– I to właśnie nazywam obłędem – napisał kiedy Toyah o ludziach, którzy nie chadzając do kościoła mają zawsze najwięcej do powiedzenia na temat katolików i wyznawanej przez nich wiary.
To będzie tekst trochę o mnie, a trochę o moim ulubionym temacie, czyli o polskim ziemiaństwie. Zainspirował mnie ku tym przemyśleniom Antoni, który od wczoraj wpisuje komentarze pod tekstem „Coryllus na KUL czyli życie książek”. Czyni to z maniakalnym uporem i usiłuje mi uwodnić nieuczciwość wobec czytelników. Jak to czyni? Przede wszystkim domaga się bym napisał kto jest autorem motta mojego bloga. Jeśli tego nie zrobię, będzie to oznaczało, że coś ze mną nie w porządku. No dobrze, autorem tego wiersza jest Tadeusz Nowak.
Nie może zrozumieć Antoni dlaczego wprowadzam w błąd czytelników sugerując tym mottem pewien rodzaj wrażliwości, zgaduję, że bardzo mu bliski, po czym daję w tekstach popisy zupełnie nie kompatybilne z „baśnią co lasem jak niedźwiedź się toczy”.
– I to właśnie nazywam obłędem – napisał kiedy Toyah o ludziach, którzy nie chadzając do kościoła mają zawsze najwięcej do powiedzenia na temat katolików i wyznawanej przez nich wiary. I ja także nazywam obłędem to czego domaga się ode mnie Antoni. Nie on jeden zresztą. Kiedyś podobny zarzut postawiła mi Aspiryna. Nie dość wrażliwy jak na jej gust się okazałem, a przecież ową wrażliwość, tak charakterystyczną, dla młodych rozedrganych poetów, zasugerowałem mottem wziętym z poezji Nowaka. No jak tak można! Powinienem – miast dbać o poczytność bloga, o sprzedaż książek, o całe to moje wirtualne gospodarstwo – zastanawiać się w każdym wpisie ile jest rodzajów miłości i jakie. Wtedy ludzie mogliby przyjść tu i czytać bez niepotrzebnych dysonansów motto i to co znajduje się pod nim.
Kiedyś podobną bzdurę napisała tu Ina Mina. Nie podobało się jej, że w tekstach odznaczam się jednak jakąś wrażliwością, a w komentarzach wychodzi ze mnie cham, bo wyrzucam ludzi z bloga bez pardonu. No, cóż. Jeśli ktoś przychodzi tutaj zwabiony mottem i spodziewa się wymiany myśli na poziomie zbliżonym do piosenek zespołu „Stare dobre małżeństwo” lub pojawia się bo przeczytał tytuł „Czego nas uczy Maria Rodziewiczówna” i uważa, że zaraz ponabija się z durnia, który nie rozumie złożoności współczesnego świata, to znaczy, że należy mu się solidny kopniak niżej krzyża. To znaczy także, że nie rozumie intencji autora i jego planów. Lub po prostu nie mieszczą mu się one w jego pustej prawie, zapełnionej sylogizmami rodem z „Trybuny Ludu” głowie.
Teraz o ziemiaństwie. Różni ludzie różnie usprawiedliwiają likwidację polskich ziemian, ich majątku, bibliotek, fortepianów i stadnin. Różni ludzie różnie usprawiedliwiają swoją zdradę wobec kraju i fakt iż w najbardziej kluczowym z kluczowych momencie w dziejach przyłączyli się do komunistów. Najgłupiej jednak tłumaczył to zawsze Czesław Miłosz i jego pogrobowcy. Jeden taki się pojawił ostatnio na moim blogu w salonie24. Napisał, że ziemiaństwo musiało zginąć bo było zbyt mało atrakcyjne intelektualnie. Ja już kiedyś słyszałem, że Kościół ginie, bo jest mało atrakcyjny intelektualnie. To jest ta sama szkoła. Jeśli dodamy do tego to co kiedyś napisał Czesław Miłosz – że stalinizm był bardzo atrakcyjny dla młodych intelektualistów, to mamy już komplet symptomów pozwalający zdiagnozować chorobę – dementia precox.
Otóż łaskawy panie, ziemiaństwo nie musiało zginąć z powodu swojej mniejszej lub większej atrakcyjności intelektualnej, ale dlatego, że tak postanowili towarzysze radzieccy, a milczącą zgodę na to wyrazili polscy socjaliści, którym zdawało się, że sami zbudują nową Polskę i jeszcze ją obronią. Ziemiaństwo – choć według pana nie było atrakcyjne intelektualnie – posiadało inne walory – miało ziemię i pieniądze. I tą ziemią i pieniędzmi towarzysze zbrodniarze i towarzysze fałszywi reformatorzy usiłowali ratować swoje nędzne plany oraz przeznaczone na ich realizację budżety. To wszystko. I nie było na całej planecie Ziemia nikogo, kto mógłby polskich ziemian uratować. W dodatku wpędzono ich w wielką i bardzo sprytną pułapkę – w odzyskiwanie niepodległości razem z łapczywymi socjalistami i całą resztą tej parlamentarnej swołoczy. Odzyskano niepodległość. Kosztem ziemian właśnie, kosztem ich krwi, majątku i poświęcenia. Po to tylko, by ją zmarnować idiotyczną polityką.
O atrakcyjności intelektualnej w walce o kształt Europy wschodniej może sobie ględzić taki oszust jak Miłosz, ale nam tutaj to nie przystoi. Nie o ten rodzaj atrakcyjności bowiem szło. I lepiej to sobie uświadomić już dziś, bo może się na horyzoncie pokazać jakiś kolejny prorok, który zacznie nam wmawiać, że powinniśmy się zmienić, bo nie jesteśmy dla świata atrakcyjni intelektualnie. Bo nasze motto, nie pasuje do naszej rzeczywistej wrażliwości. Bo oni tam, gdzieś daleko, mają specjalne podręczniki, w których stopnie i rodzaje wrażliwości umieszczone są w tabelkach Excela. Przyłożą pośliniony palec do rubryki poziomej, przejadą nim w górę i wyjdzie do czego jesteśmy przeznaczeni. Nie wykluczone, że na śmierć.
Tak więc zanim ktoś zacznie się tu skarżyć na moją wrażliwość niech się wcześniej dobrze zastanowi. Tak z dziesięć razy.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie prócz moich nowych książek można także nabyć tomik wierszy ojca Antoniego Rachmajdy, redaktora naczelnego "Zeszytów Karmelitańskich" pod tytułem "Pustelnik północnego ogrodu"
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy