Niektórzy znają ten schemat z filmów i literatury, a inni z autopsji. Nazwiska i nicki litościwie pominę. Oto on wraca do domu po pracy.
Niektórzy znają ten schemat z filmów i literatury, a inni z autopsji. Nazwiska i nicki litościwie pominę. Oto on wraca do domu po pracy. Umęczony. Ona nie czeka z obiadem, jest dziwnie niespokojna i śmieje się histerycznie co jakiś czas, ale buziak jest jak zwykle i wspólne rozsznurowywanie butów i luzowanie krawata. Coś jednak wisi w powietrzu. Nie wiadomo na razie co. Może zdechł jego ulubiony wąż w terrarium? E, tam wąż syczy jak dawniej. Może stłukł się talerzyk z serwisu otrzymanego w prezencie ślubnym od ukochanej mamusi? Gdzie tam, serwis stoi w kredensie jak stał. Nikt nawet kreski palcem w pokrywającym go kurzu nie zrobił. Co w takim razie? On z wrodzoną ufnością i wiarą w wielkość ich uczucia rozgląda się uważnie po pokoju i nagle wzrok jego pada na zielony długopis leżący na podłodze obok sofy. Podnosi go bardzo powoli i czyta biały napis pięknie kontrastujący z zielenią długopisu. Napis brzmi – Odkurzacze centralne, Mieczysław Podgórny, Gwarkowa 1. – Dziwne – myśli on – skąd tu taki długopis? Patrzy na nią uważnie, a ona tylko się uśmiecha głupkowato i chichoce. W nim coś się łamie, ale oczekuje jakiegoś wyjaśnienia, choć już właściwie nic nie trzeba wyjaśniać. Wiadomo, że o żadnych odkurzaczach centralnych w ich domu nie może być nawet mowy. Skąd więc długopis? Mieczysław go przyniósł, to jasne, ale po co zostawił go na podłodze obok sofy? To są pytania, na które on musi sobie odpowiedzieć w najbliższych dniach i musi być to odpowiedź na tyle oszukana, kłamliwa i pokrętna, by pozwoliła mu jak dawniej zasiadać z pilotem przed telewizorem i nie myśleć o niczym tylko o tym jakież to straszne niebezpieczeństwa czekają kraj po jesiennych wyborach jeśli oczywiście wygra je PiS. To nie będzie łatwe, ale on ma wprawę. Znosił już wiele upokorzeń i dobrze wie jaką minę należy przybrać kiedy kierownik opieprza go przed całym zespołem czyniąc z tego faktu terapię grupową dla całej firmy.
Odkłada długopis i nic nie mówi. Myśli tylko intensywnie i przez kilka dni nerwowo szczypie się w policzek. Potem jest czapka.
Jasne jest, że jeśli człowiek znajdzie w domu jakiś długopis podpisany przez nieznanego mu Mieczysława to nie ma przecież tragedii. Co innego czapka. Wchodzisz bracie do domu, a tam na haczyku w przedpokoju wisi czapka listonosza. Tak jakby było to jej stałe miejsce i właśnie tu musiała wisieć zawsze. To jest dobry powód na zadanie pytania – skąd się, kur…a, do ch..a, wzięła w moim domu ta pie…na czapka tego je…go poczciarza? Żeby jednak zadać takie pytanie trzeba mieć za sobą jakieś inicjacje wprowadzające człowieka w wiek męski. I nie mówię tu o tańcu słońca w rezerwacie Indian Blackfeet nieopodal miasta Browning w Montanie, bo to jest inicjacja ekstraordynaryjna, myślę, że zwykła bójka z kolegami na podwórku o kapsle w zupełności wystarczy. Trzeba to jednak mieć, jak powiadam, za sobą. On jednak za sobą ma co innego. Godziny spędzone przed telewizorem, obiadki u mamusi i lekturę ulubionej gazety, a także emocje związane z programem „Taniec z gwiazdami”. To go ukonstytuowało duchowo i wytyczyło mu ścieżkę rozwoju do końca życia. I on by tą ścieżką podążał ze spokojem, gdyby nie ten pie…ny listonosz i jego je…na czapka.
Milczy, a ona z zaskakującą pewnością siebie czapkę – myk, ściąga z wieszaka i chowa do szafki na buty. Na drugi dzień czapki tam nie ma. Co to może oznaczać? Pewnie ją wyrzuciła do śmieci. – Czy przyszły jakieś listy – pyta ją z miną agenta 007 zabierającego się do rozwalenia ruskiego szpiega. – E, tam – mówi ona – jakie listy. Nic nie przyszło. To go trochę uspokaja. – Nie przylazł tu znowu listonosz, o nie, bo wtedy by mu na pewno powiedziała o listach. Taka sprytna to ona nie jest. Uspokojony tą myślą włącza telewizor, a tam jego ulubiony minister Radosław mówi o tym, że kraj jest w niebezpieczeństwie, bo Andres Breivik otwarcie głosił poparcie dla niektórych prawicowych partii w Polsce. – Wiadomo dla jakich – uśmiecha się pod nosem z miną człowieka, który rozgryza najtwardsze orzechy.
Wieczorem sięga po książkę, którą pożyczył mu kolega z pracy. Powiedział, że jest świetna. Książka nosi tytuł „Ojciec chrzestny’ i opowiada o włoskiej mafii w Ameryce. Zaczyna czytać, ale trafia na opis jak to Johnny rozmawia ze zdradzającą go żoną, która kpi z niego, a on nic nie może zrobić, bo psują mu się struny głosowe i musi iść do Dona Corleone, żeby załatwił za niego tę sprawę. Odkłada książkę i znów zaczyna myśleć. Myśli i myśli, aż do następnego dnia kiedy na tej samej sofie, przy której leżał długopis znajduje sporych rozmiarów, złoty krzyż. Oderwał się ten krzyż od łańcucha, który on widzi co rano idąc na parking. Łańcuch ten kołysze się zwykle na piersi pana Władka, restauratora z osiedla, o którym różne rzeczy gadają, a który o poranku wraz ze swoim przygłupim pracownikiem Tomkiem rozładowuje skrzynki z piwem.
Mieczysław, Listonosz, to jeszcze dałoby się jakoś znieść, ale krzyżyk z łańcucha pana Władka stawia przed nim niepokojące i dręczące pytanie – w jakich okolicznościach ten gruby i ciężki przedmiot oderwał się od tego cholernego łańcucha, na którym dałoby się byka z łąki sprowadzić? Pytanie to zawisa nad ich stadłem jak napis „Mane, tekel, fares” nad tym całym Baltazarem i jego ucztą. I nic nie jest już takie jak dawniej. Zostaje tylko telewizor. Tam zaś pokazują ministra Millera i jego raport. Dobrze przygotowany i celny. Mówią także o dymisji Klicha, a on patrząc na to, myśli sobie, że to dobrze. Zdejmą go w końcu ze stanowiska bo to pedał jakiś i pierdoła jest. No i w ogóle przypomina listonosza z ich osiedla. Na jego miejsce pewnie postawią kogoś bardziej zdecydowanego, kogoś mocniejszego, zwartego w sobie, i bystrego. Kogoś takiego, jak na ten przykład, pan Władek, restaurator z ich osiedla. – Tak – myśli – to byłoby nawet niezłe. Pan Władek w roli ministra.
Potem jest jeszcze lepiej, bo okazuje się, że ją coraz trudniej zastać w domu. Wąż w terrarium zdechł naprawdę, talerzyk z serwisu stłukła jakaś niewidzialna ręka, jedynie telewizor działa jak działał, a tam wieści uspokajające na zmianę w niepokojącymi. Raz minister Radosław straszy Ziobrem, raz uspokaja Bondarykiem. Raz mówią o tym, że PiS-owi spada, a raz, że się podnosi. Raz znany reżyser Kuc pozywa kogoś do sądu, a zaraz jego pozywają. Co za, kurna raz, emocje. Nie wiadomo jak to wytrzymać. Jakoś jednak trzeba. Najważniejsze, że nasi się nie poddają i walczą, no i że ten listonosz już czapki w przedpokoju nie zostawia.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić znakomitą książkę Toyaha pod tytułem "O siedmiokilogramowym liściu i inne historie" oraz tomik wierszy Ojca Antoniego Rachmajdy "Pustelnik północnego ogrodu", a także moje książki "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie", "Dzieci peerelu" i ostatnie już egzemplarze "Pitavala prowincjonalnego".
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy