O literatach, filmowcach i propagandystach
21/03/2011
435 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
W przyzwoitych książkach sprzed wojny, czyli we wspomnieniach i pamiętnikach, a nie w tak zwanej „literaturze głównego nurtu” uderza nas realizm, pogoda ducha i siła ludzi którzy te wspomnienia spisywali. To samo dotyczy książek opiewających czasy o dekadę wcześniejsze i niech powieść-pamiętnik Michała Pawlikowskiego będzie na to najżywszym przykładem. Dodałbym tu wspominaną już przeze mnie „Opowieść o naszym domu” Zofii Szymanowskiej siostry Karola. Rzeczy te, zapomniane całkowicie i odgrzebywane po dziesięcioleciach, przykryte zostały dziełami naznaczonymi wielkością, przed wojną były to książki Nałkowskiej i Kuncewiczowej, a także – dla mniej wyrafinowanego czytelnika – Tadeusza Dołęgi Mostowicza, który wsławił się niegdyś napisaniem frazy; ciała ich splotły się w zagadkowy hieroglif natury. Recepcja tamtych czasów, czasów pogodnych według Pawlikowskiego, heroicznych według Meysztowicza i […]
W przyzwoitych książkach sprzed wojny, czyli we wspomnieniach i pamiętnikach, a nie w tak zwanej „literaturze głównego nurtu” uderza nas realizm, pogoda ducha i siła ludzi którzy te wspomnienia spisywali. To samo dotyczy książek opiewających czasy o dekadę wcześniejsze i niech powieść-pamiętnik Michała Pawlikowskiego będzie na to najżywszym przykładem. Dodałbym tu wspominaną już przeze mnie „Opowieść o naszym domu” Zofii Szymanowskiej siostry Karola. Rzeczy te, zapomniane całkowicie i odgrzebywane po dziesięcioleciach, przykryte zostały dziełami naznaczonymi wielkością, przed wojną były to książki Nałkowskiej i Kuncewiczowej, a także – dla mniej wyrafinowanego czytelnika – Tadeusza Dołęgi Mostowicza, który wsławił się niegdyś napisaniem frazy; ciała ich splotły się w zagadkowy hieroglif natury.
Recepcja tamtych czasów, czasów pogodnych według Pawlikowskiego, heroicznych według Meysztowicza i naznaczonych klęską według Józefa Mackiewicza oraz Sergiusza Piaseckiego, w dobie zwanej Polską Ludową, była nie tylko zła, ale wręcz podła i skurwysyńska. I właśnie za to, za ową interpretację bohaterstwa i życia prawdziwego i wolnego wręczają dziś ordery orła białego. Ja to celowo piszę z małych liter, bo ja tego odznaczenia nie lubię i uważam, że powinno być ono zastąpione innym, mniej dwuznacznym. Nie zmienia to jednak faktu, że order ten wręcza się za kłamstwa dokonywane z premedytacją, na zamówienie i wobec licznych świadków. Po to w dodatku aranżowane były owe kłamstwa, by ludzie nie myśleli o swojej przeszłości tak jak to się należy, ale by z niej drwili lub wręcz odczuwali do tej przeszłości nienawiść. By ci, którzy poświęcali życie, by choć przez 20 lat można było w Polsce pożyć sobie w normalnych warunkach pokazywani byli potem jak rozedrgani emocjonalnie idioci, lub ludzie niedojrzali lub po prostu zdrajcy narodu. W najlepszym razie jako postaci dwuznaczne i niegodne naśladowania.
Formułą zaś, która te postępki miała usprawiedliwiać był narodowy romantyzm. Tak właśnie – romantyzm. Wyłuszczyłem tu kiedyś swój stosunek do literatury romantycznej i przedstawiłem pokrótce opinię moją na temat poetów, którzy deklarując chęć wstąpienia w szeregi powstańcze, nie mogą się zdecydować na przekroczenie rzeki Prosny, która latem nadaje się do przeskoczenia z rozpędu. Miast uczynić powyższe wolą nadużywać gościny w Śmiełowie i cierpliwości gospodarza przy tym sypiając z jego egzaltowaną i czułą na poezję żoną.
Tymiż właśnie romantycznymi porywami usprawiedliwiano chamskie zakłamania i przemilczenia dotyczące czasów najbardziej heroicznych. O przepraszam – powiedziałem – najbardziej heroicznych? Nie to miałem na myśli, miałem na myśli to, że czasy najbardziej heroiczne nie nadawały się w ogóle do omawiania, bo heroizm skierowany był nie przeciwko temu co trzeba. Mówiono więc i pokazywano czasy mniej heroiczne, pełne za to ułanów i czołgów. I za to wręcza się dziś ordery orła białego. O tamtych czasach, o roku 1920 robi się dziś filmy także, a z filmów tych zadowolony jest redaktor Gadowski, co oczywiście dyskwalifikuje te produkcje już na starcie. – Wojna i miłość – to jedyna formuła, którą pozwolą nam się cieszyć, bo innych mógłby przecież nie zaakceptować młody widz, a o tego widza właśnie mistrzowie i redaktorzy troszczą się najbardziej. Myślę, że młody widz nie marzy o niczym innym, jak o wyjściu poza formułę wojna-miłość, która jawi mu się jako coś głęboko nieprawdziwego, a to ze względu na ogólne poluzowanie obyczajów i brak jakichkolwiek zahamowań na tle seksualnym. I redaktorzy tacy jak pan Gadowski niby o tym wiedzą, ale jakby nie wiedzieli.
Ogłaszam więc; opowiadania historii poprzez infantylne dylematy miłosne nie zdaje egzaminu i nie będzie go zdawać w przyszłości. Przegracie. To tak jakby w czasach Sofoklesa ktoś wpadł na pomysł, by połączyć wystawienie Antygonę z zawodami sportowymi, to więcej ludzi przyjdzie.
Zaryzykowałbym nawet, że to łamanie się, te ustępstwa wobec narodowego heroizmu, są czynione w taki sposób celowo, by okazało się, że któreś już z kolei pokolenie ma w nosie i wojnę i miłość. A może ktoś liczy na to, że po drodze zdarzy się jakaś kolejna wojna, która kwestie narodowe w naszym regionie rozwiąże definitywnie i ostatecznie.
Uważam też, że wobec wielkiej atrakcyjności budżetów związanych z kinematografią nie ma co liczyć na to, że w Polsce powstanie dobry, poruszający i ciężki od znaczeń film o przeszłości. Nawet te wszystkie rozliczenia w teatrze telewizji nie są takie, przypuszczam, że ze strachu. No, może z wyjątkiem „Inki”. Film taki nie powstanie, bo wielkie budżety przyciągają tak zwanych wielkich artystów, którzy mają z kolei wielkie koncepcje za które potem dostają wielkie odznaczenia. Nie liczcie ludzie więc na wiele, na już na pewno nie liczcie na wielkość, bo nie dla was została ona zarezerwowana.
Ordery i kariery przejdą do rąk kolejnego pokolenia mistrzów wychowanych w kulcie kompromisów i kulcie romantyzmu, tak jak go rozumiał poeta Mickiewicz mieszkając w Śmiełowie w roku 1831, kiedy chodził codziennie na spacer nad Prosnę i patrzył jak poziom wody w rzece opada co dzień o kilka centymetrów. Na nic innego nie liczcie.