Wilhelma w liczbie siedmiu nie mogli nic usłyszeć. Znani byli oni bowiem z idiotyzmu i gadatliwości. Lenin mówił,a Wilhelm słuchał i uśmiechach się coraz weselej. – Gut – rzekł na koniec – sztama. Teraz ja ci coś powiem Leninie kochany i do ucha Lenina się pochyliwszy szeptać zaczął. Lenin słuchał i także uśmiechał się wesoło.

 

Następnego zaś lata zastrzelił jakiś dureń tego frajera Ferdynanda austriackiego, Wilhelm zaś zmobilizował wszystkich niemieckich studentów i nucąc sobie pod nosem arię z Offenbacha, nie znosił bowiem niemieckiej muzyki, już obliczał ilu ich zginie na frontach i ile zdrowych obywateli proporcjonalnie zyska przez to jego cesarstwo. Lenin myślał o tym samym. Niemieccy studenci – ciągle coś o Vaterlandzie pieprzyli – miast o nędzy robotników, wiele się bowiem w tych Niemczech od czasów Marxa zmieniło. – Pójdą na front – myślał zadowolony Lenin – i pozdychają tam, a w kraju zostanie sam zdrowo nastawiony do burżuazji robotnik. Robotnik bowiem – o co zadbali już koledzy Lenina wcześniej – miał w nosie Vaterland i ucieczka z szeregów nie stanowiła dla niego jakiegoś problemu czy dylematu. To samo było z rosyjskim robotnikiem.

 

Wszystko się sprawdziło tak jak to sobie wymyślili Lenin z Wilhelmem, ale ten drugi wyszedł na umowie słabiej bo i przewidywać tak dobrze jak Lenin nie potrafił. Co było potem – wiadomo. Wszyscy rosyjscy studenci i robotnicy musieli iść na wojnę. Jedną, potem drugą, potem trzecią. A potem zastępca Lenina, taki Gruzin z wąsem pomyślał, że coś jednak z tymi uniwersytetami trzeba zrobić, bo to może być niebezpieczne w przyszłości. I zrobił. Najpierw w Rosji, a potem, po kolejnej wojnie z Niemcami także poza Rosją. I nie ma już tak, że student sobie studiuje i głupie figle mu w głowie, nie ma już tak, że profesor się ze studentem na wódkę umawia – no chyba, że oficer prowadzący jakieś informacje od tego studenta potrzebuje uzyskać. Nie ma, że jakiś się będzie uczył i karierę robił. Uniwersytet – jak to zostało wyraźnie powiedziane – jest kuźnią kadr. Jakich kadr? To już sprawa kadrowego i żaden profesor ani tym bardziej student nosa w to wściubiał nie będzie.

 

Dziś zaś jest jeszcze lepiej niż za towarzysza Stalina i następców, bo uniwersytet zmierza do punktu, w którym studenci staną się zbędni. To znaczy większość z nich stanie się zbędna, a przydadzą się jedynie ci, którzy na samym wstępie zadeklarują chęć współuczestnictwa w budowie lepszego jutra. Lepsze jutro buduje się bowiem znowu, tyle że nie na chybcika, nie bez planu, nie w powietrzu jak czynił to Lenin, choć znowu z udziałem Wilhelmów. Teraz wszystko jest ustalone, zapisane i dobrze opracowane. I nawet Wilhelm w to wszystko na abarot wierzy, być może nawet bardziej niż ten dawniejszy. Póki co rekrutacja po nowemu zaczęła się od doktorantów co to się na gazie znają, ale od czegoś trzeba zacząć i to jest dobry punkt. Potem będzie się to rozszerzać i już nikt się na historię sztuki nie dostanie jeśli nie powie jakie dzieła zaprojektował wybitny architekt Gornostajew. A na nauki polityczne nikt kto nie umie zaśpiewać "Boże cara chrani". Mowy nie ma. A tego jakiegoś Abelarda to się w ogóle wykreśli z programu. Po co to komu…o kastratach się uczyć.

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758