O prawdziwych talentach dobrego i sprawiedliwego Boga.
28/06/2012
827 Wyświetlenia
0 Komentarze
62 minut czytania
A może jest nam potrzebna nowa przypowieść o talentach.
A może Pan Bóg faktycznie jest dobry i sprawiedliwy. I każdemu człowiekowi, którego stworzył, dał po tych pięć przysłowiowych talentów, które zakopaliśmy z głupoty – zamiast pomnażać! Czy ta myśl jest absurdalna?
Zanim pojawi się odpowiedź na absurdalne pytanie, trzeba poprzedzić ją rozsądną, acz szkicowaną w niezwykle krótkiej formie – refleksją.
Zacznijmy od teologii.
Jesteśmy równi – nie, nie na świecie – w oczach Boga. Taki pogląd jest właściwy, bo niby co mamy mierzyć wobec boskiej nieskończoności? Własne zasługi i cnoty? – Te postrzegane przez siebie, czy te zapisywane w sercu drugiego człowieka? Własne talenty? – Te pomnożone, czy te zakopane? Własną pychę, czy pokorę?
Pycha aktywizuje się w polu życia, gdy zakopiemy talent pokory. Gdy zakopiemy ten talent, inne możemy sobie pomnażać do woli.
Dla Boga nie ma to najmniejszego znaczenia. Wydobyliśmy bowiem z własnej natury na mrok świata, nie talent, lecz potężny grzech. Grzech, który niszczy inne talenty, pożera je niczym smok i czyni nic niewartymi w oczach Boga. Tak przynajmniej pouczają mądrzy nauczyciele, a ja nie zwykłem nie słuchać, co mówią.
W każdym razie, odkopywanie talentu pokory zaczyna się od wykarczowania pola serca i umysłu z trujących krzaków pychy. Wyrywać trzeba zło z korzeniami – aż do korzenia siedmiu grzechów głównych, który sięga programu przeznaczenia duszy. A potem palić te chwasty życia niespolegliwego wobec Boga – w ogniu pokory.
Ogród pokory wymaga żyznej gleby współczucia i samoświadomego ogrodnika, który wie, że w miejscu gdzie rozkrzewiły się chwasty pychy, nie wyrosną kwiaty bożych błogosławieństw.
Rzućmy okiem w tajemnice mistyki.
Jesteśmy kropelką nicości w oceanie Boga. Ale ta kropelka, dzięki istnieniu w oceanie, staje się szczęściem istnienia. Czyż nie jest tak, że szczęście istnienia to największy i najbardziej sprawiedliwie przydzielany talent?
Byłoby tak, gdyby nie zasłony pychy pomieszanej z ignorancją i arogancją, które pchają ludzką osobę do separacji od rzeczywistości Bożej. Te zasłony krzyżują szczęście istnienia i przynoszą do życia ból istnienia.
Na oko, jeden promil jednego promila, ten znikomy promil, któremu uda się nie zakopać talentu pokory, odkryje w polu świadomości serca szczęście istnienia w jedności z oceanem. A czym pocieszą się i pokarmią pozostali sprawiedliwi?
A pozostali, w najlepszym wariancie, będą wznosić modły o sprawiedliwość i pomyślność życia na ziemi, uprawiać własne cnoty, ale w stylu faryzejskim, żeby było to widoczne dla świata, walczyć z przemocą, niekoniecznie własną i uwijać się przy pomnażaniu dóbr prywatnych.
To może ekonomia da nam ciekawszą dla ego przypowieść o talentach.
Było tak, że Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o bogaczu i Łazarzu, a oni ją zapisali w Ewangeliach. I było tak, że opowiedział drugą przypowieść o Talentach, a oni również ją zapisali.
Pierwsza przypowieść mówi, że po tym, gdy życie na tym świecie dobiegło do końca, bogacz trafił do piekła, zaś Łazarz, któremu psy rany lizały za życia i przymierał głodem w swym żebraczym fachu – do nieba.
Ekonomia boskiej sprawiedliwości jest tu niezwykle okrutna dla bogacza. Nic złego nie uczynił – poza tym, że nie wyciągnął pomocnej dłoni do Łazarza. Nie dał mu ani ryby, ani wędki – jak powiedzielibyśmy dzisiaj. I potępił na wieki własną duszę za taki czyn lub raczej brak dobrego uczynku, który jest udziałem większości bogaczy i władców, ale również każdego, kto ma dobra lub umiejętności i nie dzieli się z potrzebującymi. Gdzie jest ta sprawiedliwość, gdy kara niewspółmiernie przewyższa winę?
Druga przypowieść mówi o panu, który rozdzielił talenty (w znaczeniu mamonę) nie po równo. Jednemu dał jeden, drugiemu dwa, a trzeciemu pięć – talentów. Ten, który dostał najmniej, zakopał swój talent, zaś pozostali dwaj zarządcy zabrali się za ich pomnażanie. Pan wrócił po jakimś czasie i wykonał swój osąd. Pochwalił i nagrodził pomnażających mamonę, a potępił tego, który zakopał nie swoją własność, by oddać ją z powrotem właścicielowi.
Pora zderzyć obie przypowieści i wyciągnąć proste wnioski. Wszystkie rozwijane w zachodniej myśli teorie (lub lepiej powiedzieć: ideologie) ekonomiczne poszły tropem drugiej przypowieści. Z pola uwagi chrześcijaństwa zniknęła gdzieś wizja połączenia ziemskiej ekonomii z ekonomią zbawienia, która łączy czyny na ziemi z nagrodą w następnym życiu.
Po owocach ich poznacie!
A jako rezultat takiego rozszczepienia porządku tego świata z szerszym i głębszym porządkiem kosmicznym, dostajemy raczej kiepską konsekwencję historyczną i cywilizacyjną: chrześcijaństwo, niezależnie jakiej proweniencji – katolickiej, protestanckiej, czy prawosławnej, nie potrafi w pełni zrozumieć nauczania Jezusa o tym, że świat ziemski jest połączony silną korelacją uczynków z tamtym światem, o którym – czy słusznie? – sądzimy, że jest już wieczny i niezmienny.
W przeszłości kaznodzieje głosili własne nauki moralne według logiki pierwszej przypowieści, zaś dawali świadectwa – wyłączyłbym z tego opisu świętych i pobożnych zakonników z niektórych zakonów – po linii przypowieści drugiej. W krótkiej formie tyle.
Bo konsekwencją takiego dualizmu musiała stać się schizofrenia postaw tzw. elit i liderów, nieważne- religijnych, czy świeckich. Panu Bogu wprawdzie trzeba palić świeczkę, lecz porządek władzy wymaga, żeby i diabłu zapalić ogarek.
W każdym razie, nie święci lepili historię cywilizacji zachodniej. Oni tylko pukali tam, gdzie i tak nikt nie chciał im otworzyć – pukali do sumień pochłoniętych żądzą pomnażania mamony panów i ich wasali. W tym sensie Jezus nigdy, podobnie jak wcześniej Mojżesz, nie przełamał skłonności niewiernego ludu do lepienia złotych cielców.
Ziemski wymiar wielkości i pokurczenie duchowe.
O talentach wciąż myślimy niejako widząc ledwie ziemski wymiar wielkości, którą wnoszą w życie jednostek i narodów. Masz talent, dąż do sławy. Masz talent, rób karierę. Masz talent, wykorzystaj to na polu polityki lub biznesu, sztuki lub nauki. Osiągaj sukces, pnij się za wszelką cenę do celu, lecz równocześnie – akceptuj porządek nieprawości, którego Jezus nie akceptował.
Z akceptacji dla nieprawości przy pomnażaniu talentów – i o tym warto pamiętać – rodzi się pokurczenie duchowe. Pomrok sztucznej jasności. Fanaberia festiwali sławy. Dziś myśli o sobie, że ma talent pierwszy lepszy burek celebrans machający ogonem Boruty na scenie telewizyjnych (medialnych) teatrów. A inżynier, który ma świetny pomysł i pracuje nad przełomowym wynalazkiem, dostaje obuchem w łeb i najczęściej nim dojdzie do mety, jakiś palant z korporacji ukradnie mu projekt i opatentuje jako własny.
Kradzież talentów w porządku mamony to zwykła rzecz. Nie da się jej nawet potępić, bo kto ma władzę, ten ,a rację, kto ma elektrycznego pastucha, ten nie jest złodziejem, lecz panem – owiec i złodziei.
Mamona nie rozdaje talentów po równo. Jednych wywyższa, drugich gnoi.
Talent do rozmnażania talentów w znaczeniu mamony lub talentów, za które mamona zechce zapłacić, przyznając w ten sposób ocenianym jako utalentowani nagrodę za zasługi – a nie jest to żadne odkrycie – nie jest dany każdemu człowiekowi na ziemi po równo. Jedni mają więcej takiego talentu, inni mniej, a jeszcze inni wcale.
A do tego dochodzi niesprawiedliwość porządku mamony, czyli sprawiedliwość „nieporządku”, który mamona na świecie sieje. Nie darmo Jezus mówił, że nie można służyć dwóm panom – mamonie i Bogu. Kogoś wypadałoby wybrać i postarać się o konsekwencję po dokonaniu wyboru.
Ale dynamika dziejów była taka, że obiektywnie trzeba przyznać: nie było szans na dokonanie jednoznacznego wyboru w całej historii cywilizacji zachodniej i chrześcijaństwa. Służono więc trochę Panu Bogu i trochę mamonie. Święci bardziej służyli Bogu, świeccy i religijni przywódcy jakby bardziej mamonie.
Bo władza teokratyczna i świecka, a także każdei państwo należą jakoby do mamony. Ten mit obezwładnia zresztą współczesne mózgi establishmentu z tą samą mocą jak dwa tysiące lat temu.
Gromadzenie własności, dziedziczenie przywilejów i ograbianie w majestacie prawa mających mniej władzy czy ziemskiej potęgi, stało się niezbędne jako narzędzie nawracania ludów na nauki Jezusa. Lecz – na miłość boską – jakże należało zniekształcić istotę przesłania duchowego Jezusa, żeby bogacze i zarządcy, którzy otrzymali, czyli potrafili zagarnąć dla siebie, więcej i najwięcej, myśleli o Łazarzach z pogardą faryzeusza.
Czy już nie pora na nową ekonomię dobra, nie zaś lichwy?
Pora na nową ekonomię, która zauważy, że dobro tworzy się nie wokół bieguna jednego typu talentów, jakimi są zdolności do rozmnażania mamony i służenia mamonie za zapłatę – zwłaszcza, gdy sam proces rozmnażania zer na wirtualnych kontach bankowych tak łatwo oddziela się od materialnego ekwiwalentu – realnie wytworzonego w procesie pracy i wynagrodzenia za pracę kapitału.
Pora na ekonomię, która zacznie budować świat ludzkiego gospodarowania od aksjologii dobra prywatnego i przenikającego sieć dóbr prywatnych dobra wspólnego, a nie od arytmetyki lichwy i zysku.
Współczesny świat, jak nigdy wcześniej w historii, stoi na progu przebiegunowania wektorów sił w strukturach piramidy i jej niekwestionowanych bożków: jawnej i utajnionej władzy wyznającej filozofię hieny lub sępa. Ta filozofia wykłada się dość banalnie: co by wam tu jeszcze zapieprzyć drodzy obywatele w majestacie prawa, które ustanowimy. Może ocieplimy klimat i w ten sposób będziecie nam bulić za szkodliwy dwutlenek węgla. Albo skastrujemy was katastralnym. Albo coś się wymyśli. Ta piramida stała się już tak piramidalnym absurdem, że i leming zacznie się budzić podczas własnego upadku w przepaść tak budowanej cywilizacji śmierci.
Ostatecznie – trudno jednak prognozować , kiedy nastąpi wybudzenie ludzkości z letargu i czy bez rewolucyjnego rozlewu krwi. Dopiero jednak po przebudzeniu z narkozy piramida powinna ustąpić obywatelskiej sieci, zaś demokracja ewoluować od form przedstawicielskich do bardziej bezpośrednich.
Druga strona medalu jest niestety mroczna:
Równie dobrze ucisk zagrożonych w swym panowaniu panów może w najbliższych dekadach narastać, czego symptomy widać na początku XXI wieku niejako gołym okiem. Od mroku chciwości tej kasty wybawić nas może tylko – albo opatrzność boska, albo interwencja kosmitów. Coś się bowiem całkowicie rozłożyło w etosie elit i oligarchów. I to na niespotykaną wcześniej skalę. Znów gotowi są zabijać. Znów przygotowują plany ludobójstwa.
Bitwa o kształt przyszłości zaczyna się zawsze od nas i w nas.
Pojawia się nowa świadomość rozumienia procesu życia w jego współzależności. Idea, że wielobiegunowy geopolitycznie a gospodarczo globalny… świat, stanowi system naczyń połączonych, gdzie poszczególne podsystemy, albo odnajdą dynamiczną równowagę, albo pociągną ofiary na skalę wcześniej nie spotykaną, zdaje się powoli przenikać do globalnej świadomości społecznej i wypierać z niej schematy myślenia starego typu.
Świat staje się polem bitwy o wartości. Wartości piramidy przeciw wartościom fraktalnej sieci, która wprawdzie tworzy własne węzły mocy i napięcia, lecz tworzy je w zupełnie innym porządku.
Zaczyna się wojna o kształt przyszłości, kolejna już bitwa w historii nowożytnej – póki co – w domenach idei i walki o nową Solidarność XXI wieku, solidarność narodów i solidarność w obrębie każdego narodu, która doprowadzi do bardziej sprawiedliwego podziału owoców pracy i bardziej wydajnego zaangażowania talentów w procesach gospodarzenia w krajobrazach ziemi.
Ta bitwa nie ma na celu uspołecznienia własności prywatnej . – Wprost przeciwnie: okiem świadomości – jakby w cyklonie pożądanych przemian społecznych, gospodarczych, kulturowych i politycznych – powinno stawać się bardziej sprawiedliwe przypisanie , do jednostek i wspólnot naturalnych, całej własności pochodzącej z zasobów naturalnych ziemi oraz z wytworzonej pracy. Sic!
Kto wyciąga dobro na światło, ten nie powinien być pozbawiony prawa do własności!
Rozumienie dobra i talentów osób, które konkretne oraz wymierne dobro wyciągają w procesie pracy i twórczości na światło przywoływania do istnienia w środowisku osoby i wspólnoty, musi stać się jednak w nowym myśleniu o starych problemach fraktalne i holograficzne.
Dodam już tylko, że będzie to jedno z najtrudniejszych, obok obudzenia świadomości duchowej i rozwijania inteligencji emocjonalnej oraz duchowej, wyzwań dla człowieka, który ma nadzieję czynić sobie ziemię poddaną w XXI stuleciu.
A kluczem do sukcesu takiej misji Solidarności XXI – obok obudzenia świadomości mistycznej – będzie walka o odblokowanie potencjału nauk przyrodniczych oraz inżynieryjnych. To pole uprawy talentów trzeba bowiem teraz intensywnie rozwijać – w duchu otwartości a nie utajniania przed opinią publiczną największych odkryć.
Możemy mieć pewność, że otwartość sprzyja etyce solidarności, zaś za odkryciami naukowymi uwolnionymi od korporacyjnej dyktatury i przywróconymi społeczeństwu, pójdą zastosowania technologiczne, które zmienią oblicze naszego świata.
Upowszechnienie dostępu do korzystania z korzyści nowych wynalazków i patentów na poziomie gospodarstwa domowego i gminy a nie dopiero na poziomie tzw. elit pomieszkujących największe aglomeracje światowe czy sanhedrynów oligarchii, staje się najpoważniejszym wyzwaniem dla ludzkości.
Nie dwa procesy, lecz jeden znaczą naszą wędrówką przez historię.
Talent do dobrego życia wymaga otwartego serca. Talent do pomnażania mamony, która jest zasadniczo ugruntowana w wytworzonych dobrach i nie promuje na szczyt łańcucha pokarmowego ludzkości lichwiarzy i uzurpatorów, używających władzy finansowej i politycznej do przemocy, powinniśmy zakotwiczać w hologramach myślenia o ziemi jako wspólnej przestrzeni wszystkich ludzi.
Lecz proces budowania trzeba zacząć od dołu a nie od góry: od określenia niezbywalnych praw do samostanowienia wspólnot naturalnych. Takie myślenie stawia na różnorodność , nie zaś na centralizację władzy światowej według poronionej utopii nowego porządku świata.
Takie budowanie – zaczynające od odkrywania tego co wspólne w naturze ludzkiej i co wyrasta ponad świadomość plemienną i ponad podsycane przez oligarchów demarkacyjne linie podziałów wzdłuż, i w poprzek i na skos prawdziwej gry rynkowej – ma swoją dość interesującą logikę. ( O tym napiszę więcej przy innej okazji).
A teraz powrócę do idei dokładnie przeciwstawnej dla mutujących masońskich utopii nowego porządku świata i napiszę wprost: talent do pomnażania dóbr przy wykorzystaniu narzędzi mamony trzeba zaprząc do pracy na rzecz podnoszenia jakości życia jednostek i wspólnot, które się o to starają. Uwolnić pieniądz od lichwy. (Jak? To też osobny temat na osobny artykuł).
Najmniejszą wspólnotą naturalną jest zdrowa rodzina – największą całą ludzkość, dziś podzielona na narody i państwa. Lecz pomiędzy rodziną a całą ludzkością, pomiędzy tymi biegunami spektrum wspólnotowego, a więc uspołecznionego trwania naszego gatunku, pojawia się wiele rozmaitych możliwych podzbiorów, których „elementy” mają zbieżne namagnesowanie i podobną grawitację, ergo mogą się przyciągać, odszukiwać i łączyć dla realizacji ważnych celów prywatnych i społecznych. To sformułowanie najogólniejsze – jakby rzut oka na las, który pojawia się na horyzoncie mapy myśli, gdy ta wzniesie się do lotu ptaka – ponad pełzanie wokół gromadzenia bogactwa dla bogactwa, by ostatecznie – to nie żart – podzielić los bogacza z przypowieści ewangelicznych.
W tym eseju nie polecimy jeszcze ponad ten las. W tym eseju powrócimy do głównej idei i pytania:
A co jeśli Pan Bóg jest dobry i ziemia, którą stworzył oraz niebo, które stworzył, były dobre?
Oj tam, jak to co? Wiadomo. Zepsuliśmy, co było dobre, własnymi głupimi wyborami.
Czy tylko wyborami? Nie, również mitami, z których nie potrafimy czerpać lekcji, bo pozwoliliśmy, żeby ich interpretacje narzucili nam kapłani na służbie porządku, z którym Jezus fundamentalnie się nie zgadzał.
Natychmiast wyznawcy Świętej Księgi, czyli Biblii, włączą automatycznego pilota, który poprowadzi ich myśl ku znanym portom. I wylądują przy koncepcji grzechu pierworodnego, oraz mitów o raju, o zerwanym z drzewa poznania dobrego i złego jabłku, o wygnaniu Adama i Ewy za ten grzech ciekawości na ziemski padół, gdzie płacz i zgrzytanie zębów. Podeprą takie myślenie Apokalipsą Jana i kilkoma spiskowymi teoriami dziejów.
Słowem, to wszystko, co jest złem na ziemi, to robota samego Lucyfera i nie da się już za bardzo temu przeciwdziałać.
A co jeśli jednak nie wszystko złe jest dziełem szatana i coś zależy od nas?
A to, że nie ma wolności bez odpowiedzialności – za własne czyny. A jeśli nie ma, na co, w pewnych kontekstach semantycznych, wskazuje przypowieść o bogaczu i Łazarzu, to przestańmy się – przynajmniej podczas spowiedzi i rachunku sumienia – samooszukiwać. Mity są piękne i prawdziwe, lecz trzeba nauczyć się je interpretować.
Grzech pierworodny oznacza pewną naturalną skazę ludzkiej natury. Niestety, nie jesteśmy aniołami wiernymi Stwórcy. Na szczęście, nie jesteśmy też demonami, które wybrały bunt i zdradziły na wieki Stwórcę. Kim więc jesteśmy? Po co żyjemy na tej ziemi?
Moja odpowiedź będzie konsekwentna: Jesteśmy istotami, które mają uczyć się na tym niezwykle trudnym, lecz pięknym świecie, najwyższej sztuki poznania – sztuki miłości. Tylko tyle. Reszta to pochodne.
Bo najwyższą sztuką poznania jest sztuka miłości.
Gdybyśmy nauczyli się pisać historię nie podług „zasług” wielkich cezarów i przestępców uprawiających politykę, lecz podług darów miłości i tak poczęli nauczać nasze dzieci dziejów, żeby nie czerpali wzorów z żywotów sprawców przemocy… Gdybyśmy więcej uczyli o prostych i zwyczajnych żywotach ludzi takich jak nasi rodzice, dziadkowie i ich rodzice i dziadkowie …
Gdybanie nie rozwiązuje problemu, skoro zmiana patrzenia i widzenia rzeczy, dokonuje się tu i teraz, nie zaś przedtem, ani potem.
Czy potraficie sobie wyobrazić, jak zmienia się cywilizacja śmierci, gdy nie mamona i lichwa a miłość -stanie w centrum uwagi ludzkiego życia? Nie, nawet i dziś, a pewnie i jutro, jest to niewyobrażalne. Coś niewyobrażalnego nie może się zatem urzeczywistnić ani uwolnić.
Miłość jest wciąż bezsilna i idzie na krzyż. Idzie do diabła – zdaniem oprawców wyznających rozmaite filozofie li tylko materialnych inżynierii sukcesu.
Ale mądrzejsi nieco ludzie wiedzą swoje. Miłość nie idzie do diabła, gdyż ona jest najprostszą drogą do Boga.
Jedynym drzewem, które rodzi zdrowe owoce na ziemi. To na tym drzewie rosną prawdziwe talenty. To z tego drzewa spadają kwiaty prawdziwego natchnienia – wielkie dzieła sztuki i nauki, wiedzy i wiary, sprawiedliwości i wolności. A także wytworzone dobra, które uzyskują prawdziwą wartość i kształtują jakość życia.
To drzewo rodzi również talent rozpoznania dobrego i złego, daje kojący cień nadziei dla duszy człowieka wystawionego na żar pokus piekielnych.
Jednym słowem: wybawienie od utopii, która lekceważy fakt, że na tamten świat trafimy nadzy i ubodzy, zaś jedyną rzeczą, którą będą ważyć na wadze zasług, jest sianie ziaren miłości na ziemi i wyrywanie chwastów zła z pola powierzonego naszej trosce i opiece przez Stwórcę.
Jednym słowem: kochaj, jeśli chcesz i potrafisz; jeśli nie potrafisz, nie ulegaj przemocy.
Kochaj, jeśli chcesz odnaleźć własny krzyż. Czy obietnica jest taka, że również własne zmartwychwstanie?
Droga tego życia nie może zaczynać się i nie mieć eschatologicznego końca. Końcem nie jest po prostu śmierć i nicość wiecznego nieistnienia. Nawet nowoczesna nauka już o tym wie. Dlaczego ukrywa taką cenną wiedzę przed współczesnym człowiekiem?
A czy uwierzysz, jeśli powiem, że głównym powodem jest ta sama żądza władzy, która pchnęła Kaina do morderstwa Abla?
Tak, tak. Żyjemy w świecie, gdzie zatrute są przede wszystkim koncepcje władzy. Ani władza nie pochodzi od Boga, ani nie jest przyznawana w wyborach z woli ludu, ani nie powinna być niczym innym niż służbą.
Chore są ustroje, lecz i pomysły ich naprawy poza polem drzewa miłości pozostaną chore. Tu potrzeba całkiem wielkiego talentu, żeby wyobrazić sobie ogrom przemiany myślenia o państwie, prawie, gospodarce, nauce, kulturze i nawet religii.
Największym talentem, jaki dobry Bóg dał na ziemską pielgrzymkę człowiekowi jest zdolność do miłości.
Ta miłość ma talent, że może wyrastać nawet pośród przeciwności losu, nawet z bagna. Ta miłość może być jednak łatwo zraniona przez drugiego człowieka – zakopana na długie lata w mrokach niewiedzy i nieświadomości, w lochach kultury i cywilizacji pomnażającej chore całki i różniczki lichwy – dziedziczonej, przenoszonej z pokolenia na pokolenie w fałszywej narracji o nas samych.
Dlaczego Pan Bóg jest sprawiedliwy i stworzył najlepszy ze światów?
Powrócę do hipotezy o pięciu przysłowiowych talentach, które w zamyśle Stwórcy miały być po równo przydzielone każdemu człowiekowi. Coś się jednak popsuło w procesie ludzkiej historii.
Po prawdzie, wiele się popsuło i mało co pozostaje naturalne i zdrowe. Czy mamy choćby blade pojęcie, co da się i według jakiej recepty, uzdrowić? Otóż, blade w mgle niewiedzy – tak, mamy. A jasnego – wciąż nie.
Nie. Wciąż na przeszkodzie do solidarności stoi genetyka ze swą skłonnością do bycia narzędziem dla eugeniki i ideologia ewolucjonizmu darwinowskiego. Genetyka jest nauką i może nieść nadzieję dla medycyny. Ideologia darwinowska służy natomiast do wciskania masom przysłowiowego kitu. Ani to nauka, ani to wiedza. Jedna z hipotez, które trzeba badać.
Prawdopodobnie bliższa prawdy będzie hipoteza wyłaniająca się z nowego paradygmatu, gdzie ewolucjonizm uzyska szerszy kontekst duchowy i zostanie uzgodniony z kreacjonizmem. Coś takiego, że dualne interpretacje spotykają się w interpretacji wyższego poziomu, który tworzy pole zespolonego zradzania, trwania i śmierci dla rozumienia procesu życia.
Coś antycypującego takie myślenie wydarzyło się już w historii fizyki, gdy pojawiły się kwantowe teorie pola i otwarły dla wiedzy i technologii obszary rzeczywistości wcześniej niedostępne dla ludzkiego poznania . Mimo to fizyka wciąż tworzy nowe teorie, stawia hipotezy i weryfikuje matematyczne modele empirycznie. Powstają nowe, śmiałe hipotezy i syntezy.
A Bóg ma być wciąż Stary? Stary jak Ojciec z siwą brodą z obrazków religijnych i bezradny wobec naszej skłonności do grzechu? A Bóg ma być wciąż wyłączony z pola naszej duchowości przez grzech pierworodny i włączany dopiero po odprawieniu specjalnych rytuałów magii? Ma być omawiany gdzieś na lekcjach religii jakby dał się zamknąć w rytuałach i specjalnych miejscach przybytku dla sacrum i nic nie znaczył dla naszego świata?
A przecież, jeśli gdzieś mieszka, to w naszym sercu i w przestrzeni publicznej naszej kultury. A Jego pierwotna Transcendencja jakby niewiele znaczy bez naszego rozumienia, że droga upadku wiedzie od sacrum władzy do jej profanum, zaś droga ponownego wznoszenia cywilizacji od profanum, w którym władza pośredników nas utopiła do sacrum, które musimy odzyskiwać sami w świątyniach naszego życia.
I nie jest to tylko droga pojedynczego człowieka, jakiegoś wyróżnionego narodu, lecz całej ludzkości.
Mieć talent do nie zabijania własnej wyobraźni.
Bóg jest Dobry. I nie potrzebujemy innego Boga. Bóg jest Sprawiedliwy i nie potrzebujemy innego Boga. Bóg jest Miłosierny i … jeśli ktoś nie rozumie takiej teologii, to będzie drążył tunele postmodernizmu i relatywizmu aksjologicznego – prawdopodobnie do jednej z wielu krain utopii bądź dziedzin iluzji nierzeczywistego.
Jedynym wyzwaniem dla człowieka wyznającego religie monoteistyczne wciąż pozostaje to: zrozumieć, co znaczy, że Stwórca stworzył człowieka na obraz i podobieństwo. No właśnie, co? No właśnie, czas, żeby człowiek przestał lepić Boga na własny obraz i podobieństwo. To nie Bóg, lecz lustro naszej ignorancji. Bardzo krzywe lustro, bardzo nienawistne i pogardliwie patrzące w odbicie twarzy człowieka po drugiej stronie.
No właśnie nic – nic bez zrozumienia, że powołani jesteśmy do miłości, a nie skazani na grzech i ciągłe żebranie o wybawienie z grzechu.
Bóg nie jest tym ani tamtym – naszym wyobrażeniem. Nie jest tym ani tamtym naszym obrazem. Obrazki są dobre dla dzieci, gdy chcemy zamknąć ich wyobraźnię w klatkach dogmatów, które jakoby przenoszą wieczną wiedzę i/lub niezgłębioną tajemnicę.
Nic nie przenoszą, a jedynie wskazują na punkt, z którego prowadzimy naszą obserwację kosmosu i historii. Na nasze wybory religijne, świadome lub narzucone przez kulturę. Ten punkt jest ruchomy i dynamiczny, czyli po prostu nie da go się unieruchomić na wieki wieków amen.
Unieruchomienia dla ludzkiego potencjału są raczej konieczne dla utrwalania władzy. To już naprawdę ma wtórne znaczenie, jak ukonstytuowała się ta unieruchamiająca wyobraźnię władza i w jakim obszarze.
Może to być równie dobrze władza świecka jak i religijna, demokratyczna co i – autorytarna…
Ona w każdym ustroju i systemie współczesnym chce decydować o grantach w nauce i o kredytowaniu w gospodarce, o podziale dóbr i reglamentacji sprawiedliwości, o blokowaniu tych inicjatyw obywatelskich, które mogłyby podważyć lub osłabić jej żądzę urojonego wpływu na bieg dziejów.
Powtórzę raz jeszcze: tym światem rządzi plemię kainowe.
To ono pcha się do żłobu i lubi koryta napełniane przez poddanych. To ono ciągle chłoszcze Boga czarnym dymem, który nie wznosi się do nieba – dymem swoich ognisk rozpalanych z paliwa żądzy i pychy. Pora to sobie uzmysłowić aż do odzyskania pełnej świadomości i powoli wyciągać konsekwencje praktyczne z takiej świadomości.
Również na polach teorii ekonomicznej i praktyki gospodarczej, również na polach polityki i prawa, również na polach oddolnie budowanych obywatelskich ruchów społecznych.
Tu nie wystarczy sama refleksja aksjologiczna i głos wołającego na puszczy.
Każdy z nas ma przynajmniej po pięć talentów.
Problemem jest natomiast to, że nasza cywilizacja jest tak budowana, żeby zmusić nas do ich zakopania.
A niby dlaczego Abel ma bezpiecznie żyć a Kain ma bez zazdrości i nienawiści patrzeć, jak dym z ogniska, które Abel rozpalił ze swego umiłowania dla Boga i z miłości do ziemi, unosi się wprost do nieba? Lepiej go zabić lub pogonić tam, gdzie zaczyna się jałowa bezsilność i wykluczenie.
Każdy z nas ma przynajmniej pięć talentów egzystencjalnych, lecz mało kto ma świadomość tego stanu rzeczy – tego daru.
Jak odkopać własne talenty?
Najpierw trzeba by zacząć orientować się w mapach duchowych i choć mgliście domyślać, gdzie one mogą być zakopane.
Wskażę tu, ledwie sygnalizując istotę problemu, trzy takie obszary ukrycia talentów. Nazwę je umownie: (1) obszarem potencjału serca (i duszy), (2) obszarem potencjału umysłu i (3) obszarem potencjału transpersonalnych pól morfogenetycznych.
Ruch po tych obszarach ma dwa komplementarne wektory sił – od osoby do wspólnoty i od wspólnoty do osoby. A wszystko to przenika pole transcendentalnej boskości, przenika i spaja.
Po talent, po jego odzyskanie z mroków nieświadomości, powinniśmy się więc zwrócić do naszego Boga, lecz nie Jego obrazu. To podwójnie trudne, gdyż gdy dziad gada do obrazu, to obraz mu nie odpowie ani razu. A to zaś przynosi zniechęcenie i niewiarę.
Zniechęcenie jest tym większe, że kopać musimy już sami. Każdy dla siebie – aż do tajemnic istnienia i – co najwyżej – przy wsparciu ze strony bardziej doświadczonych i pojętnych mistrzów sakralności w nas ukrytej.
Ta praca, ta wiara, ta modlitwa musi być wykonana. To nasz wkład, to nasz trud, to nasz poryw serca – przyciąga właściwą odpowiedź ze strony sacrum . Bez tego wyjścia naprzeciw oczekiwaniom Boga, który jest Miłością, pozostaniemy unieruchomieni, martwi.
Czy gdybym napisał, że gdzie dwóch się modli – w tym jeden za drugiego, zrozumienie procesu budzenia wiary byłoby ciut łatwiejsze? Czy gdybym napisał, że gdzie dwóch pracuje – w tym jeden dla drugiego, naprawianie państwa, gospodarki i systemów finansowych byłoby ciut bardziej ludzkie? Czy gdybym napisał, że gdzie dwoje kocha – w tym potrafią stworzyć zdrową rodzinę, naraziłbym się na zarzut faszyzmu i nietolerancji ze strony falang zboczeńców, które współczesna władza ze świątyń postmodernistycznego burdelu darzy takim politycznym poparciem?
Uniwersalne i unikatowe kreacje pola kultury.
Każdy z nas ma przynajmniej pięć talentów, które dzieli z innymi ludźmi. Pozostałe są już mniej powtarzalne i unikatowe. Do ich odkopania z mroku i wydobycia na światło przytomności – zarówno tych wspólnych jak i unikalnych oraz niepowtarzalnych – potrzebujemy poza własnym, indywidualnym wysiłkiem, jednej dodanej umiejętności: lepszej współpracy w odtwarzanej na nowo wspólnocie, która staje się dla procesu odzyskiwania talentów niejako polem wspomagającej kreacji kulturowej.
W tym polu jedyną możliwą teorią dla ludzkiego gospodarzenia zasobami ziemi i intelektu (rozumu) będzie ekonomia dobra.
Odkryjmy zakryte.
Ukryłem w tym artykule wszystkie pięć talentów, które dobry Bóg wpisał w nasze życie. Teraz, gdy zegar pokazuje, że pora zmienić formę aktywności, bo inna praca czeka na moją uwagę, po prostu raz jeszcze je wymienię.
Talent szczęścia istnienia.
Największym talentem – wiem, jak paradoksalnie zabrzmi takie stwierdzenie – który uaktywnia pozostałe talenty egzystencjalne, staje się odkrycie serca, jak wielkim darem jest szczęście istnienia.
Istnieję, dzięki temu mam prawo tworzyć własną osobę na fundamencie godności i we wspólnocie ludzi. Poza tą wspólnotą nigdy nie stanę się człowiekiem i choćby z tego względu winien jestem jej wdzięczność oraz szacunek.
Z tego, że tylko dzięki innym ludziom, mam szansę wyjść z jaskini barbarzyństwa, wynika powinność moralna i emocjonalna: jeśli mam świadomość, że dostaję, powinienem coś od siebie, z własnej i nieprzymuszonej woli, oddawać społeczeństwu.
Trudno wejść w stan świadomości aktywizujący szczęście istnienia bez głębokiej wiary, że istnieje Bóg i życie wieczne. Lecz gdy się tam raz wchodzi, pojawia się poczucie sensu.
Człowiek, który dostrzega niejako przedwieczny ład i harmonię istnienia, głębszy rytm muzyki i tańca egzystencji oraz ukryty dla zmysłów i rozumu porządek kosmosu, nie pozwala sobą sterować. A to, samo przez się, cnota nad cnoty i talent ponad inne talenty.
I warto wiedzieć, że współczesna cywilizacja śmierci właśnie w ten punkt obudzenia świadomości egzystencjalnej i duchowej najmocniej będzie walić – i pałą, i propagandą wściekłych kłamstw.
Talent wezwania do miłości.
Drugim talentem o niezwykłej mocy odnawiania serca jest wrodzona zdolność do miłości. W najwyższych formach dojrzałości duchowej, ta zdolność prowadzi do zjednoczenia bratnich dusz i zjednoczenia duszy lub tak połączonych dusz z Bogiem. To pełen tajemnic proces.
Zejdźmy na ziemię. Kochankowie przechodzą inicjację do miłości, lecz mało mają szans bez głębokiej mądrości i wsparcia płynącego z obszaru transpersonalnych pól morfogenetycznych, czyli ze strony kultury zdrowego społeczeństwa, na dotrwanie w wierności sobie i Bogu.
Podobnie rodzice. Matka i ojciec są inicjowani do miłości rodzicielskiej, lecz nie dają rady przejść całej drogi bez błędów i upadków. I ta forma miłości ulega zwyrodnieniom w świecie nastawionym na hołdowanie antywartościom.
W takim świecie, a jest to po prostu nasz świat, miłość dusi się w zarodku – pozbawiając ją tlenu i wody niezbędnych do życia.
Gdy kultura jest chora i wyuzdana, a cywilizacja chce krzewić plagi śmierci i ludobójstwa, osoby inicjowane naturalnie do doświadczenia miłości, nie mają innego wyjścia jak zwrócić się do Boga – z modlitwą i ufnością.
Ale równie ważne są wspólnoty religijne, gdzie praktykuje się ryty mądrości sakralnej.
Po prostu łatwiej przeżyć napastliwość sprofanowanego wandalizmu, gdy mamy świątynię pozostającą wierną ideałom i praktykom sacrum. Takie świątynie to wielki skarb kultury – niezależnie od religii, którą reprezentują.
Talent pokornego i cichego serca.
Pycha poprzedza upadek, zaś pokora utrzymuje uwagę na drodze. Ta droga prowadzi do doświadczenia pełni życia w aspektach egzystencjalnego uczestnictwa w obcowaniu z prawdziwymi fenomenami empirycznego i duchowego kosmosu.
Człowiek cichy i pokornego serca lepiej widzi – i własne wnętrze, i zewnętrzny świat.
Lustro jego sumienia, a także lustro jego ja, jest po prostu bardziej czyste i niepowykrzywiane negatywnymi bilansami grzechów. Grzechy tworzą w naszym wnętrzu jakby gabinety brudnych i krzywych zwierciadeł, w których potężnieją te aspekty przeżywanego świata, które stygmatyzuje zło – zarówno to, które jest brakiem zdolności do widzenia dobra, jaki to, które ma samoświadomość i przyoblekło się w formy osobowe.
Ale co jest warte czyste i niepokalane widzenie w realiach piramidy, która nie uznaje wartości i znaczenia ludzi cichych – zepchniętych na samo jej dno. Ludzi, którzy są ugniatani i wyzyskiwani i – o których myśli się i mówi, że sami są sobie winni.
Kult piramidy oraz talentów mamony, nie daje szans na podźwignięcie się o własnych siłach wykluczanym przez system.
I w zasadzie można założyć, że dopóki będzie obowiązywała piramidalna filozofia elit i mas, ustrojów, gdzie drabiny i hierarchie służą woli mocy a nie woli służby, dopóty ten talent będzie rozwijał głównie zdolność osoby (jednostki) do akceptacji własnego przeznaczenia. I wiary, że pogodne i godne życie, a nawet cierpienie pośród niezawinionych sytuacji, ma wartość w każdych warunkach egzystencji.
Ale warto dodać, że nawet taka akceptacja nie podtrzymuje fałszywych piramid i chorych ustrojów, łącznie z przedstawicielską demokracją współczesną.
Po prostu zbyt niewiele jest na tym świecie osób zdolnych do uprawiania ogrodu życia społecznego w postawie biernego oporu – jak chociażby Matka Teresa z Kalkuty czy Mahatma Gandhi.
Talent mądrości współodczuwającej.
Moje problemy są niczym wobec problemów innych ludzi – czy pomyślałeś w ten sposób o obnoszących się własnymi sukcesami beneficjentach loterii: wygrana – przegrana?
Jeśli tak, to już rozumiesz, że wygrani sięgną po przegraną, a i przegrani przegrają własne życie, jeśli zaakceptują chorobliwą logikę pogoni za mamoną.
Świat nie ma takiej natury, że suma gry zawsze wynosi zero, czyli że wygranej jednych musi towarzyszyć przegrana innych. Konstrukcje typu wygrana – przegrana mają w gruncie rzeczy bilans ujemny dla świata – lokalnym zyskom i gromadzeniu bogactwa, towarzyszy bowiem nadmierny wzrost entropii i nadmierne cierpienie skazanych na przegraną, zanim gra – nieważne na jakim polu, rynku, gospodarki, ekologii, technologii, czy władzy – mogła się na dobre zacząć.
Talent mądrości współodczuwającej pozwala widzieć głębsze nurty w procesach przemian. Lepiej oczywiście widać, co ukryte przed uczonymi w piśmie, w lustrze pokory i wyciszenia, które nie roznieca w świadomości pożarów pragnienia i pożądania rzeczy.
Ale nawet pragnienia znające umiar nie zasłaniają inteligencji mądrości współodczuwającej przed zwyczajnym rozumem.
Wystarczy zobaczyć – wymieniam tak dla przykładu – co dzieje się: ze współczesną medycyną podporządkowaną pod drapieżne interesy karteli farmaceutycznych; ze współczesnym prawem w szponach bezrozumnych sodomitów; ze współczesną gospodarką neoliberalną, która doprowadziła do sytuacji, że 1 procent ludzkości ma 99 procent bogactwa, a dysproporcje pomiędzy bogaczami i biedakami wciąż wzrastają; ze współczesnym rolnictwem, które nie będzie wkrótce wstanie wyprodukować zdrowej żywności. I tak dalej.
Jeśli odkrywasz w sobie talent do współodczuwającej mądrości, prawdopodobnie zaczynasz myśleć w kategoriach wygrana – wygrana. Takie myślenie ma przyszłość, a jeśli nie ma, to świat zamieni się w piekło.
Takie myślenie stoi po stronie solidarności i prowadzi do bardzo nowoczesnych form gospodarowania w możliwych krajobrazach przyszłości.
Jeśli się do niego przebudziłeś, stanąłeś po właściwej stronie – po stronie cywilizacji osób zdolnych do współczucia i widzenia współzależności życia na ziemi.
Ta współzależność jest również darem Boga. Otrzymaliśmy go po to, żeby szybciej nauczyć się w ziemskiej szkole sztuki najwyższej – miłości.
Talent do krzesania wiary i napełniania świata modlitwą.
Tak, modlitwa ma moc przemiany. Tak, ale nie każda. Tak, wiara ma moc przemiany serca, ale pod warunkiem, że sama jest żywa. Żywi nie mieszkają z umarłymi.
Żywa wiara potrzebuje ożywionej modlitwy. Najlepiej wspólnie odmawianej – we wspólnej i wznoszącej wzrok ponad podziały intencji.
Właśnie po to na świecie pojawił się Jezus Chrystus, żeby uczyć takiej wiary i takiej modlitwy – cichych i pokornego serca, wykluczonych przez porządki piramidy.
Czy ja się mylę? Czy na Jego nauce nie stanęły kolejne piramidy pełne pychy i rytuałów? Taki jest ten świat – pełen pychy i wywyższania jednych ponad drugich. Nie zmienimy tego świata bez wspólnej modlitwy.
Form z modlitewników, pełnych pięknych słów jest wiele – praktycznie w każdej religii. Cóż z tego, gdy ta modlitwa grzęźnie w regionach, gdzie Bóg jest głuchy – w jaskini ego, które chce dla siebie, pożąda dla siebie, prosi dla siebie.
Czasami jednak modlitwa niesie głęboką przemianę – zarówno osób, jak i wspólnot. Przykładów na to, że potencjalne intencje modlitewne zmieniają najpierw świat uduchowionych pól naenergetyzowanych świadomością matryc ukrytego przed zmysłami boskiego porządku, a następnie dążą do urzeczywistnienia w materialnym świecie, da się wymienić sporo.
Tu sygnalizuję jednak tylko, że dla odpalenia modlitwy od krzesiwa wiary konieczna jest solidarność – uzgodnienie wspólnego dobra, przynajmniej na poziomie parafii i/lub narodu. Wszelkie krucjaty modlitewne przeciw drugiemu człowiekowi, narodowi czy religii, raczej mają diabelską skazę i nie zasługują na naszą uwagę.
Talent do krzesania wiary i napełniania świata modlitwą jest bowiem uniwersalny i niezależny od wyznawanej religii. Oby tylko w globalnym świecie chciał i potrafił odnaleźć wspólne dobro – ponad podziałami.
Czy to aż takie trudne, że nasze serce, składające się z miliardów ludzkich serc, jest wciąż sparaliżowane lękiem, zaś nasza wola, składająca się z miliardów pojedynczych intencji i pragnień, nie potrafi odnaleźć wspólnej nici z wolą Bożą?
Talent do uruchamiania wyobraźni, by łamać stereotypy i szukać wolności na ścieżkach poznania.
Nie. Chyba chodzi o coś innego. To ja pozwoliłem mojej wyobraźni odlecieć w kierunku wolności doświadczenia mistycznego , a mojemu umysłowi zajrzeć do świata niektórych możliwych idei, by coś zapisać na ten temat na papierze.
Ale przecież jest jeszcze to przekleństwo grzechu pierworodnego, o którym nie myślałem z należytą czołobitnością niewolnika. Ale są jeszcze panowie, którzy prędzej zgodzą się na piekło wieczne niż pogodzą z myślą, że nasz świat można nieco inaczej urządzić i mamy ku temu wszelkie zasoby naturalne i intelektualne.
Inaczej, czyli: I przeciw chorym utopiom z materialistycznego chlewu, i przeciw zdegenerowanym patologiom starych bogów, i przeciw grom egoizmów, które przeradzają się w piekło wojen i bardziej subtelnej przemocy w majestacie prawa źle stanowionego.
Mamona może służyć prawdziwemu Bogu i ludziom. Nikt nie powiedział przecież, że zawsze ma być najwyższym bogiem naszego świata.