NUPOLE (6)
13/07/2012
444 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
Mroczny patchwork political fiction z 1987 r. – element 6
Nupolis, 05.04.19.. . Mieszkanie Klary i Tomasza Penar.
– Jak się czujesz?
Tomasz ujął delikatnie dłoń żony. Widok jej czerwonych, spuchniętych od płaczu powiek wzbudzał ścisk w gardle. Zaciskał mocno zęby i wtedy przychodziła nienawiść. Zaciskał jeszcze pięści i trwał tak bez ruchu, bez oddechu, dopóki całe ciało nie zaczynało dygotać. Wolał wówczas wyjść do innego pokoju. Żeby nie zauważyła.
– Dobrze – odpowiedziała słabym głosem, siląc się na cień uśmiechu.
Wiedział, że to nieprawda. Owszem, fizycznie prawie już wydobrzała. Ale psychicznie… Zdarzało się, że wpadała w stan odrętwienia i leżała tak godzinę, dwie… Czasem w takich chwilach dziecko budziło się i zza ściany dochodził stłumiony odgłos jego płaczu. Nie reagowała. Szedł więc, przewijał je lub karmił.
– Wychodzę na zakupy. Potrzebujesz czegoś? Pokręciła z wysiłkiem głową, raz jeszcze usiłując zmusić twarz do uśmiechu. Wyszedł jakiś nieokreślony grymas. Tomasz spuścił wzrok. Znów poczuł ściskanie w gardle.
– Zaraz się zacznie – pomyślał. Odwrócił się szybko i ruszył w stronę drzwi.
– Tomasz.
Przystanął z ręką na klamce.
– Tomasz. Trzeba coś zrobić. Musimy coś zrobić.
Wrócił, usiadł na brzegu łóżka. Pogładził jej włosy.
– Nic nie możemy zrobić Klaro. TO już jest. Nikt tego nie zmieni.
– Wiem. Ale tak nie można – zmarszczyła brwi, jakby to miało pomóc go przekonać. – Są inni… inne. Trzeba im oszczędzić tego losu. Ktoś musi to zrobić. Musi.
Zacisnęła pięści. Teraz ona dygotała. Objął ją.
– Musi – powiedział w zamyśleniu. Milczał dłuższą chwilę, kołysząc ją w ramionach. Potem rozpoczął z ociąganiem.
– Miało to być nasze dziecko. Widziałem je często, zasypiając. Na pograniczu snu i jawy. Słyszałem jego kwilenie, śmiech. Czułem jego oddech, równy, szepczący oddech zdrowego niemowlaka. Czułem jak krąży w nim jego krew. Moja krew. Patrzyłem jak siada, robi pierwsze kroki… mówi pierwsze wyrazy… Mama… Tata… Czy ty wiesz – prawie wykrzyczał – że to już za nami? Że to już się stało, wcale się nie stając? Więc jaki jest sens…
– Właśnie taki jest sens – przerwała mu twardo. – Właśnie taki. Właśnie dlatego, że to już poza nami. Że tego nigdy nie zaznamy. Wiesz, co to oznacza? Że zabrano nam wszelki sens. Nasz sens. Nie mamy go. Lecz przecież nie można żyć bez sensu – dziecko za ścianą zaczęło kwilić, lecz nie reagowała. – Nie apeluję do twojego humanizmu. Któż go jeszcze zachował w tych zwariowanych czasach? Ale sens jest naszą prywatną sprawą. Musimy go mieć. A ja – ja chcę mieć – właśnie taki.
– Dlaczego?
– Już ci mówiłam. Nie z humanizmu. Z nienawiści.
Spojrzał na nią. To nie była ta Klara, którą znał. Jej oczy błyskały groźnie.
– Przecież są jakieś grupy. Coraz więcej ulotek na ulicach, klatkach schodowych, w skrzynkach… Nawiążesz kontakt.
Nie prosiła. Rozkazywała.
– Ale jak? Nie znam nikogo!
– Dasz sobie radę. Spróbuj przez Gustawa. Coś, pewnie babska intuicja mówi mi, że on… Wiem, prawie się nie znacie – dodała, widząc, że otwiera usta. – Powołaj się na mnie.
Pokiwał głową. Dziecko zanosiło się płaczem.
– Zaczekaj – powiedział. – Dziecko wrzeszczy.
– Dziecko? – zdziwiła się serio. – Jakie dziecko. Nupolek. Niech wrzeszczy.