O mojej 2-giej opinii w PE. Ale też coś bardziej sexy.
19/06/2012
476 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
Poseł czy eurodeputowany, jeśli ciężko pracuje w swoim „zakładzie”, robi to tylko dla siebie i dla Polski. Bo prezesów i wyborców to nie obchodzi.
Dziś Komisja Kultury i Edukacji Parlamentu Europejskiego przyjęła – jednogłośnie – projekt mojej opinii "Karta Praw Podstawowych UE: standardy określające wolność mediów w UE". W opinii podkreślałem, że wolne, niezależne i pluralistyczne media są jednym z fundamentów demokracji, dlatego ważne jest podtrzymywanie ich wolności w całej Europie. Zwróciłem także uwagę na rolę swobodnej wymiany informacji w przemianach demokratycznych zachodzących w systemach niedemokratycznych, w tym kontekście podkreśliłem ważną rolę Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji. Opinia zaznacza, że nowe technologie mogą odegrać kluczową rolę w promowaniu praw człowieka, demokracji i przejrzystości w rozwoju gospodarczym. Podkreśliłem także znaczenie etyki dziennikarskiej i konieczność zwalczania podżegania do nienawiści, przemocy i terroryzmu. W opinii przedstawiłem pogląd, że pojęcie pluralizmu mediów nie może być ograniczone jedynie do kwestii koncentracji własności przedsiębiorstw medialnych, ale musi uwzględniać również zakaz cenzury, ochronę źródeł i informatorów, kwestie związane z naciskiem ze strony podmiotów politycznych, nieocenzurowany dostęp do internetu oraz dostęp do informacji. Opinia zawiera także odniesienia do roli mediów publicznych, podkreślając ich społeczną rolę i konieczność zachowania równowagi pomiędzy publicznymi i prywatnymi nadawcami. Równowagi koniecznej dla ochrony konkurencji w dziennikarstwie, informacji i różnorodności opinii. Podkreśliłem również wagę zagwarantowania odpowiedniego, proporcjonalnego i stabilnego finansowania mediów publicznych, aby mogły one wypełniać swoją społeczną, edukacyjną, kulturotwórczą i demokratyczną rolę.
Jest to druga opinia mojego autorstwa przegłosowana w Komisji Kultury. Pierwsza dotyczyła Europejskiej Polityki Sąsiedztwa. Ze statystyk wynika, że jedynie 9 polskich posłów napisało do tej pory więcej opinii ode mnie. Kwantytatywność nie jest najważniejsza (wiadomo bowiem, że Polska jest najważniejsza), ale to miła dla mnie – i dla mojego brukselskiego zespołu – wiadomość.
A wiecie Państwo co jest najsmutniejsze? Że to nie ma żadnego, ale to żadnego, wpływu na to, jak jest się ocenianym w Polsce i jakie będą moje szanse na kontynuację swojej pracy w PE. Dlaczego? Bo tak działają media i tak zachowuje się ogromna część wyborców. Dla jednych i dla drugich nie ma specjalnego znaczenia, co my tutaj, w Brukseli, robimy – elektorat nominatów partyjnych zobaczy na jedynkach i zostaną oni wybrani do PE. Wyborcy nie mają wiedzy o naszej pracy, bo – po pierwsze – media (zajęte uprawianiem infotainment) nie dostarczają im tej informacji; a po drugie – bo się tym nie interesują i nie mają zamiaru zaprzątać sobie głowy takimi duperelami. Jest to bardzo demoralizujące dla każdego polityka – jego kariera nie jest w żadnym prawie stopniu uzależniona od tego, jakim jest legislatorem. Jego praca nie interesuje ani prezesa jego partii, ani – tym bardziej – jego wyborców. Prezesi kierują się swoimi wewnątrzpartyjnymi kalkulacjami, a wyborcy biorą, co im się na liście zaproponuje (na palcach jednej ręki można policzyć przypadki świadomego odesłania na zieloną trawkę posłów, którzy leniuchowali w swojej pracy). Po prostu – elektorat przychodzi wybory i na listach znajdują się ci, którzy nie tyle są pracowici i kumaci, ale ci, którzy wychodzili to sobie u szefa; a wyborcy posłusznie i pokornie akceptują tę decyzję. Tak "działa" mechanizm demokratycznej kontroli społecznej nad procesami politycznymi. Dlatego poseł czy eurodeputowany, jeśli ciężko pracuje w swoim "zakładzie", robi to tylko dla siebie i dla Polski. Bo prezesów i wyborców to nie obchodzi.
P.S. Chcecie się przekonać o prawdziwości przynajmniej drugiej części ostatniego zdania? To zerknijcie na komentarze pod tym wpisem.