O grzechu i dwóch nitkach Pana Boga.
14/03/2012
511 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
Forma dialogu zazwyczaj otwiera drzwi do komunikacji w ludzkich przestrzeniach i światach. Odrobina życzliwości, szczypta tolerancji służy raczej kulturze. Cywilizuje obyczaje i pozwala zrozumieć odmienne punkty widzenia.
Trzeba jednak zachować ostrozność, gdyż serdeczne pogaduszki nie zawsze prowadzą do pokoju, a poważne debaty nie zawsze przybliżają do prawdy.
Gdy już sobie pomyślimy, że rozmowy kulturalnie się toczą i nikogo nie ranią, często pojawia się ktoś, kto z trzaskiem wyważa drzwi do przestrzeni naszego bloga i wpada razem z futryną gniewu wprost na stół, przy którym spokojnie biesiadujemy. Z woli sporu do oporu, sporu dla samego sporu kręci na nas dziadowki (lub babski) bicz wyzwisk. O takim kimś myślimy, że to troll. Jedni trolla wypraszają za drzwi, inni wykopują na zewnątrz i mocniej ryglują wejścia na blog.
Ja natomiast czynię odwrotnie: zapraszam trolla do stołu i proszę by opowiedział, co go boli.
Troll to straszny gaduła. Boli go wszystko. Raz dopuszczony do głosu, nie potrafi zatrzymać słowotoku. Gada, gada i gada. Kontruje każde zdanie, które nie mieści się w jego głowie. A że głowę ma już napuchniętą od wiedzy wszelakiej, prawie nic do niej nowego nie trafia.
Są osoby, z którymi nie warto rozmawiać, gdyż straciły słuch, lecz Pan Bóg pozostawił im za karę ostry jak brzytwa język. Tną tym językiem każdego, kto myśli inaczej. Nie potrafią inaczej, gdyż nie słyszą nikogo – poza sobą. To nie wina głuchego, że nie słyszy.
– Przywróć, o Panie, głuchemu słuch. Jeśli nie chcesz uczynić tego cudu, to przynajmniej natchnij go, żeby mył sobie przed każdą rozmową uszy.
Z drugiej strony – tak sobie myślę – Pan Bóg wie, co czyni. Sam wybiera nam rozmówców i jest to kara za nasze grzechy – te już popełnione i te, przed którymi stara się nas uchronić, dopuszczając do głosu naszych trolli.
To tyle tytułem wstępu. Pora na część zasadniczą.
Goszczę moją ulubioną komentatorkę „Bar-barę“ na blogu czym chata bogata – dobrym słowem i przyganą. I pani Basia (tak ją nazywam) pojawia się u mnie z wizytą często i niezawodnie. Ktoś postronny pomyśli, że z podejrzaną intencją i motywacją? Ale ja widzę, że to powierzchowny osąd. Basia chce dobrze.
Mówi, że głosi Słowo Boże. A ja mam uwierzyć, że otrzymała od samego Pawła z Tarsu bicz boży, by smagać mnie za najmniejsze moje odstępstwo od prawdziwej wiary, ganić za każde słowo, które nie zgadza się ze Słowem Bożym. Nikt nie wie, kto dał pani Basi pewność, że przemawia w imieniu samego Boga a nie tylko własnym… W każdym razie ja:
– Dziękuję Panu – niech będzie Błogosławiony – za panią Basię. Nawet ona czasami rezygnuje z pouczania maluczkich i pyta:
Czy wiemy czym jest grzech?
Czy religie dają odpowiednie definicje na ten temat?
A jest to ważna sprawa, bo NIE W grzechu jestesmy zbawieni, lecz Z grzechu.
To jak jest z grzechem, co znaczy grzech?
Pani Basiu, z grzechem jest tak jak z każdą marnością nad marnościami. Niszczy człowieka oraz ludzkość i nic dobrego z niego nie wynika. Wystarczy to wiedzieć, ale to marne odkrycie.
Prawdziwy skarb został bowiem zakopany tam, gdzie zaczyna się droga do niewinności. Gdzie to jest? Proszę szukać. Poszukiwania zaczynają się od poniechania grzesznego życia. A co, jeśli nie da się poniechać grzesznego życia, gdyż uwierzyliśmy, że nasza natura przylgnęła na stałe do grzechu? Kto nas zacementował w obeliskach grzechu? Kto nas poustawiał karnie w piramidach przemocy? Bóg czy szatan? Jeśli tak wierzymy, musimy wciąż zawracać do stanu przyrodzonego, czyli grzechu. Nasza wiara bezwolna i bezsilna, utraciła moc ziarnka gorczycy i nic nie znaczy.
Ano nic! Marnie zaczęło się to życie, bo od grzechu pierworodnego i marnie skończy bez Zbawiciela, jeśli nie wyciągnie nas za uszy z bagna. A sami… a sami to już nie damy rady nawet zawiązać sobie sznurówek w trzewikach.
„Każdy grzech jest próbą wypełnienia pustki.“ Brzmi mądrze? Tak, to cytat wybrany z pism Simone Weil. Jeśli wyczujemy jednak – już we własnych sercach, że grzech nigdy nie wypełnia pustki i zaczniemy szukać prawdziwej miłości, nie popełnimy wielkiego błędu.
Pośród grzechu rodzi się bowiem nawet ludzka miłość – ta zrodzona poza Rajem, z którego zostaliśmy wypędzeni. Dziwna jest ta miłość – podobna do śnieżnobiałej lilii, gdy rozkwitnie w całej swej krasie bezinteresowności. Wyrasta wprawdzie z błota, lecz radość sprawia Aniołom Stróżom.
– Aniele Stróżu, mam nadzieję, że stoisz teraz przy mnie i pilnujesz mojego pióra, by nie zapisywało słów niemiłych Panu Bogu.
Pani Basia wyłoży nam zapewne, czy anioły istnieją naprawdę, czy są tylko diabłami w szatach iluzji światła. Kiedy są prawdziwe, a kiedy podstępnie podszyte demonicznym oddechem samego Złego. Z duchami nie ma żartów, znajdzie więc stosowne cytaty w tym kanonie Biblii, który uznała za wybrany przez samego Pana Boga. I w ten sposób niezawodnie, jak zawsze niezawodnie i sumiennie, umocni kanon swych dogmatów – głoszonych przeciw dogmatom niewiernych Katolików.
A ja, tymczasem, jako ten obwiniony w rozmowie wcześniej odbytej za karę o jeden z najcięższych grzechów, oddam raz jeszcze głos pani Basi:
– A czy ty jestes całkowicie szczery?– pyta zatroskana.
– Bo mówisz jak ten, który sprzedał się sutannie. Którym sutanna rzadzi.
W sutannie chodzi – domyślam się przecież – ksiądz katolicki. To oddam – nie na złość pani Basi, lecz dlatego, że mają coś do powiedzenia o grzechu – głos rabinom. Przeniosę moje myśli w inny region religijny, by zaczerpnąć inspiracji ze starej hagady żydowskiej. (Na wszelki wypadek napiszę, że nie jestem również Iluminatem… nie zdziwię się jednak, gdy dowiem się od kogoś, że jestem, ale trzeba mi to dopiero uświadomić.)
Otóż, głosi opowieść:
Pan Bóg w swym Miłosierdziu połączył się z każdym z nas cieniutką niewidzialną nitką. Nitka ta utrzymuje bez problemu człowieka o czystym sercu, lecz rwie się pod ciężarem jego grzechów. Jeśli jednak grzesznik odzyskuje świadomość pierwotnej niewinności, co wymaga sumiennej pracy sumienia i serca nad oczyszczeniem duszy z grzechu, Pan Bóg lituje się nad nim i osobiście wiąże rozerwane połączenie.
Rzecz jasna, po każdym upadku, gdy już podniesiemy się z grzechu, nitka staje się coraz krótsza, a my – grzesznicy – odkrywamy ze zdumieniem, że oto zbliżyliśmy się o mały krok do nieba.
Nie łudźmy się jednak i nie radujmy przedwcześnie. Pan Bóg nie wykona całej pracy za nas. Oczyszczanie duszy z grzechu to jedna z najtrudniejszych lekcji na tym łez padole.
Mało że mamy szczerze przyznać się do winy i żałować popełnionych czynów, to jeszcze musimy zadośćuczynić bliźniemu swemu. Mało że mamy szczerze i na kolanach prosić Pana i Boga naszego o przebaczenie, to jeszcze musimy przebaczyć sobie i odnaleźć ścieżkę do pojednania się z naszym bliźnim, co nieraz jest trudniejsze niż pielgrzymka na kolanach dookoła świata. Mało że mamy błagać Pana Boga o łaskę uwolnienia od skłonności do powtarzania starych grzechów, to jeszcze musimy wyciągać pomocną dłoń do upadającego grzesznika i pomóc mu się podnieść.
Wstyd. Wstyd się przyznać: zmodyfikowałem subtelnie pierwotną przypowieść rabinacką. U nich był tylko grzesznik i Pan Bóg, a u mnie pojawiło się drugie ucho igielne, przez które Pan Bóg przekłada pierwszą nitkę – zanim zdecyduje o jej ponownym zawiązaniu w Przymierzu… I jednoczesnym skróceniu.
To bliźni. To wspólnota. Jeśli Bóg jest Miłością, to Królestwo Niebieskie zamyka się dla samolubów, którzy myślą wyłącznie o własnych cnotach.
Lecz spójrzmy głębiej i w szerszą perspektywę historii Objawienia. Pojawi się wówczas druga nitka, którą Pan Bóg trzyma w niewidzialnych dłoniach. Nie ma ziemskiej niedoli, która nie dotykałaby nas wszystkich w bliższych lub dalszych konsekwencjach, niezależnie od wyznawanej wiary. Świat staje się nieuchronnie globalną wioską. Kat stanie się ofiarą, ofiara, jeśli nie przebaczy, katem. Zaczniemy wspólnie budować cywilizację życia, albo wspólnie pogrążymy się w mrokach cywilizacji śmierci. Ta nieuchronność wyboru drogi to właśnie druga nitka.
Ta nitka oplata więc cały świat i łączy nas wszystkich ze sobą, zanim wystrzeli ponad ziemię z serc sprawiedliwych – ku wiecznej Transcendencji. Z ilu serc musi wznieść się ta nitka ku niebu w modlitwie i praktycznym rzemiośle dla wspólnego dobra, by Bóg chciał skracać i wiązać na nowo "powróz" Przymierza z ludzkością? Ja nie wiem, ale chętnie posłucham opinii na ten temat.
Niech mi starzy uczeni w piśmie wybaczą, że dojrzałem i przypominam o drugiej nitce dobrego Boga. Wiąże ona również każdego grzesznika z Panem Nieba i Ziemi, lecz biegnie do nieba nie wprost, lecz przez łańcuchy serc wszystkich ludzi. Pan Bóg – niech będzie Błogosławiony – gdy dostrzega w ludzkiej kulturze przyrost szacunku dla przestrzegania bożych przykazań i skłonność do dobrych uczynków, lituje się nad nami wszystkimi i w swym Miłosierdziu przywraca ład i harmonię do naszego świata.
Z tych dwóch nitek tkamy wspólnie arras naszej cywilizacji i na tym arrasie naszą osobistą ścieżkę zbawienia. Za każdym razem, gdy ze współczującego serca wielu wydobędziemy na światło ziemi jakieś rozsądne dzieło dla dobra wspólnego, nitka naszego przeznaczenia zawiązywana jest bliżej serca Miłosiernego.