Bez kategorii
Like

O Janie Kułakowskim

26/06/2011
436 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
no-cover

Śmierć – po długiej chorobie – Jana Kułakowskiego poruszyła mnie.

0


 

 Warto poświęcić mu kilka zdań. Nasze rodziny znały się jeszcze z czasów przed I wojną światową. Jego ojciec i mój dziadek ze strony mamy, Ryszard Bieliński chodzili wówczas razem w Tatry. Nic dziwnego, że znał mnie od niemowlaka: pierwszy raz zobaczył mnie, według relacji mojej śp. Mamy, gdy miałem… dwa miesiące.
            Ten nastolatek – powstaniec warszawski – opuścił Polskę, gdy zainstalowali się tu – z nadania Moskwy – komuniści. Pomógł mu w tym fakt, że jego mama była Belgijką. Pochodził z pokolenia II RP, w którym nie wypadało pytać, co mi ojczyzna może dać – odwrotnie, zadawano sobie pytanie: co ja mogę dać Ojczyźnie? Jan był wychowany w duchu służenia państwu polskiemu, a nie partiom. Niemal przez całe dorosłe życie mieszkał za granicą, ale serce pozostawił w Polsce. Jako przewodniczący Światowej Konfederacji Pracy, czyli jednej z dwóch globalnych central związków zawodowych (tej orientacji chrześcijańskiej) był w swoim czasie jednym z najbardziej wpływowych Polaków na świecie. Szczególnie mocno wspierał „Solidarność”, przed i po stanie wojennym.
Wszyscy mówią i piszą już o ostatnich fazach jego pracowitego życia, gdy był pierwszym ambasadorem RP, przy Wspólnotach Europejskich i europosłem. Gdy zostałem ministrem, Jan pracował w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej w maluteńkim pokoiku, a z jego wiedzy i doświadczenia jakoś niespecjalnie chciano, czy potrafiono skorzystać – z mojej nominacji został członkiem KIE (Komitetu Integracji Europejskiej), a po kilku miesiącach premier Buzek uczynił go głównym negocjatorem w naszych rokowaniach z UE.
            Zamiast laurki na jego cześć – teraz czytam ich wiele – powiem tylko, że Jan Kułakowski potrafił swoje, nieraz długoletnie, międzynarodowe kontakty przyjacielskie, koleżeńskie, zawodowe wykorzystywać dla dobra kraju. Grzeczny, dobrze wychowany, potrafił jednak na szczęście mieć swoje zdanie. Kiedyś, w latach 80-ch – zapamiętam to do końca życia – wytłumaczył mi raz na zawsze, że dla niektórych polityków główną sprawą jest… własny interes. Powiedział wtedy o byłym premierze Belgii i wielokrotnym ministrze, do dziś z resztą żyjącym, że „Marek Eyskens zajmuje się przede wszystkim … Markiem Eyskensem”. Miał uroczą żonę, lekarkę i trzy córki. Kiedyś opowiadał mi, jak te dziewczyny, urodzone przecież poza krajem, przeżywały swoją polskość – skąd inąd w wielkiej mierze dzięki polskiemu papieżowi i polskiej „Solidarności”.
            Był jednym z najmniej „upartyjnionych” ludzi, jakich znałem – a przecież pełnił funkcje stricte polityczne.
            Szacunek dla Ciebie, Janku.
0

Ryszard Czarnecki

521 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758