NUPOLE (14 i ostatni)
21/07/2012
509 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
Mroczny patchwork political fiction z 1987 r. – element 14
Wioska Masara w okręgu Lost, 24.11.19..
Klarę obudziło szczekanie psa. Drżąc z zimna zwlokła się z łóżka i poczłapała w kierunku westfalki. Było już całkiem ciemno, a o szybki małych okien góralskiego domku rozbijały się ze smutnym pac pac ciężkie krople jesiennego deszczu.
Poruszyła na oślep pogrzebaczem w prawie wygasłym piecu. Dopiero gdy dorzuciła kilka suchych szyszek, ogień strzelił jasnym, żywym płomieniem, oświetlając jej zmęczoną, przedwcześnie postarzałą twarz. Zmrużyła odruchowo oczy, odszukała lampę naftową i zapaliła ją, starannie dobierając wielkość płomienia. Nafty było mało i mimo mocnych papierów, jakie mogła przedstawić w Tymczasowym Gminnym Komitecie Przemiany nie udawało się załatwić więcej. Po prostu nie mieli.
Napełniła czajnik wodą i postawiła go na fajerkach. Pies ujadał coraz zapalczywiej, wzięła więc latarkę i, narzuciwszy na ramiona koc, wyszła na podwórze. Uwiązany na krótkim łańcuchu kundel miotał się w kierunku stodoły, bezskutecznie usiłując zerwać więzy. Uciszyła go i pchnęła zbite z desek drzwi. Snop światła omiótł małą przestrzeń. Miała już wyjść, gdy kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Poświeciła dokładniej: w stercie sieczki, którą przygotował dla jej wychudzonej krowy zacny sąsiad Józef, ktoś siedział. Podeszła bliżej, rozgarniając nogą paszę. Ujrzała najpierw zniszczony, ubłocony bucik, potem całą nogę w poszarpanej nogawce spodni.
– Wstań.
Z sieczki wygramolił się, drżąc i pochlipując, chłopiec. Mógł mieć pięć, może sześć lat.
– Skąd się tu wziąłeś?
Chłopiec patrzył wzrokiem pełnym strachu i pociągał raz po raz nosem. Drobne kawałki słomy i koniczyny niechętnie odrywały się od mokrego ubrania.
– Boże, jakiś ty mokry. Przeziębisz się. Chodź.
Wyciągnęła dłoń, lecz chłopiec targnął się w kierunku drzwi. Chwyciła go mocno za rękę i poprowadziła do domu.
Chłopiec pił herbatę, siorbiąc głośno. Zgrabiałe ręce łakomie połykały ciepło kubka. Klara przyglądała się małej, umęczonej twarzyczce, w której dominowały szeroko otwarte, ciągle wystraszone oczy.
– Więc nie chcesz nic powiedzieć? – pokiwała głową. – Rozumiem. Nupolek.
Na dźwięk tego słowa chłopiec skurczył się nagle i upuścił kubek. Herbata polała się cienką strużką po stole, pociekła mu na spodnie, lecz on siedział bez ruchu, wpatrując się w Klarę przerażonymi oczami. Wstała, wytarła stół, spodnie i usiadła na powrót, opierając głowę na splecionych dłoniach.
– Co ja mam z tobą zrobić – westchnęła. – Skąd się tu wziąłeś u diabła?
– Mama… – chłopiec próbował mówić, lecz strach i łzy nie pozwalały.
– Mama? Gdzie jest twoja mama?
– Tam – wskazał głową w kierunku drzwi. – Została… Nie mogła. .. kazała mi… uciekać… – znów drżał. – Na pewno ją … złapali…
– Złapali? – Tak… Gonili nas – otarł rękawem łzy, tworząc na policzku błotnistą smugę. Kundel odezwał się znów, lecz jakoś inaczej niż przedtem. Słysząc to, chłopiec skulił się jeszcze bardziej. Drżał jak w febrze. Klara otworzyła drzwi.
– Cicho – fuknęła na psa.
Słuchała chwilę. Z oddali, jakby na potwierdzenie słów chłopca dochodziła wrzawa i jazgot psów.
– Idą jego śladami. Niedobrze – pomyślała.
Zamknęła drzwi.
– Szybko. Schowasz się tutaj – otworzyła skrytkę na warzywa pod podłogą. – Tylko siedź cicho, bo…
Wrzawę słychać było coraz głośniej. Pogoń wyraźnie zmierzała w kierunku jej chatki. Przez okno dostrzegła ognie pochodni. Minęło kilka minut, długich i mroźnych jak zimowa noc. Czekała, nerwowo wyłamując palce. Wreszcie rozległ się łomot do drzwi.
– Otwierać! W imię Nowego Porządku otwierać!
Zwlekała chwilę, po czym otworzyła drzwi. Wyszła na werandę, zmuszając tym tłuszczę do cofnięcia się. Kilka tuzinów oczu wpatrywało się w nią z jakąś zajadłą, dziką determinacją.
– Szukamy zbiega, Nupola. Idziemy jego śladem. Chcemy przeszukać obejście i dom.
– Nikogo tu nie ma.
Głos Klary był spokojny i stanowczy.
– Wpuścisz nas albo wejdziemy siłą. Reprezentuję okręgowe władze Nowego Porządku. Mam pełne uprawnienia…
– Tymczasowe władze – poprawiła z naciskiem Klara. – A tu nie masz pan żadnych uprawnień.
– Kpisz sobie kobiecino – warknął przywódca.
– Nie patyczkuj się z babą – rozległy się głosy. – Deszcz leje, wchodzimy do środka.
– Stać! – krzyknęła Klara. Ludzie cofnęli się zaskoczeni. – Nie wiecie szaraczki, z kim rozmawiacie – sięgnęła do kieszeni swetra, wyciągając dokumenty. Przywódca złapał je i oglądał chwilę w świetle pochodni, po czym oddał Klarze pełnym szacunku gestem.
– Przepraszamy panią. Skąd moglibyśmy wiedzieć? Lecz ślady prowadzą tutaj, psy nie mogą się mylić, zobaczy pani jak szaleją. On musi gdzieś tu być…
– Psy szaleją, bo moja suka ma cieczkę – odparowała Klara. – Gdy ją poczuły, gdzieś miały wasz trop. Patrz pan: ona też ujada jak wściekła.
– Tak… pewnie tak. Jeszcze raz przepraszamy za najście. Przeszukamy ponownie teren, gdzie złapaliśmy jego matkę.
– Matkę? Coście z nią zrobili?
– Jak to co. Wiadomo – przywódca wykonał charakterystyczny ruch ukręcania głowy. Rozległy się śmiechy aprobaty.
– Tak bez sądu?
– Sami jesteśmy sądem. Nasza jedyna szansa to stanowczość i szybkość. I w tym jesteśmy dobrzy.
– Nie wątpię. Wie pan, jak się nazywają takie działania w krajach cywilizowanych? Lincz. Doniosę mężowi o waszej działalności.
– Przecież my w dobrej wierze… w słusznej sprawie…
– Wiem, wiem. W imię Nowego Porządku. Żegnam.
Zamknęła drzwi i oparła się o nie, oddychając głęboko. Dziękowała Bogu, że przywódcy nie przyszło do głowy sprawdzić płci jej psa. Odszukała papierosy, zapaliła, zaciągając się mocno. Pogoń oddalała się. Weszła do izby. Odrzuciła chodnik i podniosła klapę. – Wyłaź. Już w porządku.
Chłopiec wygramolił się ze skrytki. Było jej gorąco, więc na powrót otworzyła drzwi. Malec, jakby opacznie zrozumiawszy ten gest, przywarł nagle do jej nogi. Przytuliła go do biodra, patrząc w kierunku cichnącego zgiełku i szczekania psów.
KONIEC
listopad 1987 r.