„O jednym z nas.- Za śmierć dla jutra, za ten lot słoneczny,Wałęsa: gdybym był Tuskiem kazałbym pałować Solidarność.
26/07/2012
697 Wyświetlenia
0 Komentarze
20 minut czytania
Reportaż przygotowany w ramach prac Komitetu Helsińskiego
w Polsce
O jednym z nas
Reportaż przygotowany w ramach prac Komitetu Helsińskiego
w Polsce
Pan Alojzy Stawisiński sam odlewa znicze. Codziennie zanosi
je na koszaliński cmentarz. Pochylony, kuśtykający,
starszy człowiek kłania się grabarzom i kamieniarzom jak
dobry znajomy. Wolno znika w bocznej alejce. Znicze zapala
na jednym z piękniejszych w okolicy pomników. Dolewa naftę
do lampki górniczej, obok na płycie leży hełm górnika.
Płomyki chwieją się na wietrze, starszy człowiek
klęka i żegna się. Trwa w milczeniu godzinami.
Na pomniku wykuto napis:
Jan Paweł Stawisiński górnik
Ugodzony śmiertelną kulą16 XII 1981 roku w
kopalni "Wujek".
Zmarł 25 I 1982 roku. Miał lat 21.
I dalej jeszcze fragment wiersza Artura Oppmana:
. "Za śmierć dla jutra, za ten lot słoneczny,
o Polsko, odmów odpoczynek wieczny."
Gdy Janek Stawisińskli przyjeżdżał na urlop lub święta
z dalekiego Śląska do rodzinnego domu w Koszalinie, długo
w nocy rozmawiał z matką. Opowiadał o swych wrażeniach z
pracy w "Wujku", gdzie po dwóch tygodniach szkolenia zjechał
pod ziemię. Pracował w nocy, odsypiał ranki, a po
południu uczył się w wieczorowym technikum górniczym. Mieszkał
w hotelu robotniczym. Po maturze zamierzał studiować
geologię. Matka słuchała zadowolona, jak to się mówi
– syn jej się udał.
Już po szkole podstawowej w wakacje pracował jako ratownik,
by zarobić parę groszy i pomóc w domu. Ojciec, z zawodu
dekarz, w latach sześćdziesiątych spadł z dachu. Doznał
licznych urazów, pozostał kaleką. Renta inwalidzka
jestniewysoka. Niebogato im się żyło. Syn to rozumiał;
zaraz po ukończeniu zasadniczej szkoły wybrał się do kopalni,
tam zarobki są największe. Chciał pomóc w studiach
siostrze.
Dwa tygodnie przed ŚwiętamiBożego Narodzenia w 1981 r.
telefonował do rodziców. Mówił o przeziębieniu, ogorączce.-
Jak tylko się wy kuruję – dodał – przyjeżdżam.
17 grudnia państwo Stawisinscy usłyszeli z Wolnej Europy,
że w kopalni "Wujek" milicja strzelała do górników,
że padli zabici i ranni. Następnego dnia pani Stawisińska
napisała podanie do władz miasta o zezwolenie na wyjazd
z córką do Katowic, do chorej matki staruszki . Po południu
wsiadły do pociągu.
Na drugi dzień były w Katowicach. Prosto z dworca wyruszyły
podkopalnię "Wujek". Stał tam tłum ludzi, leżały
wieńce i paliły się znicze.
Odwiedziły znajomą, której mąż pracował razem z Jasiem.
– Dobrze, że pani jest – powiedziała znajoma. Jasio ma
przestrzeloną głowę, znajduje się w ciężkim stanie. Koledzy
odnaleźli go w szpitalu w Szopienicach.
Wraz z kolegami syna z hotelu robotniczego pani Stawisińska
pojechała do Szopienic. Jasiu leżał nieprzytomny,
głowę miał owiniętą bandażami. Koledzy, którzy go odnaleźli,
szukali później glukozy, bo w szpitalu w Szopienicach
nie było medykamentów. Lekarz dyżurny, pytany o szanse
wyleczenia górnika, powiedział matce krótko:
– Tu nie ma co robić, t o już trup.
Matka przewiozła syna karetką do szpitala górniczego na
Ochojcu. Tamtejsi lekarze po oględzinach pacjenta kręcili
głowami. Na wszystko już za późno; pomoc chirurgiczna zaraz
po postrzeleniu mogła polepszyć stan. Ale ten młody
górnik przez kilka dni był pozbawiony właściwej opieki lekarskiej . Mimo wszystko zdecydowali się – operacja.
Gdy pani Stawisińska zobaczyła młodego neurochirurga,
ugięły się pod nią nogi. Pewnie niedoświadczony, z podobną
raną /postrzałową/ nigdy nie miał do czynienia. Prosiła
nieśmiało o konsultacje z grupą lekarzy specjalistów.
Jej syn był przecież człowiekiem prawie zabitym. Młody
neurochirurg odparł beznamiętnie, że na to już szkoda czasu,
sprawa beznadziejna. Powiedział:
Jeśliby nawet syn wyszedł z tego, nigdy nie będzie go
pani miała takim, Jakim był Operacja trwała osiem godzin .
Po zabiegu Jasia umieszczono w pokoju sześcioosobwym i
podłączono do kroplówek. Matka czuwała przy jego łóżku.
30 grudnia zatrudniła się w szpitalu górniczym jako salowa.
Pracowała od rana do późna w nocy. Zamieszkała w
pobliskim domu pielęgniarek. Syn nie odzyskiwał przytomności
2 stycznia w szpitalu na Ochojcuzmarł górnik Gnida.
Kula w "Wujku" ugodziła go w krtań. Osierocił żonę i
czteroletnią córeczkę. Został pochowany na cmentarzu na
Halembie. Później Jego żona,Ślązaczka, wyjechała z dzieckiem
nastałe do RFN.
Dwa dni po śmiercigórnika Gnidy szpital odwiedzili milicjanci:
kapitan i major. Chcieli obejrzeć Jana Stawisińskiego,
ale lekarz dyżurny nie wpuścił ich na oddział.
Do obecności w szpitalu matki chorego wszyscy się przyzwyczali , niektórym zaczęła ona nawet przeszkadzać. Pani
Stawisińską prosiła na przykład o przekręcenie nieprzytomnego
syna na drugi bok. Lekarz zapowiedział, że pielęgniarki wykonają to za dwie godziny. Matka przez pół nocy klęczała
przy łóżku syna, nie pojawił się nikt . Gdy rano powróciła
do szpitala po krótkim śnie, syn dalej leżał na
tym samym boku. Pośladki miał poranione po brutalnym podsuwaniu
basenu.
Któregoś dnia spostrzegła, że dwie pielęgniarki kładą
Jasia na mokre prześcieradło. Zwróciła im uwagę, podłożyły
suche prześcieradło. Chorego karmiono rozdrobnionym pokarmem
przy pomocy sondy. Pewnego razu matka zauważyła,
że pielęgniarki chcą nakarmić chorego zważonym mlekiem.
Wylała je do zlewu.
Narzeczona Jasia, studentka medycyny, też zatrudniła
się jako salowa w szpitalu . Kiedyś zobaczyła, jak jedna z
pielęgniarek zamierzała zrobić ciężko rannemu zastrzyk z
powietrzem w strzykawce.
Jasiem trzęsła gorączka jak w febrze. Pielęgniarka dyżurna
robiła spokojnie na drutach w obecności lekarza.
Całe szczęście, że przychodziła inna zmiana pielęgniarek,
siostry Elżbieta i Irmina i po ich opiece Jasio uspokajał
się, a gorączka spadała. Matce wydawało się, że dzięki tym
pielęgniarkom, syn tak dobrze już wygląda, że za
chwilę wstanie z łóżka i pomaszeruje. Ale stan chorego
się pogarszał.
Wynikły powikłania: zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych,
zapalenie mózgu, zapalenie płuc i opłucnej, zapalenie ropne
miedniczek nerkowych. Obok rany postrzałowej głowy powyższe
przypadłości wypisano w akcie zgonu. Jasio zmarł
25 stycznia 1982 roku. Przed śmiercią nie odzyskał przytomności
Sekcja bhp z kopalni "Wujek" zajęła się przygotowaniem
pogrzebu. Ciało zmarłego przewieziono nyską do Koszalina,
matka z córką wróciły taksówką. 29 stycznia po Mszy św.
odbył się pogrzeb. Młody ksiądz nad grobem powiedział
m.in.: "Oto Kain Abla zabił". Czterech panów wyróżniało
się z tłumu, nagrywali słowa księdza.
Stawisińskim cały świat runął pod nogi. Pan Alojzy nie
mógł sobie znaleźć miejsca, Jego dolegliwości zdrowotne
stały się nie do zniesienia. Próbował popełnić samobójstwo.
Przez pół roku leczył się u psychiatry. Pani Janina,
osiwiała w ciągu miesiąca, rozpamiętywała wszystko, każdy
dzień tragedii głęboko zapadł jej w pamięć. Kłębiące się
myśli i oskarżenia. Może gdyby syn miał troskliwą, bardziej
fachową opiekę od początku w szpitalu , inaczej potoczyłyby
się wypadki?
Pod koniec sierpnia 1983 roku w namiocie córek państwa
Stawisińskich, które w Mielnie pracowały jako ratowniczki
, przeprowadzono rewizję. Przesłuchiwano je . Pani Janina
napisała skargę do prokuratora. Domagała się jako matka
wyjaśnienia, dlaczego córki rewidowano i przesłuchiwano
w komisariacie, jakie popełniły przestępstwo. Dlaczego
rodzina – pytała – zamordowanego człowieka ścigana jest
jak zaszczute zwierzę? Skarga pozostała bez odpowiedzi.
31 sierpnia na grobie Jasia znalazło się dużo wiązanek.
Dwaj "osobnicy" rzucili się na kwiaty i żyletkami odcinali
wstążki z napisem "Solidarność". Skaleczyli .w rękę panią
Stawisińską, która broniła wiązanek na grobie syna.
Dwie osoby za składanie w tym dniu kwiatów na mogile zastrzelonego górnika stanęły przed kolegium. Zapłaciły po
25 tys . zł grzywny.
W październiku tego samego roku wezwano panią Stawisińską
na milicję. Poprosiliśmy panią – zaczął funkcjonariusz
ubrany po cywilnemu – na przyjacielską rozmowę.
– Po to tu nie przyszłam – odpowiedziała pani Janina –
by pan mi składał kondolencje.
– Słyszeliśmy, że ma pani zamiar synowi wystawić pomniczek
na cmentarzu – ciągnął " cywil " . – Żeby tym pani sobie
nie zaszkodziła.
– Już bardziej nie możecie mi zaszkodzić – odparła. –
Więcej tu nie przyjdę na żadne wezwanie, a przyjaciół sobie
sama wybieram.
Pomnik pomogli wybudować ludzie. W Koszalinie rozprowadzono
"cegiełki" po 200 zł. Odlewnik płyty nagrobkowej bał
się napisać ustaloną treść. Napisał co innego. Ale zostało
to zdarte i wykuto od nowa napis ze słowami "Ugodzony
śmiertelną kulą". U projektanta pomnika przeprowadzono w
domu rewizję .
Pomnik był już gotowy, alejką miała przejść procesja.
Państwo Stawisińscy mieli nadzieję, że grób syna zostanie
poświęcony. Ale ksiądz przy mogile zastrzelonego górnika
się nie zatrzymał, odwrócił głowę w przeciwną stronę. Podobno władze wcześniej uczuliły biskupa, by tak zachował się duchowny.
Pani Stawisińska szybko zorientowała się,kto jest jej „opiekunem”
w zakładzie, gdzie pracuje . Zagląda do firmy co dwa tygodnie,
bacznie się jej przygląda, ale z daleka.
Wypytuje swoich, jak ona się zachowuje. Z kim się kontaktuje.
Pani Janina zdobyła nową umiejętność : wystarczy jej
rzut oka i od razu wie. kto w tłumie i na cmentarzu jest
służbowo . Każda rocznica, zapalenie zniczy na grobie syna,
przy udziale znajomych, odbywa się w asyście.
W rocznicę wydarzeń w "Wujku" pani Janina udaje się na
Śląsk. W 1984 roku zabrakło jej sto metrów, by złożyć kwiaty
. Zatrzymało ją dwóch milicjantów. Wyrwali jej kwiaty.
Do służbowego samochodu dobrnęła sama. Tuż przy fiacie
jeden z milicjantów uderzył ją pięścią w głowę. Zemdlała.
Ocknęła się, gdy wieziono ją na komisariat. Przesłuchanie.
Milicjant ją ostrzegał:
– Niech pani tak nie skacze. Nie zdaje sobie pani sprawy,
gdzie jest.
Po chwili wrócił jeden z milicjantów z jej dowodem.
– To syn pani tu zginął? – zapytał.
Zaproponowano, żeby napisała oświadczenie, że zaraz
opuści Katowice.
31 sierpnia 1985 roku państwo Stawisińscy, jak każdego
dnia, przebywali na cmentarzu. Zapalali znicze, modlili
się. Gdy opuszczali cmentarz zauważyli, że dwaj mężczyźni
pochylają się nad grobem ich syna. Pani Janina szybko wróciła
i zapytała:
– Czego tu szukacie?
– Niczego – odpowiedział jeden z ‘’osobników". – My lubimy
chodzić po -cmentarzach.
– To idźcie na groby swych bliskich , zmówcie teraz pacierz,
bo tego pewnie matki kiedyś was nauczyły – poradziła pani
Stawisińska.
Wyszła z mężem z cmentarza w kierunku przystanku autobusowego.
Podbiegło sześciu mężczyzn i zaciągnięto małżeństwo
do samochodu. Do drugiego samochodu zgarnięto inne
małżeństwo, które na cmentarzu odwiedzało grób bliskiej
osoby. Stawisińskich przetrzymano na komendzie trzy godziny.
Oskarżono ich o robienie prowokacji politycznych
na cmentarzu.
Pani Janina napisała skargę do prokuratora. Pytała m.in,
"Czy nas dwoje, odwiedzających grób zamordowanego syna,
to prowokacja polityczna? Czy to dziki kraj ?"
Po dwóch miesiącach zamiast prokuratora odpowiedziała
milicja . Wyjaśniono: "Po stwierdzeniu, że Obywatelka jest
matką tragicznie zmarłego syna, podjęto decyzję o odstąpieniu
od sporządzenia wniosku do kolegium o ukaranie.
Decyzję tę podjęto, mając na uwadze trudną sytuację rodzinną
Obywatelki po utracie syna oraz nie chcąc powodować
dolegliwości materialnych wynikłych z ewentualnego
orzeczenia kolegium."
Ubrania syna wiszą w szafie . Koszule też. Buty Jasia
pani Janina oddała koledze z Katowic.
Pani Stawisińską odtwarza we własnej wyobraźni to, co
stało się w "Wujku". Gdy zaczął się strajk , Jasio znajdował
się w hotelu . Zrobił kanapki i dołączył do kolegów w
kopalni . Ul. Wincentego Pola-jechały czołgi, armatki wodne,
latały helikoptery . W pobliskich budynkach ludzie powychodzili
na balkony, wyglądali przez okna. Do jednego z
domów wpadli zomowcy i spałowali rodzinę, która wychylała
się z okna. Wszystkie okna w budynkach zatrzasnęły się z
hukiem.
Na dachu budynku tuż przed kopalnią stał zomowiec: rakietą
dał sygnał do akcji . Zaczęły padać strzały, nikt
jeszcze nie wierzył, że kule są przeznaczone dla górników.
Tłum przed kopalnią rozpierzchł się. Trwał szturm, czołgi
w czterech miejscach wdzierały się na teren kopalni. Jasio
odłączył się od kolegów, nikt ze znajomych nie widział,
gdzie go postrzelono. Pewne tylko – świadczyła o tym rana
– że strzelano do niego z broni maszynowej z odległości
dwóch metrów,
– Jak zginął i gdzie padł syn, muszę się dowiedzieć –
mówi pani Janina.
Co dotyczy syna – jest dla niej świętością . Co roku, w rocznicę wydarzeń pod "Wujkiem’’ przepisuje wiersze o pomordowanych
górnikach. Zamierza odwiedzić wszystkie osierocone
rodziny, podzielić się z innymi swoim żalem i
bólem, ale też wysłuchać tych nieznanych ludzi, pocieszyć
i dodać otuchy. Ta nić tragicznej śmierci splotła ich w
rodzinę opłakujących, skrzywdzonych i poniżonych. Muszą
zbliżyć się do siebie i dać sobie nadzieję,