Wincenty Wołk herbu Kościesza. Urodzony 12 maja 1909 w rodzinnym majątku w Łużkach na Witebszczyźnie
Egzamin maturalny złożył w Dzisnie nad Dźwiną.
Ukończył elitarną Szkołę Podchorążych Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim.
Absolwent Centrum Wyszkolenia Artylerii w Toruniu. Porucznik Wojska Polskiego. Oficer 10 pułku artylerii ciężkiej w Przemyślu. Wykładowca Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii w Zambrowie. Wybitny jeździec. Uczestnik i zdobywca nagród w wielu konkursach hippicznych. Dyslokowany przed wybuchem wojny do Włodzimierza Wołyńskiego gdzie wraz z Generałem Smorawińskim zagarnięty został do sowieckiej niewoli.
Więzień Kozielska
Zamordowany przez Rosjan 30 kwietnia 1940 w Katyniu.
Z Witomiłą Wołk-Jezierską, córką zamordowanego w Katyniu porucznika Wincentego Wołka rozmawia Piotr Ferenc-Chudy.
Urodziła się się Pani w Rumunii, jakie okoliczności sprawiły, że właśnie tam?
Urodziłam się 22 stycznia 1940 w mieście Targoviste, historycznej stolicy Wołoszczyzny. Stało się tak dlatego, że w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku tuż przed wybuchem wojny moja śp. Mama została dla bezpieczeństwa odesłana przez swego ojca z Zambrowa, gdzie przed wojną mieszkali moi rodzice ponieważ Tato był instruktorem miejscowej szkole podchorążych. Mama była wówczas w 5 miesiącu ciąży. Wraz z przyjaciółką Krystyną Wiśniewską, również żoną oficera bodaj ostatnim autobusem wyjechały z Zambrowa do Czyżewa, następnie do Warszawy, a z Warszawy udały się do Przemyśla gdzie mieszkali Mamy rodzice. Dziadek Ferdynand Gancarz był majorem WP, lekarzem weterynarii, szefem szpitala dla zwierząt przy 10 pułku artylerii ciężkiej w Przemyślu. Wraz z tym szpitalem i macierzystą jednostką już w pierwszych dniach wojny dostał rozkaz przemieszczania się w kierunku wschodnim. Ponieważ miał do swej dyspozycji służbowy samochód zabrał ze sobą rodzinę tzn. swoją żonę i córki w tym moją Mamę i jej młodszą siostrę. Jechali więc na wschód. Dzięki zupełnemu przypadkowi przeżyli gdyż ze względu na obciążenie wyposażeniem szpitala którym dowodził dziadek posuwali się znacznie wolniej niż pododdziały jego pułku. W Rohatyniu mój dziadek skręcił na południe, a jego dowódca pułkownik Jan Bokszczanin w dalszym ciągu maszerował z żołnierzami na wschód gdzie zagarnięty został przez sowietów. Trafił do Starobielska, a w kwietniu 1940r. zamordowali go w Charkowie. Dziadek ze swoją kolumną poruszał się niemal szlakiem wycofującego się na południowy wschód Polski Naczelnego Wodza i najwyższych instytucji państwowych. Granice polsko-rumuńską na Czeremoszu przekroczyli w Kutach. Dziadek trafił do oficerskiego obozu internowanych, a kobiety w pobliżu obozu wynajmowały jakieś kwatery. Po 5 miesiącach pobytu w Rumunii mama urodziła córkę czyli mnie.
Czy Pani Mama, ciocia i babcia miały kontakt z internowanym dziadkiem, z czego się utrzymywały?
Dosyć często mogły dziadka odwiedzać w obozie. Również dość szybko zwolnieni z obozu zostali wszyscy lekarze weterynarii w tym mój dziadek. Dziadek nie dostał pracy w zawodzie. Rodzinę utrzymywały kobiety. Rzecz jest o tyle interesująca, że robiły buty. Stały się wówczas bardzo popularne buty na sznurkowej podeszwie. Mama i Babcia nauczyły się je robić i z dużym powodzeniem je sprzedawały. Z czasem doszło do tego, że nawet z Bukaresztu przyjeżdżały do nas eleganckie panie zamawiać dla siebie obuwie, a ja kilkuletnie dziecko byłam tłumaczem. Siedziałam na łóżku i wyjaśniałam Mamie o co paniom chodzi. Mama w ogóle nie nauczyła się rumuńskiego. Przez cały okres pobytu w Rumunii mieszkaliśmy w kilku miejscowościach przeważnie uzdrowiskowych. Specjalnej biedy nie odczuwaliśmy. Bardzo dużo pomagali nam obcy ludzie i co rzecz ciekawa byli to rumuńscy Żydzi.
Czy podczas pobytu w Rumunii próbowaliście szukać miejsca pobytu Pani Ojca?
Jedyna wiadomość o Ojcu to była kartka napisana jego ręką w Kozielsku. Kartka była zaadresowana na Rumunię. Odnalazła nas w Targoviste. Na kartce zapisał Ojciec sporo szczegółowych informacji. Pisał również do Mamy, że spotkamy się w wolnej Polsce i żeby poczekać z moim chrztem na jego powrót. Przesyłał również mamie pozdrowienia i symboliczny bukiet róż od wszystkich kolegów oficerów. Po tej kartce nie było już żadnego kontaktu. Mama poszukiwała Ojca przez Czerwony Krzyż i przez przedstawicielstwo jakiegoś angielskiego biura poszukiwań jeńców wojennych. W 1943 roku z rumuńskich gazet o śmierci Taty dowiedział się dziadek. Nie było żadnych wątpliwości ponieważ zwłoki mego Ojca zostały precyzyjnie zidentyfikowane już podczas działalności komisji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża tej którą zaprosili do Katynia Niemcy. Dziadek nie przekazał jednak tej wiadomości Mamie. Nie miał serca odbierać swej córce nadziei. Prawdy o śmierci męża dowiedziała się mama już po zakończeniu wojny. Przeczytała list w którym kuzynka przekazywała wyrazy współczucia z powodu śmierci mojego taty. Szok był straszny.
Kiedy wyjechaliście Państwo z Rumunii?
Wróciliśmy do Polski w 15 sierpnia 1945 roku. Dziadkowie chcieli się zatrzymać w Przemyślu gdzie przez całe lata mieszkali. Przekonano jednak dziadka by zmienił tą decyzję gdyż gdyż w dalszym ciągu grasowali tam banderowcy. Był do okres palenia Birczy. Płonęły podprzemyskie wsie. Dziadek jako głowa rodziny zadecydował o wyjeździe na tzw. ziemie odzyskane. W końcu trafiliśmy na Warmię. Zamieszkaliśmy w Biskupcu. W 1951 r. dziadka aresztował miejscowy Urząd Bezpieczeństwa w którego więzieniu przesiedział miesiąc, gdzie przeszedł wszelkie możliwe tortury stosowane przez tych zwyrodnialców. Na wolność wyszedł z ciężkim krwotokiem.
Czy w czasach PRLu jako córkę zamordowanego w Katyniu oficera spotkały Panią jakieś nieprzyjemności?
Nie, w każdym bądź razie ja osobiście, żadnych szykan ze strony władz nie odczułam, ani w szkole, ani na studiach, ani już w życiu zawodowym. Najpewniej wystarczyło komunistom aresztowanie i ciężkie przesłuchania dziadka o którego rodzinie wiedzieli wszystko. Dziadek oprócz tego, że był teściem zastrzelonego w Katyniu oficera WP sam był przecież oficerem w II RP, był również weteranem wojny polsko-bolszewickiej, podobnie zresztą jak jego dwaj rodzeni bracia. Jeden żołnierz Legionów Polskich, drugi zaś Błękitnej Armii generała Hallera. Poza tym w na mocy tzw. rozkazu katyńskiego z marca 1940 r. zginęło jeszcze 3 naszych kuzynów.
Kiedy zainteresowała się Pani Zbrodnią Katyńską?
W młodości nie interesowałam się zbyt wiele. Pierwszy raz w Katyniu byłam w 1989r. Wówczas jeszcze na tamtejszych tablicach opisywano, że zbrodni tej dokonali Niemcy. Starania o odzyskanie szczątków Taty zaczęłyśmy z Mamą w roku 1997. Wtedy gdy wyszła rosyjska ustawa o rehabilitacji. Jest rzeczą dla mnie od początku oczywistą, że każdy normalny człowiek powinien zabiegać o pochowanie swoich najbliższych w Ojczyźnie. Dziwię się przy tym jak bardzo trzeba być zindoktrynowanym, żeby tak podstawowej zasady nie brać pod uwagę, albo trzeba się po prostu bać.
Czy uważa Pani, że ostatnie wydarzenia na Ukrainie i rosyjska aneksja Krymu mogą jeszcze bardziej utrudnić Polakom możliwość odwiedzanie miejsc pochówku ofiar zbrodni katyńskiej?
To co Rosja zrobiła na Ukrainie potwierdza jedynie poziom naiwności naszych władz, które niegdyś najwyraźniej uwierzyły w dobrą wolę Rosjan w kwestii wyjaśnienia ludobójstwa dokonanego na naszych oficerach i tak naprawdę nigdy nie były zainteresowane sprowadzeniem szczątków ofiar do kraju.
Pozostawienie ofiar w Rosji i na Ukrainie było zaplanowane przez rządzących w latach 1990 – 1995. Założenie było takie aby wszyscy – Polacy i cały świat był jak najdalej od miejsc masakry wbrew elementarnej logice i naszym obyczajom, które przecież nie nakazują pozostawienia szczątków ofiar w miejscu ich kaźni. Porzucenie to było perfidnie zaplanowane.
Przez lata miejsca te, tak przecież dla Polaków geograficznie odległe wymagają podróży tygodniowej a nawet dłuższej były odwiedzane sporadycznie w przeciwieństwie do wszystkich miejsc pochówków na terenie Polski. Tak naprawdę władze polskie uczyniły z miejsc katyńskiego ludobójstwa cele wycieczek co min. skutkowało tragedią jaka się wydarzyła w Smoleńsku w 2010 r. Nie wolno lekceważyć Zmarłych, a to ma miejsce nadal.
Jak to możliwe, że sprofanowano szczątki ofiar katyńskiego mordu wyrywając z ich szczęk złote mosty i koronki, a działo się to za wiedzą polskich służb odpowiedzialnych za opiekę nad nimi?
OGRABIENIE ofiar z precjozów, a przede wszystkim ze złota dentystycznego tylko potwierdza tezę o tym, że od samego początku władze zakładały pozostawienie ofiar tam gdzie zostały pomordowane. To co zrobiono mnie również nie mieści się w głowie. Pozostawiono obrane kości, wrzucono je do worków bez należnego im szacunku i na dodatek w te same miejsca przygotowane w roku 1940. Jesteśmy w posiadaniu oświadczenia profesora Bronisława Młodziejowskiego i ministra Chrzanowskiego, który wiedział o profanacjach, dopuszczał do nich, a nawet wspierał ten proceder. Polska nigdy nie wystąpiła o szczątki, w tych działaniach popierał państwo polskie również kościół naiwnie sądząc, że tereny te dzięki tym strasznym miejscom w cudowny sposób staną się ziemią katolicką – tak się jednak nie stało bo nagle odrodziła się Cerkiew Prawosławna i nawet nie wiedząc komu postawiła na tej ziemi swą pieczęć w postaci własnych świątyń.
Władze Rzeczypospolitej, konkretni ministrowie vide Suchocka oddając do likwidacji dokumenty katyńskie, doskonale wiedziały, że szczątki nie są nikomu potrzebne wobec tego pro forma dokonano poszukiwań miejsc a kości ograbiono z czego tylko było można, w tym złota – wszak jak to tłumacza władze nie można było dopuścić by tak cenny skarb pozostał w dołach! Nikt z hierarchów kościoła, ani niezwykle aktywny ksiądz Peszkowski nie reagował na profanacje, a szczytne zapewnienia o poszanowaniu miejsca i szczątków były zwykłą propagandą dla maluczkich. Perfekcyjnie zaplanowane ogłupianie na maluczkich zadziałało. Trzeba być kompletnie bezmyślnym żeby w coś takiego uwierzyć, ale jak się jest ceniącym ponad wszystko wygodę i spokój potomkiem ofiary to umywa się ręce i obcym pozwala się na załatwienie swoich powinności.
Jedynym dobrem dla mnie jest to to że nie ograbiono szczątków znajdujących się w Katyniu. Chociaż może i generałom złoto wyrwali? Do końca nie jestem tego pewna. To co pozostało po moim Ojcu, pochowane jest polskimi rękoma i nie ograbione (zresztą nie miał koronek). Dla mnie powoli zaczyna to również być obojętne, bo to że mnie jakaś polska swołocz okradła z praw przestaje już być aż tak istotne w kontekście niesamowitego strachu tych wszystkich, którzy boją się nawet w tej sprawie odezwać.
Jak Pani ocenia sytuację w której w tym roku do Rosji władze polskie nie zdecydowały się wysłać oficjalnej delegacji na rocznicowe obchody?
Ależ szczątki ofiar pozostawiono daleko od Polski właśnie po to by tam nie jeździć. Jest to w interesie Rosjan i najwyraźniej naszych władz. Jaka delegacja rządowa?! Panie redaktorze, na takiej wycieczce to ktoś musi zarobić a nie jakieś tam hołdy oddawać – To straszne słowa, ale według mnie dla decydentów w Polsce szczątki naszych pomordowanych Ojców to kostny chłam, który na nic już nie zasługuje
Napisz do nas jeśli w Twoim otoczeniu dzieje się coś, co wymaga interwencji dziennikarskiej redakcja@3obieg.pl