Wciąż jest wszechobecny (choć po faszyzmie od prawie siedemdziesięciu lat nie ma już śladu) fenomen prawdziwej bolszewicko-stalinowskiej „religii publicznej” naszych czasów — jaką jest tzw. „antyfaszyzm”.
O faszyzmie i "antyfaszyzmie"
Dziewięćdziesiąta rocznica Marszu na Rzym czterech kolumn faszystowskich squadristi, zakończonego bez jednego wystrzału kapitulacją i abdykacją demoliberalnego (nie)rządu, skłania do refleksji nad fenomenem faszyzmu. Z pewnością pojawi się wiele mądrych i niemądrych komentarzy na ten temat, warto wszelako naprzód zwrócić uwagę na niemniej interesujący, a co ważniejsze – wciąż wszechobecny (choć po faszyzmie od prawie siedemdziesięciu lat nie ma już śladu) fenomen prawdziwej "religii publicznej" naszych czasów, jaką jest "antyfaszyzm".
Swą zawrotną karierę „antyfaszyzm” zawdzięcza w pierwszym rzędzie potędze aparatu państwowego i propagandowego Związku Sowieckiego oraz jego przedłużenia w postaci „narodowych” sekcji Kominternu. O sile oddziaływania decydowała przy tym niezwykła elastyczność w posługiwaniu się tym hasłem, które w zależności od bieżących potrzeb i interesów państwa sowieckiego mogło błyskawicznie zmieniać treść i rozszerzać bądź zawężać zakres swoich desygnacji. Trzeba jednak zaznaczyć, że na samym początku bolszewicy sami byli nieco zdezorientowani co do natury nowego i nieoczekiwanego (nie tylko dla nich) zjawiska, jakim był faszyzm, i wcale nie od razu zajęli wobec niego jednoznacznie negatywne stanowisko.
Na każdym wszakże etapie dokonywane przez komunistów interpretacje faszyzmu były splotem kilku czynników: kurczowego trzymania się litery „talmudu” marksistowsko‑leninowskiego, nakazującego postrzegać wszystko przez pryzmat układu sił klasowych i „bazy” ekonomicznej; irytacji spowodowanej stanięciem przez faszystów w poprzek drogi ogólnoeuropejskiej rewolucji bolszewickiej; wreszcie pragnienia ukrycia i zatarcia wszelkich podobieństw strukturalnych i ideologicznych rewolucyjno‑masowego ruchu faszystowskiego do bolszewickiego.
Ewolucja stanowiska
Referent na IV Kongresie Kominternu, obradującego tuż po Marszu na Rzym w dniach 5 XI – 5 XII 1922 roku, Grigorij Zinowiew (właśc. Hirsz Apfelbaum) określił faszyzm mianem zjawiska reakcyjnego i kontrrewolucyjnego, wyrażając jednakowoż pogląd, iż w ostatecznym rachunku wyjdzie ono na dobre klasie robotniczej, jako że obalając (co przewidywał) zarówno monarchię, jak i demokrację burżuazyjną, stworzy sytuację rewolucyjną. Polemizował z nim Karol Radek (właśc. Sobelsohn), zdaniem którego zwycięstwo faszystów było największą porażką proletariatu od czasu rewolucji październikowej, sam zaś ruch faszystowski określił jako drobnomieszczański socjalizm małego człowieka.
Oficjalne stanowisko Kominternu wyrażał referat Klary Zetkin na konferencji Komitetu Wykonawczego z 12–13 czerwca 1923 roku, gdzie faszyzm oceniono jako szczególnie niebezpiecznego i groźnego wroga proletariatu, przyznając wszelako, iż nosicielem faszyzmu nie jest nieliczna kasta, lecz szerokie warstwy społeczeństwa, wielkie masy, obejmujące również część samego proletariatu, oraz że zawiera on elementy rewolucyjne, tyle tylko, iż zostały one zwyciężone i spętane przez elementy reakcyjne.
W przeciwieństwie do powyższej rezolucji, podkreślającej, że faszyzm, choć stał się niebezpieczną siłą kontrrewolucyjną w służbie burżuazji, to jednak do pewnego stopnia wykorzystywał żądania i programy proletariatu, późniejsza o rok rezolucja V Kongresu Międzynarodówki Komunistycznej stwierdzała już pryncypialnie, iż faszyzm jest narzędziem w ręku burżuazji dla zwalczania proletariatu, a VII Plenum Komitetu Wykonawczego z 1926 roku sformułowało również pojęcie socjalfaszyzmu, uznając, że w dobie zaostrzania się walki klas każde państwo burżuazyjne musi przybrać formę faszystowską.
Przedsmak najbardziej „dojrzałej” retoryki interpretacyjnej epoki stalinowskiej dał – już w samym tytule: Faszyzm jako dyktatura rozpadającego się kapitalizmu (1934) – brytyjski bolszewik Rajani Palme Dutt, piętnujący szukanie wyjaśnienia zjawiska faszyzmu w jakichkolwiek innych kategoriach poza obnażeniem jego podstawy klasowej, i odkrywający, iż był on od samego początku karmiony, żywiony, utrzymywany i subsydiowany przez wielką burżuazję, wielkich właścicieli ziemskich, finansistów i przemysłowców.
Przypieczętował tę interpretację – ustalając jednocześnie „kanoniczną” w komunizmie definicję faszyzmu – słynny referat Georgija Dymitrowa na VII Kongresie Kominternu (25 VII – 20 VIII 1935), gdzie faszyzm został określony jako jawna terrorystyczna dyktatura najbardziej reakcyjnych, najbardziej szowinistycznych i najbardziej imperialistycznych elementów kapitału finansowego. W spectrum zaś samych faszyzmów, najbardziej reakcyjną ich odmianą mianowany został niemiecki narodowy socjalizm, zidentyfikowany jako średniowieczne barbarzyństwo i szturmowa kolumna międzynarodowej kontrrewolucji. Przy okazji, wymienioną z nazwisk triadę najbardziej wściekłych faszystów stanowili: Mussolini, Hitler i… Piłsudski.
Wczorajsi antyfaszyści – faszystami jutra
W okresie zmiany taktyki walki komunizmu z cywilizacją chrześcijańską na budowę „Frontu Ludowego” oraz współtworzenia w latach 1941–1945 tzw. koalicji antyfaszystowskiej, a następnie od czasu tzw. destalinizacji, oficjalna wykładnia faszyzmu i jej terminologia podlegały znamiennym fluktuacjom. Nowa, „jednolitofrontowa” strategia miała ułatwić eksport rewolucji i podbój Europy, przeto ilość faszystów musiała radykalnie się zmniejszyć, skoro do grona antyfaszystów awansowano i zaproszono nie tylko socjaldemokratów, ale również mieszczańskich demokratów i humanistów, a nawet postępowych katolików. Brzemiennym w skutki następstwem takiego zawężenia było jednak trwałe skojarzenie faszyzmu (ochoczo podjęte przez demoliberałów) z tradycyjną, kontrrewolucyjną prawicą.
Ze szczególnym powodzeniem ów propagandowy eksperyment wypróbowano na największym poligonie antyfaszyzmu, jakim w latach trzydziestych XX wieku stała się Hiszpania, skutkiem czego mit faszysty Franco został przyjęty w nie mniejszym stopniu przez liberalne demokracje Zachodu, niż przez komunistyczną i niekomunistyczną lewicę. Nowa formuła „antyfaszyzmu” uległa jeszcze rozszerzeniu po agresji Hitlera na ZSSR, kiedy zachodnie demokracje zostały zaszczycone uznaniem ich za pełnoprawnych „antyfaszystów”.
Po zwycięstwie nad III Rzeszą i nastaniu „zimnej wojny” wahadło „antyfaszyzmu” wychyliło się ponownie w przeciwną stronę, by osiągnąć stan porównywalny z jego najwcześniejszym zakresem. „Faszystami” stali się automatycznie żołnierze formacji niepodległościowych w krajach podbijanych przez Armię Czerwoną oraz funkcjonariusze wszystkich szczebli suwerennych przed wojną państw (w PRL skazywani na podstawie dekretu o faszyzacji kraju), a nadto między innymi: niedawni alianci (Truman, Churchill, de Gaulle), papież Pius XII, chadeccy promotorzy zjednoczenia Europy (De Gasperi, Schuman, Adenauer), katoliccy poeci: Paul Claudel i T. S. Eliot, a w momentach drobnych nieporozumień nawet prosowieccy egzystencjaliści (jak Sartre czy Merleau‑Ponty).
Również socjalfaszyzm powrócił w nieco zmienionej formule, obejmującej teraz wykazujących przejawy niesubordynacji lokalnych kacyków komunistycznych (faszystowska klika Tito). Odkąd jednak – czyli od tzw. destalinizacji i chruszczowowskiej „odwilży” – propagandowe natężenie antyfaszyzmu zaczęło słabnąć, okazało się, że zupełnie nowy wigor „antyfaszyzm” odzyskał w środowiskach lewicy niekomunistycznej oraz demoliberalnych.
Antyfaszyzm demoliberałów
Podstawową cechą owego „antyfaszyzmu” nowego typu jest przesunięcie w interpretacji akcentu z ekonomicznej „bazy” na ideologiczną „nadbudowę”, wszelako obficie korzystając z takich „ustaleń” poczynionych przez „klasyków”, jak reakcyjny czy skrajnie prawicowy charakter faszyzmu. To właśnie owa rozmyta w ogólnym sosie postępowości interpretacja faszyzmu (utożsamionego nadto z niemieckim narodowym socjalizmem jako jego kwintesencją, oraz zdefiniowanego przez skrajny nacjonalizm, rasizm i antysemityzm) jako skrajnej prawicy — stała się standardem wbijanym codziennie do milionów głów przez massmedia, system publicznej edukacji i inne ośrodki indoktrynacyjne.
Dlatego jeśli nawet komunizm (chętniej zresztą eufemistycznie zawężany do stalinizmu) bywa czasami, i to nader ostrożnie, porównywany do faszyzmu i/lub nazizmu, to i tak okazuje się być mniejszym złem, nie tylko dlatego, że usprawiedliwia go po części „szlachetność idei”, ale również dlatego, że komunizm, przynajmniej ze swojej istoty, nie jest nacjonalistyczny.
* * *
Powyższy tekst jest fragmentem artykułu prof. Jacka Bartyzela.
Całość zostala opublikowana w 29 nr. dwumiesięcznika "Polonia Christiana".
Magazyn jest dostępny w kioskach, dobrych salonach prasowych oraz na stronach:
W znakomitym artykule "Nazywajcie ich faszystami…"(1) opublikowanym przez Nasz Dziennik, Leszek Żebrowski przypomina tę bolszewicką dyrektywę tow. Stalina do wiernych mu politruków komunizmu… I pyta o to skąd tak znakomicie znają tę sowiecką dyrektywę m.in. tow. politrucy z GWna…
Powszechne było ukrywanie przed opinią publiczną na Zachodzie przez "cryptos", czyli kryptokomunistów oraz fellow travelers, czyli służących komunistom "pożytecznych idiotów" — prawdy o komunistycznych zbrodniach w Rosji Sowieckiej.
Ustrojem III Rzeczypospolitej jest kleptokracja – od greckiego klepto (kradnę) i kratós (władza) – władza przywłaszczycieli, korupcjonistów, kombinatorów, aferzystów, dużych złodziei, małych złodziejaszków, połączonych przemożnym interesem
Niezależny wędrownik po necie, czasem komentujący... -- Ekstraktem komunizmu i jego naturą, tak samo jak naturą kaądego komunisty i lewaka są: nienawiść, mord, rabunek, okrucieństwo i donos... Serendipity — the faculty or phenomenon of finding valuable or agreeable things not sought for...