Bez kategorii
Like

O szkodnikach i babcinej mądrości

15/05/2012
493 Wyświetlenia
0 Komentarze
40 minut czytania
no-cover

Nie lubię tekstów polemicznych, tych długich wyliczanek, gdzie, kiedy i w jaki sposób autor tego czy tamtego tekstu „potknął się”, przekręcił fakty albo ich nie znał.

0


W swojej nie tak już krótkiej działalności publicystycznej „popełniłem” ich raptem kilka – i nadal wystrzegam się, jak mogę. Wolę naprawdę napisać coś bardziej twórczego, coś co może zainspiruje, zachwyci, zwróci uwagę lub choćby poinformuje. Czasem jednak przychodzą takie „termina”, że i mnie „trudno zdzierżyć”. I chyba właśnie taki nadszedł. Ilość chamstwa, oszołomstwa dziennikarskiego i piramidalnych głupot w łatwodostępnych dla przeciętnego obywatela źródłach informacji, pomst i inwektyw, połączonych z przekręcaniem faktów rzucanych w kierunku organizacji ekologicznych jest ostatnio tak wielka, iż nie można zbywać tego milczeniem. Z góry przepraszam P.T. Czytelników za język, którego używał będę, a którym zwykle się nie posługuję. Robię to jednak, by zniżyć się do poziomu tych, co plują na społecznych działaczy ochrony przyrody, bo tylko ich językiem można oddać absurdy, jakie piszą czy mówią. Chciałbym pisać to językiem dżentelmenów, ale jak pytał retorycznie swego czasu jeden z tych, o których zaraz więcej: „Jakie jest u nas naturalne środowisko dżentelmenów?” – rzeczywiście, prawie nie ma, czego on sam daje dowód. Zatem o chamach trzeba pisać po chamsku, co niniejszym czynię. I proszę mnie nie piętnować, bo sąd niedawno orzekł, że nawet prezydenta można nazywać chamem i nie jest to żadne przestępstwo.

Wydawało się, że czasy pewnych „kuriozów”, tropiących ekologiczne kłamstwa ekowojowników przeszły już do historii, ale niestety nie. Rodacy moi jak zwykle – potrafią zaskakiwać.

 

 

Fantasta z Piaseczna

 

Jednym z dziennikarzy, którzy odkryli w sobie niedawno powołanie do tropienia i piętnowania zielonych ignorantów jest Rafał Ziemkiewicz. Wszystko, co tu dalej napiszę, boli mnie tym bardziej, że cenię jego artykuły, mające na celu upamiętnienie dziesiątek tysięcy polskich ofiar ukraińskich nacjonalistów na Kresach.

Początek takiej drogi Ziemkiewicza „stał się” już kilka lat temu. Pan Rafał przeszedł siebie, pokazując klasę (I lub II podstawówki) kiedy pisał w swoim blogu 14. września 2008 w tekście „Czemu milczycie profesorowie?”„Porażający był komentarz działacza Greenpeace’u do naszej wiadomości, że polscy rolnicy coraz chętniej sadzą genetycznie modyfikowaną kukurydzę: ‘Podejrzewamy, że w Polsce doszło już do zanieczyszczenia środowiska zmodyfikowanymi genami’. Ja podejrzewam, a nawet mam pewność, że działacz ten jest kompletnym ignorantem, który biologię zaliczył w szkole chyba tylko dzięki ściąganiu. Ciekaw jestem, jakim sposobem jego zdaniem nieczyste geny opanowują środowisko. Może wiatr przenosi je z jednego pola na drugie? Może spływają w ziemię z wodą deszczową?”. Przytoczę i jeszcze kawałek z owego bloga, bo niczym ten niewidomy pociągający palcami po tarce do warzyw, podobnych głupot już dawno nie czytałem: „Cytowany działacz sądzi chyba, że jeśli pasie się zwierzęta GMO, to zmodyfikowane geny przechodzą w procesie trawienia do organizmu. Gdyby tak było w istocie, człowiek jedzący dużo ryb sam stawałby się po części rybą, a dzieciom pijaków rosłaby na głowach ziemniaczana nać. Gdybyż to był wyjątek! Przeraża mnie łatwość, z jaką różni nawiedzeni obrońcy przyrody, łączący gruntowny brak wykształcenia z ideologiczną zajadłością, szerzą w mediach przeraźliwą ciemnotę, strasząc prostych ludzi zagrożeniami równie realnymi jak uschnięcie ręki dziecka, które próbowało uderzyć mamusię.” I kończy wołaniem:„Czemu milczycie, panowie profesorowie?”

Cóż można powiedzieć na takie dictum? Można je nazwać po imieniu. Wdepnął nasz zajadły tropiciel Michnikowszczyzny w tak śmierdzące gówno, jak rzadko. Zarzucając ignorancję działaczom organizacji ekologicznych, sam pokazał braki w podstawowej wiedzy biologicznej. Trzeba by wziąć Rafałka pod rękę i zaprowadzić znów do szkoły podstawowej, żeby nauczył się biologii, bo widać świat realny miesza mu się z fantastyką, którą tak się pasjonuje. Naprawdę, Panie Rafale, nie wszystkie organizmy na ziemi krzyżują swoje geny drogą kopulacji, a już na pewno nie czynią tego rośliny. A profesorowie milczą najprawdopodobniej dlatego, iż znacznie lepiej od Pana znają podstawy biologii.

Dodać należy że polonista-fantasta rodem z Piaseczna „wypacał się” jeszcze na temat finansowania przez KGB działalności ekologów (oczywiście nie podając żadnych dowodów), ale o tym to już nawet nie warto wspominać, bo jest to nudne i monotonne jak głos wspomnianego.

 

Otwórzmy szampana

 

Do nagonki na społeczne organizacje przyłączają się również radni miejscy, rzecz jasna ci, którzy nie tracą energii na robienie czegoś pożytecznego, co mogłoby sprawić, że będzie o nich głośno. Nie, oni wiedzą, iż pożyteczną pracą rozgłosu się u nas szybko nie osiągnie. Lepiej już wetknąć flagę narodową w gówno, obrazić kogoś, albo dać po mordzie. Radny Lisowski z Bielska Białej wybrał sobie na kozły ofiarne społecznych ekologów. A to dostało się Klubowi Gaja, że są „gejami”. A nieco później, w związku z tragedią na stoku, gdzie zginął narciarz stwierdził, że takie organizacje jak Pracownia mogą wypić szampana, bo odniosły sukces, gdyż to przez wrednych ekologów nie można robić „autostrad zjazdowych” – tylko jakieś tam liche „ekspresówki”. Trzeba być wyjątkowo wyrachowanym chamem, żeby podobną tragedię wykorzystywać w ten sposób oraz wyjątkowo tępym umysłowo człowiekiem, żeby pisać, że „Drzewa zabijają w górach!”. Czyli znów można zwalić własny brak wyobraźni na drzewa-zabójców. To drzewa przy drogach są winne, że idioci bez wyobraźni pędzący ponad 200 na godzinę w terenie, gdzie można jechać 70, zabijają się o nie. I trzeba je wyciąć, by wspomniani kretyni mogli jechać jeszcze szybciej. A jeśli „wtargnie” na pobocze jakiś pieszy i zginie pod kołami pędzącego samochodu, to też jego wina – bo po cholerę się kręci. To wszak doktryna wybitnego rajdowca, Krzysztofa Hołowczyca. „Autorytet” nakazuje wycinanie drzew – urzędnicy zlecają wycinkę.

W zasadzie za cały komentarz wystarczy opinia jednego z internautów: „No, to Pan pojechał. Każe Pan otwierać szampana w Klubie Gaja i w Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot z tej okazji, że się zabił człowiek? Pan jest przy zdrowych zmysłach? Gdyby nie to, że zaczyna Pan funkcjonować jako Jola Rutowicz bielskiej Rady Miasta, to by się pewnie Panu przegrany proces uszykował z tej notki. Polemizować z tak debilną tezą oczywiście nie warto”. Choć nie jestem pewien czy wspomniany internauta nie ubliżył tym samym Joli Rutowicz. 

Moja babcia powiadała, że Pan Bóg musi bardzo kochać głupków, bo tylu ich stworzył. Czego się jednak spodziewać od radnych, skoro wybiera się takich, których hasła kampanii wyborczych mówią same za siebie: „Piątek dobry na początek”, „Tak czy owak Wiesław Nowak”, itd. – głębia przekazu i troski o przyszłość kraju.

 

Kulturalny medialnie

 

Medialny patriota, który znalazł przystań tam, gdzie wielu obrońców narodu ją znajduje (zwłaszcza broniących ów naród przed wszędobylskim żydostwem, masonerią i komuną), Stanisław Michalkiewicz, również poczuł w sobie „Bożą wolę” do tego, by oceniać działania ekologów, choć stosowniej byłoby powiedzieć – oczerniać. I tak martwi się pan Stach o to, że Pracownia wykazuje troskę o pozaludzkie formy życia, ba nazywa ją „wyjątkowo głupią i niebezpieczną sektą”. Drwi z ochrony doliny Rospudy, na swoim blogu pisze: „w Warszawie żydowska gazeta dla Polaków zaczęła zbierać podpisy pod petycją do prezydenta, żeby „ratować dolinę Rospudy”, przez którą planowana trasa miałaby przebiegać. Tymczasem w tej dolinie rosną różne słodkie trawki, a zwłaszcza – sasanka łąkowa, która po wysuszeniu podobno znakomicie poprawia naturalny smak pejsachówki. Tak w każdym razie mówił mi pewien stary pijak.” Stanowczość, z jaką to pisze, każe mieć pewność, że sam owej pejsachówki zakosztował w nieprzyzwoitej ilości i nim wytrzeźwiał, zaczął uzupełniać swój blog. Na marginesie – wódczane porównania nierzadko znajdują się w twórczości Pana S., jak dla mnie podejrzanie często korespondując ze „słusznym” kolorem jego twarzy. Jeszcze jeden fragment wypocin owego „patrioty”: „W Polsce ruch ekologiczny rozwija się niezwykle dynamicznie, zwłaszcza od momentu, gdy organizacje ekologiczne mogą składać skargi na inwestorów, że zagrażają środowisku naturalnemu. Wyposażenie organizacji ekologicznych w to uprawnienie stworzyło im znakomite warunki rozwoju, toteż nic dziwnego, że mnożą się, jak grzyby po deszczu. Jak tylko gdzieś w pobliżu ma się rozpocząć jakaś inwestycja, to zaraz powstaje tam organizacja ekologiczna, która występuje ze skargą na inwestora. Oczywiście nie od razu, tylko w momencie, gdy inwestycja jest już zaawansowana. Zagrożony bezterminowym przestojem inwestor szybko dochodzi z ekologami do porozumienia, protesty są wycofywane i wszystko kończy się wesołym oberkiem w okolicznym kompleksie rozrywkowym, albo i na łonie natury.” Nie muszę chyba dodawać, iż  nie przytacza żadnego konkretnego przypadku ani organizacji, dociekliwość jego tak głęboko nie sięga. A i po samej Pracowni„przejeżdżą się” jedynie ideologicznie, bo o dziwo… nie wzięła żadnego ekoharaczu. Nie pasuje to do ogólnej wizji Pana S., ale co tam, „ciemny naród wszystko kupi”, jak ktoś niedawno zauważył. Podobnych bełkotliwych i prostackich wypowiedzi jest na blogu pana S. więcej. Nie zachęcam do czytania, bo i nie ma czego, ale gdy ktoś z czytelników sobie życzy, to zawsze znajdzie.

Moja babcia mawiała, że kiedy pies nie ma co robić, to sobie jajka liże. Pan Michalkiewicz jak widzę znalazł sobie inny sposób spędzania wolnego czasu. Zapewne też bardziej popłatny. Język ma jak widać siarczysty, nie stroniący od nazywania ludzi „kretynami”, „głupkami” itd. Jeśli człowiek sobie uświadomi, że Pan Michalkiewicz jest wykładowcą w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie oraz Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, to zastanawiam się, czy również takiej kultury społecznej i medialnej uczy swoich studentów. Jednocześnie jako prawnik – nie chce dostrzec w swym schizofrenicznym bełkocie, że twórcami idei ochrony przyrody byli tacy prawnicy-prawicowcy jak Jan Gwalbert Pawlikowski, zaś i Jan Paweł II, który z pewnością nie był gorszym katolikiem od Michalkiewicza, niemało się namówił i napisał w kwestii ekospołecznej. Tego jednak u pana blagiera (o przepraszam – blogera) nie przeczyta. Zapewne dlatego, iż (mimo, że nieomylny) papież się mylił w tej kwestii akurat, albo o zgrozo był pod wpływem środowisk judeochrześcijańskich lub – nie daj Boże – żydowskich. Nie ma u niego i tego, że tak naprawdę Pracowniawalczy z nagminnym i aroganckim łamaniem polskiego przede wszystkim (a nie unijnego) prawa. Prawa nie gorszego od innych praw, o które Pan M. tak zajadle walczy. Pracownia walczy z ludzką zachłannością i głupotą oraz z tymi, którym zależy przede wszystkim na nabijaniu własnych kabz. I pewnie znajomość tego wszystkiego powoduje, że wielu nie gorszych od Pana M. katolików i patriotów nie ma oporów przed współpracą z tą „wyjątkowo głupią i niebezpieczną sektą”.

A Panu Stanisławowi pozostaje cieszyć się, że wygrał SMS-owy konkurs na najczęściej czytany blog. Cóż, nasi rodacy lubią takie „egotyczne egzemplarze”, bo czytając ich twórczość można podnieść sobie adrenalinę albo zdrowo się pośmiać. Do niedawna jednym z najpopularniejszych blogów był ten, który pisał Janusz Korwin-Mikke. Ale trudno odmówić rodakom zdrowego rozsądku, bo przy kolejnych wyborach pokazują gdzie jest miejsce takich Panów – na blogu co najwyżej. 

 

Niedoszły polonista

 

Niedokończony polonista B. Wildstein, (w odróżnieniu od skończonego… polonisty, Ziemkiewicza) wyprodukował swego czasu program, po którym nawet z natury zimnokrwiste Ministerstwo Środowiska straciło zimną krew. Tutaj pan Bronisław wykazał się manipulacją, jakiej nie powstydziłby się nawet sam kłapouchy rzecznik poprzedniego systemu. Jest też prawdopodobne, że nauczył się tego w domu, od tatusia – ideowego komunisty. Manipulacja ta, w połączeniu z „wolnym myślicielstwem” pana redaktora (jego masońska przeszłość, a kto wie, może i teraźniejszość, jest powszechnie znana) pokazała to, co mogliśmy zobaczyć w programie „Bronisław Wildstein przedstawia” z dnia 21. stycznia 2009 roku. „Śledztwo dziennikarskie” z góry ustawione, niczym w systemie, którego pan B. tak nienawidzi, miało dowieść, że globalne zmiany klimatu, a ściślej ocieplenie, to ściema, pomysł ekologistów (bardzo ciekawe sformułowanie, swoja drogą nie wiem, czym się różnią od ludzi zajmujących się ochroną środowiska, w każdym razie Słownik Języka Polskiego tej różnicy nie wykazuje) a dokładniej ekoterrorystów. Na początek kilka chwil dla Maćka Muskata z Greenpeace a potem atak frontalny sił sojuszniczych, czyli profesora medycyny i radiologa, który na temat klimatu publikował, ale w prasie popularnonaukowej – Zbigniewa Jaworowskiego. Naukowiec ów machnął przed oczami widzów wykresem, z którego wynika, że czeka nas epoka lodowcowa i to do niej powinniśmy się przygotować, jeśli nie chcemy podzielić losu mamutów. W bitewnym ferworze „zapomniał” tylko podać źródła tej (wy)kreskówki. Kolejnym błędnym rycerzem był Robert Gwiazdowski, również ekspert w dziedzinie klimatu bo z wykształcenia… prawnik i ekonomista. Ów wzbogacił siłę antyociepleniowych argumentów o kwestie finansowe i gospodarcze. Znaczy – nie dajmy się nabrać, bo tu chodzi o kasę. Ciekawe tylko, że na kryzys nie ma pan doktor tak skutecznych rad. I na dobitkę, Tomasz Sommer, choć doktor… socjologii, to traktuję go jako „lekką jazdę” czy nawet „harcownika”, bo cóż można powiedzieć o człowieku, który wbrew danym NASA rzuca opinie niczym z Seksmisji, jedynie facetów zamieniono na dziurę ozonową. Z podziwu godną pewnością wygłasza bowiem sądy w stylu „dziury ozonowej nie było, nie ma i nie potrzeba”. Zaś dobrą energią, wg niego, jest taka, którą… ludzie kupią, a że pociąga to za sobą zanieczyszczenia powietrza??? Tak daleko „głęboka analiza” pana Tomasza nie sięga. Innymi słowy, skoro ludzie będą kupować narkotyki, albo wódę, to dajmy im to w dowolnej ilości, bo takie jest święte prawo wolnego rynku. Nie zapomniał Pan Bronisław i o innych zabiegach, mających oddziaływać na widza: podkład muzyczny niczym z filmu grozy, śmiertelna powaga i zatroskanie na jego twarzy, w kąciku ekranu wciąż czaiło się złowrogo czerwone (czemu nie zielone?) słowo ekoterror, zaś wszyscy wojujący z ekoterrorystami byli uzbrojeni w tytuły naukowe, tylko Muskatowi owego tytułu nie dodano, bo po cóż by się widzowie mieli dowiedzieć, że tym ekologistą nie jest jakiś tam (przepraszam p. Macieja) krótkowłosy chudy osobnik, a facet również z tytułem doktora. Nie pasowałoby to do ogólnej manipulatorskiej wizji pana B. Brakło jedynie biegających gdzieś ohydnych szczurów, które miałyby tychże „ekologistów” symbolizować. 

Całość można by podsumować słowami dosadnymi, niczym z twórczości pana Bronisława (a jednocześnie to coś w stylu języka towarzyszy tatusia pana B.); „Pieprzycie, Wildstein, pieprzycie”. Na owe mądrości, jak wspomniałem zareagowało nawet Ministerstwo, ale niestety dość niemrawo: jakaś konferencja, zdaje się, że list otwarty. A może lepiej by było zrobić porządną kampanię informacyjną prostym językiem, skierowaną do wszystkich obywateli, żeby tacy „odkrywcy” nie bełtali im w głowach.

A przy okazji chciałbym się polecić Panu Redaktorowi Wildsteinowi do któregoś z kolejnych programów jako ekspert. Najlepiej jeśli temat dotyczyłby ginekologii – zupełnie się na tym nie znam, ale to przecież bez znaczenia.

 

Zapędzony w Rożek

 

I na koniec jeszcze warto zwrócić uwagę na „Popularyzatora Nauki 2008” – doktora (tym razem fizyki) Tomasza Rożka. Ów młody stosunkowo człowiek aktywnie się udziela w wielu czasopismach i organizacjach. I chwała mu za to. Szkoda tylko, że czasami nie potrafi powściągnąć swej kozackiej fantazji po to, by uświadomić sobie również własną niewiedzę. Jest np. dr Rożek szefem działu naukowego w Gościu Niedzielnym. To nie byle co i nie byle jaka gazeta, bo zdaje się, że najbardziej poczytna ze wszystkich katolickich czasopism. A to – jak mi się wdaje – i zaszczyt i wyzwanie. Rozumiem, że nie jest łatwo pisać w jednej gazecie, jednemu człowiekowi i o AIDS i GMO i kryzysie ekonomicznym, zwłaszcza, kiedy się ma wykształcenie fizyczne. Ale jednak pewne dążenie do obiektywizmu bywa wskazane. Tymczasem pan Rożek pisze o GMO niemal jak o zbawieniu dla ludzkości, nie docierają do niego żadne wątpliwości natury etycznej czy przyrodniczej. O popełniających samobójstwo rolnikach w Indiach nie słyszał albo nie chce słyszeć, o zagrożeniach dla zdrowia i różnorodności biologicznej również. Zresztą każdy, kto choć przeglądnie to czasopismo, wie, że nie lubi ono ekologów. Sporo blagi o klimacie umieścił tam Tomasz Teluk, politolog, „kolega” Pana Sommera z Instytutu Globalizacji. A i sam Popularyzator Nauki 2008 nie omieszkał złośliwie uszczypnąć ekologów, którzy jakoby mniej chętnie protestowali przy zimnych kaloryferach (w nawiązaniu do przykręcenia gazowego kurka przez Rosję). Nie wiem jak tam u Pana, ale u mnie kaloryfery cały czas były ciepłe. A poza tym skoro się już jest dziennikarzem czasopisma katolickiego, to warto wiedzieć, co mówił w kwestii zmian klimatycznych nasz umiłowany wszak papież Jan Paweł II: „Stopniowe niszczenie warstwy ozonowej i postępujący w ślad za nim „efekt cieplarniany” osiągnęły krytyczne rozmiary na skutek ciągłego rozwoju przemysłu, wielkich aglomeracji miejskich i zwiększonego zużycia energii. Odpady przemysłowe, gazy produkowane przy spalaniu kopalin, niekontrolowane wycinanie lasów, stosowanie pewnych herbicydów, substancji chłodzących i aerozoli – wszystko to, jak wiadomo, ma szkodliwy wpływ na atmosferę i na całe środowisko naturalne. Obserwuje się liczne zmiany klimatyczne i atmosferyczne, które niosą z sobą wielorakie konsekwencje, począwszy od szkodliwego działania na zdrowie ludzkie, a skończywszy na niebezpieczeństwie zatopienia przybrzeżnych obszarów lądu”. (Pokój z Bogiem Stwórcą– Pokój z Całym Stworzeniem, Orędzie na światowy dzień pokoju, 1.01.1990 r.). A i choćby z późniejszych newsów: Komisja Kościół i społeczeństwo, skupiająca kościoły Europy, wzywa UE do podjęcia działań w sprawie zmian klimatu. Może warto by wspomnieć o tym w katolickiej gazecie, zamiast siać pseudonaukową propagandę antyekologiczną? Kwestię chęci uraczenia nas elektrowniami atomowymi prasa katolicka w ogóle pomija! Jedynie jeszcze o. Rydzyk wykazuje tu zdrowy rozsądek.

Oglądając wspomniane programy i czytając różne materiały, zwłaszcza popularne ostatnio blogi, człowiek dochodzi do wniosku, że nie są to blogi, a zwykłe blagi. Zaś ich autorzy – zdaje się – odczuwają radosne podniecenie, jeśli mogą się swą, jak widać wątpliwą wiedzą, wyżyć nieco na innych. To jak codzienna kawka przed pracą (choć sądząc po poziomie merytorycznym wpisów, to raczej „setka” i chyba niejedna). A patrząc na to przypomina mi się stare rosyjskie powiedzenie, które całą sytuację doskonale obrazuje. Otóż Rosjanie mówią, że jest: Kak tigra trachat’ – niemnoszko smieszna, niemnoszko strasna (w wolnym tłumaczeniu „Jak kochać się z tygrysem – trochę śmiesznie, trochę strasznie”). Jak można zareagować na GMO-wywody pana Ziemkiewicza, jeśli nie uśmiechem politowania, czy też na śmiertelną powagę redaktora Bronisława W., przestrzegającego naród przed ekologistami, albo na prorockie wizje prof. Jaworowskiego o nadciągającej epoce lodowcowej. Patrząc za okno, tylko współczuć starcowi trzeba. Od kilku już lat – jeśli nie dłużej – zimy w zasadzie zim nie przypominają. I w sumie można by to „olać”. Małoż to w naszym kraju oszołomów na jeszcze wyższych stanowiskach. Mało profesorów, znających się na wszystkim i z „właściwym kręgosłupem”, nawet, jeśli liczące się publikacje mają tylko o bezkręgowcach? Małoż posłów, nie tylko spod Biłgoraja, brylujących chamstwem i obrażających, kogo się da – nawet kobiety? Tak, ale też jest i druga strona owych wywodów, ta strasna, bo społecznie szkodliwa.

Nie, uważam, że nie powinno się puszczać tego płazem. Wyznaję zasadę, którą wyrazić można parafrazą słów wieszcza, „Gwałt niech się gwałtem odciska, rzekła dupa do mrowiska”. Kiedy ciężka dupa oszołomstwa, chamstwa i drapieżnego, bo mafijnego, kapitalizmu, wyrażanego poglądem, że można robić wszystko co ludzie kupią, przygniata mrowisko ciężkiej, mrówczej właśnie, społecznej aktywności, to po prostu trzeba ją kąsać.

Moja babcia mawiała, że świnia dopóty ryje, póki po ryju nie dostanie. Jeden lub drugi pozew w stosunku do takich oszołomów jak Michalkiewicz zapewne nie zmieniłby jego postrzegania rzeczywistości, bo to jest wąskie i skostniałe jak pół kilo mielonego w zamrażalniku, ale może przynajmniej ograniczyłby pisane przez niego społecznie szkodliwe głupoty, które zniweczyć mogą wiele pożytecznych działań. Bowiem określenia takie jak „sekta” czy „terroryzm” są jednoznacznie negatywne i używanie ich w stosunku do tych, którzy dbają o poszanowanie prawa jest prostackie i prymitywne. Mógłbym zrozumieć prostego górala, który „rzuca mięsem” w kierunku blokujących kolejkę ekologów, nie można się też spodziewać kurtuazji od prostych mieszkańców Augustowa – naszczutych zresztą na obrońców przyrody, albo mieszkańców Białowieży „uświadomionych”… wiadomo dobrze, przez kogo. Ale od humanistów, dziennikarzy, którzy uzurpują sobie prawo kształtowania opinii publicznej, ba, nazywają sami siebie katolikami i dżentelmenami – wymagam więcej. A tym bardziej boli stosowanie metod żywcem z poprzedniej epoki i to jeszcze od naszego wschodniego sąsiada, z którym i z rozliczeniem, której to epoki tak zajadle walczą. Mógłbym rzec, że naprawdę wszystko mi jedno, czy manipuluje, lub też okłamuje mnie nadredaktor Michnik czy redaktor Ziemkiewicz – kłamstwo jest zawsze tylko kłamstwem. I nie uświęca go żaden cel.

 

Grzech wszystkowiedzenia

 

Tak to już jest od jakiegoś czasu w naszym kraju, że każdy czuje się w obowiązku wypowiadania się publicznie, na każdy temat, co więcej czuje w sobie misję pouczania i łajania rodaków. I tak ci, jakich rzadko uświadczy w świątyni mówią, że Kościół jest obłudny i mają gotowy plan jego naprawy. Moralizują i pouczają nas ci, którzy jeszcze niedawno donosili na swoich kolegów, podwładnych a nawet… narzeczone. W dziedzinie gospodarki największymi autorytetami są ci, którzy właśnie ją rozłożyli na łopatki w ciągu ostatnich kilkunastu lat. A wychowania dzieci chcą nauczać wrzaskliwe kobiety z ciężkim syndromem proaborcyjnym.

Podobnie jest i z „ekologią”. I tak ekonomista, polonista, radiolog, fizyk, prawnik, politolog i ekspert mało komu znanego Instytutu Globalizacji mają najwięcej do powiedzenia na tematy ekologiczne. A że mowa ta merytorycznie przypomina bełkot facetów, pijących „mamrota” – to zupełnie nie wprawia ich w zawstydzenie. Co więcej – przekonany jestem, że ma ona określony cel. Nazwanie kogoś „ekologiem”, lub jak woli Pan Bronisław „ekologistą”, ma się stać kolejnym wyzwiskiem i powinno się społeczeństwu kojarzyć jednoznacznie, jak słowo „komuch”, „katol”, „solidaruch”, czy „liberał”. Bo nic tak nie łączy jak wspólny wróg. Dzięki ustawicznemu rabanowi, podnoszonemu przez Gazetę Wyborczą, inwektywa „Żyd” już tak nie działa, od „komuchów” też nie wypada wyzywać, bo okazuje się, że nawet wysoko postawieni w hierarchii kościelnej mieli z nimi nie najgorsze układy. Toteż trzeba znaleźć kolejnego chłopca do bicia. Będzie to „ekolog(ista)”, którego można oskarżyć o blokowanie dróg, rozwoju kraju, „skansenizację” naszej polskiej i katolickiej ojczyzny, a w przyszłości może i o gradobicie i pożar. „Ciemny lud” skupi swoją negatywną energię na „ekologu”, a my dalej będziemy mogli spokojnie siedzieć z założonymi rękami, niczym władze Augustowa.

Dlatego do opisanych przeze mnie „dżentelmenów” mam uniżoną prośbę. Bawcie się chłopaki, czym tam lubicie, tropcie Michnika, agentów i donosicieli, anarchistów (ten termin celowo rozciągnięto bezprawnie na pokolenie młodych komuchów), towarzyszy, Żydów, lewaków, piszcie jakieś książeczki science fiction, ale na litość niebios zostawcie w spokoju przyrodę i tych, którzy dbają o jej zachowanie. Bo gówno o tym wiecie!!!

 

„Ekolodzy dla lwów!”

 

Prawdą jest też, że za taki „czarny PR” ekologów odpowiedzialne są… same organizacje ekologiczne. W naszym tolerancyjnym kraju wystarczy głośno stwierdzić fakt, iż powojenne antydemokratyczne „organa bezpieczeństwa” naszpikowane były jak świąteczna babka rodzynkami, ludźmi pochodzenia żydowskiego – już się jest antysemitą. Dość opowiedzieć mniej lub bardziej pikantny dowcip o homoseksualistach – i już przypinają ci łatkę homofoba (ciekawe, że nie działa to w drugą stronę). Zaś na ekologu można psy wieszać, wyzywać go od sekciarzy i terrorystów a ekolog… niczym pierwszy chrześcijanin na rzymskiej arenie stoi cierpliwie i czeka. Na co? Chrześcijanie mieli silną wiarę i wiedzieli, iż „śmierć wtóra nie wyrządzi im krzywdy”, ich królestwo nie jest z tego świata. Na co czeka ekolog? Chyba na to, aż banda „głupich i wyjątkowo szkodliwych” ludzi różnych profesji, zniweczy wszystkie pożyteczne społeczne działania i zamieni tej kraj w ziemię wyjących autostrad, gór oplecionych siatką wyciągów, miast upstrzonych jedynie iglakami w doniczkach i krajobrazu, gęsto poprzetykanego kominami elektrowni atomowych między polami GMO. 

Kończąc, jeszcze raz przepraszam Czytelników za język, ale niestety, używając parafrazy słów kapitana Wagnera z komedii CK Dezerterzy: „Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić ich postępowanie”.

 

Michał Oszkodar 

www.bezjarzmowie.info.ke

0

Beata Traciak

Mieszkam w Krakowie. Jestem redaktorem Interia 360 i staram się pomagać chorym. Piszę tu "gościnnie" ze względu na sentyment, ale też mam tu jednego z Przyjaciół, którym jest nikt inny, jak Tomek Parol. DO jest moją pasją, ale też motywacją, ktrej nie będę ujawniać. Należę do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich z racji j/w. Pasję łączę z dziennikarstwem.

72 publikacje
2 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758