O fałszywych narracjach i facetach co chcą się podłączyć
19/05/2011
375 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Tworzenie fałszywych narracji przypomina oszukiwanie na wadze.
Tworzenie fałszywych narracji przypomina oszukiwanie na wadze. Mamy dwie szale, na jednej kładziemy ciężki problem, a na drugiej usprawiedliwiające nas wobec niego oszustwo. Żeby szale się zrównoważyły musimy jednak zrobić coś jeszcze – podskoczyć i własnym ciężkim tyłkiem dociążyć pudełko z kłamstwem, czyli inaczej mówiąc – dać nazwisko aby przedsięwzięcie było bardziej wiarygodne.
Dwie są w Polszcze doby obecnej najciekawsze narracje, w których nie ma grama prawdy. Pierwszą uprawia Andrzej Wajda, a drugą Adam Michnik. Węzłowym zagadnieniem w narracji Wajdy jest pytanie: po co robiłem filmy? Odpowiedź powtarzana od lat kilkudziesięciu brzmi; po to by w razie III wojny światowej można było powiedzieć tym biedakom na zachodzie, że Ruscy są źli, ale my Polacy nie, bo mamy filmy Wajdy. Widzimy tu wyraźnie, że stopień idiotyzmu zawarty w tej odpowiedzi jest spory, ale nie powoduje wcale absmaku. Ludzie wierzą w to co mówi Wajda ponieważ narobił on sporo filmów, a więc ma nazwisko, którym może „dociążyć” kłamstwo. I dociąża. Łatwo mu to przychodzi, bo filmy te są od dziesięcioleci interpretowane fałszywie i całkiem wbrew swojej rzeczywistej funkcji, choć zgodnie z intencją reżysera.
Trochę inaczej jest z Michnikiem. Pamiętamy dołączany tu ostatnio przy niektórych notkach wywiad, rozmowę raczej pomiędzy nim a Jarosławem Kaczyńskim. To bardzo znamienne nagranie, bo tam dobrze widać kim był Adam Michnik w roku 1993. Każdy kto choć raz konsumował alkohol w grupie nieznanych sobie, a żądnych wrażeń oraz zamroczenia osób doskonale zna syndrom „faceta, który chce się podłączyć”. To jest ktoś kto przerywa w najmniej odpowiednim momencie, pogania innych, zwraca na siebie uwagę, a wszystko po to, by jak najszybciej dorwać się do flaszki. Psychologia i socjologia nie zbadały jeszcze dogłębnie tego fenomenu, nie zrobił tego nawet taki znawca pijaństwa jak Jerzy Pilch, ale być może przez to, że to on był zwykle „facetem, który chce się podłączyć”. Syndrom „faceta, który chce się podłączyć” czeka więc na swojego badacza. W mojej ocenie i w moim rozumieniu podobne objawy wykazywał Adam Michnik rozmawiając z Kaczyńskim przed kameami w roku 1993. Przerywał mu, podobnie jak prowadzący rozmowę i do niczego niepotrzebni ludzie, opowiadał o sobie i starał się uwypuklić własne zasługi kosztem narracji Kaczyńskiego, która nie dotyczyła bynajmniej jego samego tylko Polski. Michnik zaś przekonywał, że prawdziwa, odważna opozycja przeciwko komunizmowi narodziła się właśnie wśród komunistów i to on był jej filarem. Kaczyński zaś mówił o tym, że wobec nieistnienia poza prywatnymi przestrzeniami domów żadnej sfery patriotycznej, za taki azyl mógł w pewnym momencie uchodzić nawet ruch Moczara. Mówił to wprost, szczerze, bez krygowania się. I tak to pewnie było. Kiedy czerwoni wymordowali całą niemarksistowską opozycję, młodym ludziom, którym Polska kołatała się w głowach jeszcze, niezorientowanym w czym rzecz, wystarczyło, że znów można śpiewać „Hej chłopcy, bagnet na broń” i oni brali to za zmianę na lepsze.
Toczyła się ta rozmowa pomiędzy Michnikiem a Kaczyńskim, a ja się zastanawiałem czy nie jest ona fundamentem jednej jeszcze fałszywej narracji, którą GW uprawia od wielu lat. Chodzi mi o to, że każda patriotyczna i narodowa myśl, jaka się w Polsce pojawia z miejsca określana jest jako „moczarowska”. To jest wygodny argument, wygodny drąg do walenia po głowie. No, bo cóż tu można odpowiedzieć, jak większość roczników nie pamięta już kim był ten cały Moczar i o co mu chodziło. A może ten Moczar to ktoś w rodzaju Hitlera? A może jeszcze gorszy? Albo to wręcz antysemita? Takie pytania na pewno kołaczą się w głowach żądnych wiedzy młodych, którzy interpretują sobie rzeczywistość poprzez teksty w GW.
Czy mamy inne fałszywe narracje? W mojej ocenie tak. Nawet tutaj w Nowym ekranie. Zaszedłem sobie wczoraj na blog antonioiwaldiego, patrzę,a tam Urbaś. O czym może pisać ten Urbaś – myślę sobie. I zaraz odpowiadam – pewnie o ekonomii. Otóż wcale nie o ekonomii, ponieważ ekonomia, co Urbaś zauważył już chyba, nie nadaje się do podnoszenia klikalności, ani do zdobywania czytelników. Ona spełnia dziś tę samą funkcję co dawniej kabała, a więc znajduje się w obszarach od klikalności i masowego czytelnika odległych. Żeby więc zwrócić na siebie uwagę nie wystarczy pokazywać wyliczeń w arkuszach Excela trzeba mieć coś jeszcze. Bo nawet jeśli się te arkusze oprawi w ramki, przybije do listewek i będzie spacerować Nowym Światem wykrzykując co jakiś czas – idzie kryzys! Idzie kryzys! Można się co najwyżej narazić na posądzenie o sprzyjanie Jagiellonii Białystok, co w Waszawie prowadzi do zdarzeń nieprzyjemnych wcale, takich jak przewlekła bójka na pięści, której wynik nie da się przewidzieć. Tomasz Urbaś ma więc jeszcze w zanadrzu Wunderwaffe, z której czasami korzysta, by przypomnieć o swoim istnieniu. I myliby się ten, kto wierząc w Urbasia, oczekuje odeń nowatorskich i oryginalnych rozwiązań. W tym przypadku Urbaś jest przewidywalny jak dziecko łasujące za konfiturami. Jego tajna broń to Jarosław Kaczyński.
Teraz o metodzie. Wszyscy wiemy do czego zmierza PO oraz utworzony przez tę partię rząd. Nie ma już co to tego złudzeń. Wszyscy wiemy, że idą wybory i trzeba się na coś zdecydować. Większość z nas decyduje się na PiS. Urbaś jednak uważa, że PiS i PO to dwie strony tego samego medalu i w dodatku ma jeszcze w zanadrzu argumenty szpiegowskie. Chce mianowicie ujawnić jakieś tajne machinacje pomiędzy Kaczyńskimi a USA. Machinacje te są tak kompromitujące, że wszyscy spłoniwszy się po ich ujawnieniu odejdziemy ja niepyszni do swoich zajęć. Dziwię się, ze akurat Urbaś ma dostęp do tych informacji, a nie ma go na przykład Adam Michnik, no ale świat jest zagadkowy i pełen niespodzianek. Od czasu kiedy w „Fakt” w roku 2005 ogłosił, że Wałęsa i niejaki Pompowski z tegoż „Faktu” załatwili Polakom zniesienie wiz do USA, jestem w stanie uwierzyć we wszystko. Im bardziej tych wiz nie ma tym większa jest moja wiara.
Mamy więc poważny i ciężki problem – wybory – na jednej szali. Na drugiej zaś informację Urbasia o kompromitacji Kaczyńskich oraz sugestię, że PO i PiS to jedno i to samo tyle, że inaczej zapakowane. Teraz dojdzie do próby oszukania na wadze. Tylko kto wskoczy swoim tyłkiem na tę szalę? Urbaś nie ma przecież nazwiska.