Polacy w Wielkiej Brytanii mieli szansę na stworzenie najsilniejsze i najlepiej zorganizowanej diaspory na wyspach. Tak było po wojnie, ponieważ pozostała tam struktura najsilniejsza i najbardziej zdyscyplinowana – armia.
Nie wiem czy słowo diaspora jest właściwe dla określenia polskiej emigracji w Londynie, ale załóżmy, że tak. Polska diaspora. Niech będzie. Z pobieżnych obserwacji i rozmów z przedstawicielami polskiej diaspory wynika, że jest to najbardziej chyba rozbita, zatomizowana i poddana największym napięciom społeczność w stolicy Wielkiej Brytanii. Przyczyny tego stanu rzeczy są zapewne bardziej złożone niż mi się wydaje, spróbujmy jednak poddać je analizie. Będzie to analiza pobieżna, ale mam nadzieję, że ciekawa i dla Polaków w kraju w jakiś sposób pouczająca.
Polacy w Wielkiej Brytanii mieli szansę na stworzenie najsilniejsze i najlepiej zorganizowanej diaspory na wyspach. Tak było po wojnie, ponieważ pozostała tam struktura najsilniejsza i najbardziej zdyscyplinowana – armia. Pozostał tam także aparat urzędniczy II Rzeczpospolitej. Taki był zrąb polskiej emigracji, na którym próbowały oprzeć się wszystkie jej powojenne fale.
Emigracja przedwojenna i wojenna poniosła jednak klęskę w nowych czasach. Nie była żadnym oparciem dla nowych, wychowanych w PRL Polaków i pogardzała nimi szczerze. Uczciwie przyznajmy, że miała swoje powody, albowiem stopień zainfekowania agenturą ludzi przybywających z Polski na wyspy był duży. Tak się jednak wszystko w życiu dziwnie plecie, że ludzie dokonujący selekcji uczciwych i umoczonych zwykle, w swojej nieskończonej naiwności dokonują jej na opak. Sam poznałem kiedyś pewnego pana, niesłychanie dobrze „osadzonego w realiach”, który opowiadał o swoich pogaduszkach z generałem Kukielem w Londynie. Dobry generał darzył go zaufaniem i uważał za uczciwego człowieka szczerze oddanego sprawie polskiej.
Prócz struktur emigracja polska w Londynie wyposażona była w jeszcze jeden atut, który – patrząc z perspektywy czasu okazał się balastem – skarb. Polskie złoto zostało oddane przez Brytyjczyków komunistom w kraju, ale coś tam jeszcze zostało i ciężar tego „skarbu” – mam wrażenie, bo wcale nie musiało tak być – rzutował na relacje pomiędzy emigracją starą a nową. Może gdyby diaspora polska była biedna tak jak włoska lub irlandzka w Ameryce sprawy potoczyły by się inaczej. Może Polacy dorobiliby się dwóch ważnych warstw społecznych – jednej tajnej a drugiej jawnej – mafii i restauratorów serwujących białą kiełbasę z żurkiem i popierających wzajemnie swoje interesy „prawem i lewem”. Może. Tak się jednak nie stało, bo emigracja Polska była wprost odzwierciedleniem struktur przedwojennego państwa. Nie była jednak odzwierciedleniem struktur przedwojennego społeczeństwa, które było zróżnicowane narodowościowo i o wiele bardziej niż struktura państwa złożone.
Uczyńmy teraz małą dygresję na temat struktury państwowej II Rzeczpospolitej. Przy całej naszej sympatii do przedwojennego państwa Polskiego musimy mieć świadomość jego słabości, a także świadomość faktu, że było to państwo oszukane, urzędnicze i socjalistyczne w swojej istocie. Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę; II Rzeczpospolita rozpoczęła budowę swoich struktur wzorując się na aparacie urzędniczym państw zaborczych, a konkretnie tego państwa, które wzbudzało największą sympatię wśród Polaków czyli Austrii. Tak się jednak złożyło, że było to także państwo najsłabsze, najbardziej archaiczne i najmniej skuteczne jeśli chodzi o przepływ decyzji z góry na dół. II Rzeczpospolita stała się państwem urzędników i żołnierzy wychowanych w wiedeńskiej Kriegschule, którzy chcieli przeciwstawić tę swoją strukturę reżimom Rosji i Niemiec. Było to także państwo ludzi krótkowzrocznych, ludzi którzy kokietowali w sposób bezrozumny zarządzane przez siebie i skomplikowane społeczeństwo niszcząc jego utrwaloną od wieków feudalną strukturę. Czynili to dla dobra całej ludzkości, rzecz oczywista, bo głupstwa zwykle popełnia się właśnie dla szczytnych ideałów. Państwo to uczyniło sobie wroga z dwóch najsilniejszych i najmocniej osadzonych w realiach grup społecznych – z ziemiaństwa i Żydów. Ziemiaństwo zostało obłożone podatkami, które poprzez aparat urzędniczy miały przechodzić w ręce obdarowanych ziemią żołnierzy oraz białoruskich i ukraińskich chłopów, w opinii urzędników oni właśnie mieli stanowić zrąb nowoczesnego narodu przywiązanego do państwa. Była to rażąca głupota, każdy bowiem wie, że kokieteria to najgorszy sposób na uzyskanie czegokolwiek. On się może sprawdzać w relacjach natury emocjonalnej, ale tam się też wyczerpuje. Dalej nie sięga. Każdy również wie co dzieje się z pieniędzmi powierzanymi urzędnikom – one po prostu znikają.
Żydzi polscy byli do roku 1918 najbardziej chyba przywiązaną i aspirującą do polskiej tradycji i polskiej kultury mniejszością etniczną. Kupowali majątki, herby, powozy, kształcili dzieci na uniwersytetach i zmieniali wyznanie na katolickie, a jeśli akurat nie mogli tego zrobić to na któreś z wyznań protestanckich. Jeśli ktoś słyszał o Żydzie, który przeszedł przed wojną na prawosławie bardzo proszę by mnie o tym powiadomić pod tym tekstem. Po odzyskaniu niepodległości Żydzi stają się państwu polskiemu – z nielicznymi bardzo wyjątkami – wrodzy lub niechętni. Wielu z tych, którzy zasymilowali się wcześniej powraca do swojej diaspory. Żydzi – ogarniający swoimi wpływami, kontaktami, swoją informacją, cały ówczesny świat, nie traktują tego państwa poważnie. Nie do tego aspirowali przed wojną. Nikt z polskich polityków tego nie zauważył i nikt tego nie docenił, bo każdy patrzył jedynie na to co widać było na wierzchu. Tak zaś dostrzec można było jedynie wzrastającą potęgę Niemiec i Rosji. Ochrony przed tymi żywiołami Polscy politycy i polscy urzędnicy poszukiwali w Wielkiej Brytanii. W Wielkiej Brytanii oparcia szukała także emigracja. Można oczywiście przyjąć, że nie miała wyjścia, ale będzie to duże uproszczenie. Andrzej Bobkowski wyjechał do Gwatemali, Andrzej Chciuk mieszkał w Australii. Przykłady można by mnożyć. Ostoją emigracji polskiej, propaństwowej emigracji wywodzącej się wprost ze struktur II Rzeczpospolitej była Wielka Brytania. Ona także, traktowana jak wzór do naśladowania, była przyczyną bezwładu i słabej dynamiki polskiej diaspory. Niechęć zaś do nowych przybywających na wyspy Polaków stała się zaś przyczyną głębokich podziałów. Podziałów trwałych, właściwie niemożliwych do zniwelowania.
Nie wiem czy ktoś jest dziś w stanie, ktoś z Londynu, mieszkający tam od wojny, zdefiniować w sposób przejrzysty i klarowny czym jest sprawa polska. Przypomnijmy, że prezydentowa Kaczorowska i generałowa Andersowa w zeszłorocznych wyborach poparły oficjalnie Bronisława Komorowskiego. Być może więc sprawa polska według starej emigracji to poparcie dla Platformy Obywatelskiej. Być może ludzie, którzy żyją w Londynie od roku 1945 dostrzegają w PO jakieś podobieństwo do urzędniczych struktur II Rzeczpospolitej i z nimi się utożsamiają lub utożsamić próbują. Jeśli tak jest, to jest to bardzo zła wróżba. Nie można bowiem powielać pomysłów, które zakończyły się klęską, nawet jeśli była to klęska niezawiniona, nie przeczuta i nie można było jej zapobiec. To nie są polityczne usprawiedliwienia tylko potwierdzenie własnej słabości, życie zaś nie lubi słabych. Emigranci londyńscy pamiętający wojnę, zdeklarowali się po stronie PO dlatego właśnie, że przypomina im ona dawne czasy i dawne relacje.
Trudno jest mi pisać o falach emigracji powojennej. Ludzie ci przybywając na wyspy ze zrozumiałych względów szukali oparcia w starych strukturach, czy zawsze je znajdowali to już osobna sprawa. Mam wrażenie jednak, że każda kolejna fala przybyszów była coraz bardziej izolowana, coraz bardziej zdana na siebie i coraz niechętniej traktowana przez tych, którzy przyjechali wcześniej.
Nie wiem dokładnie w którym momencie powojennej historii emigracyjnej można wyznaczyć granicę pomiędzy tymi, którzy próbowali wpisać się w schemat utrzymywany przez starą emigrację – schemat nieistniejących struktur przedwojennego państwa. Myślę jednak, że taki moment da się wskazać. W pewnej chwili bowiem na wyspy przestali przybywać ludzie aspirujący do tego by reprezentować i wspierać ducha i tradycję II RP, a zaczęli tam przybywać emigranci reprezentujący polskie społeczeństwo. To, które zostało stworzone po wojnie: słabe, pogubione, poszukujące, podzielone ideowo, ale jednolite narodowościowo. Póki co jednolite, bo wszystko może się zmienić. Stara emigracja nie ma już nic do zaproponowania tym ludziom, poza mocno zwietrzałym mitem, którego sama nie rozumie. Mantra II Rzeczpospolitej musi ucichnąć, tym bardziej, że drugie pokolenie starej emigracji w przeważającej większości nie ma już z Polską nic wspólnego. To są Brytyjczycy, którzy aspirują do tego by zająć odpowiednią pozycję w brytyjskim społeczeństwie. Nie wiem ilu nowych myśli o tym samym, pewnie wielu, z tego także bierze się słabość polskiej diaspory na wyspach. Oni chcieliby także być Brytyjczykami. Przybyli tu jednak bezładną, nie umundurowaną masą, nie mają żadnych zasług, nie mają skarbu. Mogą jedynie sprzedawać swój czas. Z tego się utrzymują. Chcieliby być kimś lepszym, ale tego solidarnie im się odmawia. Trudno dziwić się Brytyjczykom, że tak właśnie postępują, bo tak się zwykle postępuje z emigrantami. Można się jednak dziwić starej emigracji, która popiera PO. Czego ludzie ci mogą się obawiać? Agentury w szeregach dzieciaków przybywających do pracy? Żarty. Pozostała więc już tylko goła niechęć, której istotą są pieniądze. Starzy doskonale wiedzą, że nie można obnosić się ze swoimi majątkowymi aspiracjami, bo to jest po prostu niegrzeczne i nie skuteczne. Młodzi z Polski mówią prawie wyłącznie o pieniądzach. Nawet jeśli mają inne niż finansowe aspiracje. To jest irytujące i ja to rozumiem. Nie sądzę też by można było doprowadzić do jakiegoś porozumienia, jakiejś integracji polskiej diaspory w Londynie. Przynajmniej do chwili, kiedy największym marzeniem Polaków nie przestanie być awans na Anglika drugiej, a nawet pierwszej kategorii.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można już kupić książkę naszego kolegi Toyaha, najwybitniejszego autora w blogosferze i jednego z najwybitniejszych autorów w ogóle, pod tytułem „O siedmiokilogramowym liściu i. Można tam także nabyć tomik wierszy Ojca Antoniego Rachmajdy pod tytułem „Pustelnik północnego ogrodu” oraz moje nowe książki „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie” i „Dzieci peerelu”. Pozostało mi jeszcze 17 egzemplarzy „Pitavala prowincjonalnego”, dodruku nie będzie, jeśli więc ktoś byłby zainteresowany tą książką, powinien się spieszyć. Zapraszam.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy