Wybory to świecki ceremoniał, przypominający chodzenie w wigilię z opłatkiem do obory. Dzielenie się raz do roku z bydlątkami opłatkiem nie przeszkadza przecież ich strzyc, doić, a nawet zarzynać.
Staram się nie wywoływać nikogo do tablicy w moich tekstach. Wydaje mi się, że są ważniejsze problemy niż tak zwane personalia. Profesor Dakowski upoważnił mnie jednak do opisania swojej historii. Ku rozrywce i przestrodze.
W swoim podziemnym wydawnictwie Dakowski wydał między innymi „Wolność w obozie” niejakiego Macieja Poleskiego. Nie tylko wydał, ale mu zapłacił, co w czasach konspiry było raczej wyjątkiem niż regułą. Dodam, że autor wykazał zdrowy zmysł ekonomiczny, bo kłócił się jak pamiętam o 20% różnicy pomiędzy kwotą honorarium ofiarowanego przez wydawnictwo a swoimi oczekiwaniami.
Po 89 roku, gdy Poleski funkcjonował już jako Czesław Bielecki, profesor Dakowski umówił się z nim w jakiejś niezwykle ważnej sprawie. Oczywiście społecznej, a nie prywatnej. Zabrał nawet ze sobą jakiś otrzymany od znajomych koralik, który miał być umówionym znakiem przynależności do kręgów wyższego wtajemniczenia.
Czesław Bielecki był bardzo zajęty. Tworzył właśnie Porozumienie Ponad Podziałami. Bardzo go rozbawiło, że ktokolwiek mógł poważnie potraktować nazwę jego ugrupowania.
Gdy przestał się zaśmiewać, powiedział z rozbrajającą szczerością: „ Dla takich jak pan, obowiązuje nie numerus clausus, lecz numerus nullus.
Nie chodziło bynajmniej o to, że Bielecki miał do Dakowskiego pretensje o te 20%. W oczach Bieleckiego Dakowski, jak i większość z nas, należy po prostu do flory i fauny „tego kraju”.
Raz na cztery lata flora i fauna wrzuca do urny karteczkę, która jest symbolem wiernopoddańczego uwielbienia dla politycznego establishmentu traktowanego jako całość, gdyż podziały polityczne w obrębie tego establishmentu są, jak to coraz lepiej widać, zupełnie nieistotne. Wybory to tylko świecki ceremoniał, przypominający chodzenie w wigilię z opłatkiem do obory. Dzielenie się raz do roku z bydlątkami opłatkiem nie przeszkadza przecież ich strzyc, doić, a nawet zarzynać.
Tradycja tradycją, gdyby jednak któreś z bydlątek naprawdę przemówiło ludzkim głosem, gospodarzowi ze zdumienia wyszłyby gały, niezależnie od liczby promili we krwi.
Podobnie reagują przedstawiciele politycznego establishmentu, ilekroć ktoś z flory i fauny „tego kraju” odważy się zabrać głos w jakiejkolwiek sprawie. Są tak zdumieni jakby przemówiła krowa, albo wierzba.
Wiele lat temu podczas imprezy w domu jednego z moich byłych znajomych, ktoś użył słowa „demokracja” w rozmowie z tuzem kontraktowej opozycji, znanym z upodobania do mocnej herbaty i kreowanym na polską Matkę Teresę. „Jaka demokracja?” -zagrzmiał mocno znieczulony bohater opozycji. „ Chamów trzeba za mordę trzymać i do roboty gonić”.
Sądził zapewne, że na imprezie są sami swoi i tu się pomylił.
Uważałam wtedy, że jakakolwiek współpraca, z szeroko rozumianą opozycją kontraktową była dużym błędem. Dałam nawet temu wyraz w artykule drukowanym 20 lat temu w „ Polsce dzisiaj”, który pozwoliłam sobie niedawno umieścić- ku pamięci- na NE.
Teraz myślę, że błąd polegał, na czym innym. Na naszej łatwowierności, dobroduszności i wielkiej potrzebie pozytywnego bohatera, którą łatwo było zaspokoić przez kreację idoli.
A przede wszystkim na tym, że tych idoli nie rozliczaliśmy, nie punktowaliśmy, nie żądaliśmy od nich niczego.
Zachowywaliśmy się jak spragniona miłości kobieta, która powierza swoje oszczędności oszustowi matrymonialnemu, pomimo, że czuje, że coś jest nie w porządku. Albo jeszcze lepiej – jak córka alkoholika, która wychodzi za mąż za pijaka, bo to jedyna rzeczywistość, jaką zna i z którą potrafi sobie, swoim zdaniem, radzić. Nie zadaje żadnych pytań i nie przychodzi jej do głowy, żeby odejść, bo nie wyobraża sobie, że może być inaczej.
Godzimy się na wyborcze obietnice, w które przecież nie wierzymy, podobnie jak żona pijaka nie wierzy w jego przysięgi. A jeżeli ma go już naprawdę dosyć, ucieka pod skrzydła następnego alkoholika. Bo nie zna innych ludzi i innych zachowań. I znowu nie będzie od następnego niczego wymagać.
My też godzimy się na to, że na nic nie mamy wpływu, że rząd wyprzedaje jak ten pijak ostatnie meble i że zaciąga długi, które będziemy musieli spłacać.
Ale gdy mamy rządzących naprawdę dosyć, od opozycji nie oczekujemy niczego, poza obaleniem aktualnego rządu. A potem się zobaczy. I da capo al. fine.
Jak uczy wieloletnie doświadczenie, nie jesteśmy w stanie z góry przewidzieć kto gra po naszej stronie. Dlatego- czy chcemy czy nie chcemy- współpracować musimy ze wszystkimi. Ale na naszych zasadach. Jeżeli zakochana kobieta stwierdzi, że giną pieniądze z jej konta powinna ukochanego szybko wystawić za drzwi. No i w żadnym wypadku nie przepisywać na niego mieszkania i samochodu.
Jak mówił mi ojciec, niektóre struktury założone przez agentów Gestapo pozbyły się ich, okrzepły i działały przeciwko swemu założycielowi do końca okupacji. Inaczej mówiąc- zarodkiem wspaniałego kryształu może stać się nawet jakiś brudek. Ważne jest, żeby potem uważnie pilnować jego krystalizacji. ( Znam się na tym, hodowałam z uczniami przepiękne kryształy NaCl na nitce z węzełkiem.)
Pytałam kiedyś( przeszło 20 lat temu) Anię Walentynowicz, dlaczego powierzyła taśmę z wyznaniami Wałęsy Borusewiczowi. „Borsuk – nigdy”- wykrzyknęła Ania, choć nic nie sugerowałam. Jak pamiętam powiedziałam wtedy kwaśno, że „zawsze i nigdy” mówi się ostatni raz w wieku 16 lat. Potem trzeba kierować się rozumem i stosować zasadę ograniczonego zaufania.
We Wrocławiu jest ulica imienia mojego męża. Na oficjalnym spotkaniu we wrocławskim ratuszu, przy pełnej sali, pewna dziennikarka ( oczywiście z GW) zapytała mnie, czy zdaje sobie sprawę, że mieszkańcom tej ulicy nie podoba się obce brzmienie jego nazwiska i czy czuję się tym urażona. Źle trafiła, bo byłam zachwycona. Bardzo cierpiałam, że moi współobywatele dają się zawsze strzyc jak nieme owce i fakt, że ktoś wypowiada własną opinię w jakiejkolwiek istotnej dla niego sprawie wywołał wręcz mój entuzjazm, czemu, ku konsternacji dociekliwej dziennikarki, dałam wyraz.
Nie twórzmy kapliczek. Zbierajmy się wokół idei. Nie budujmy nikomu za życia pomników, które potem będziemy strącać z cokołu. Traktujmy ludzi życzliwie i z zaufaniem. Ograniczonym.
Stanisław Jerzy Lec napisał: „Burząc pomniki, oszczędzajcie cokoły. Zawsze mogą się przydać”. Lec chyba, co innego miał na myśli, ale ja przez cokoły rozumiem wartości i zasady, które są dla nas ważne. A na tych cokołach możemy i niestety musimy ustawiać różne „robocze” pomniki.
Nie ma nic złego w tym, że zamiast uprawiać kult jednostki, zamiast modlić się do kolejnego pomnika pytamy o cokół, o zasady. I chcemy sprawdzić czy do końca nam odpowiadają.
Partia rządząca musi czuć na plecach oddech opozycji ścigającej ją jak stado wilków. Ale opozycja też musi czuć i akceptować uważne oczy społeczeństwa. Nie może okopać się w oblężonej twierdzy i żyć tylko wewnętrznymi sprawami.
Nie może na kogoś, kto odważy się zadać jakiekolwiek ważne pytanie, reagować zdumieniem, jak na gadającą wierzbę czy owcę.
Albo, co gorsza reagować świętym oburzeniem, jakby przez pytających przemawiał sam szatan. W istotnych dla nas sprawach należy nam się rzeczowa odpowiedź, a nie kropidło i egzorcyzmy.
Wiele lat temu, w czasie podróży po Francji, zatrzymałyśmy się z koleżanką w przydrożnej gospodzie pełnej myśliwych i ich psów. Nie mogłam się opanować przed molestowaniem pięknego posokowca i stąd nawiązała się ogólna rozmowa. Okazało się, że panowie nie wiedzą i nie chcą wiedzieć, kto jest aktualnie prezydentem Francji.
Polityka to brudna robota- powiedział jeden z nich. A do brudnej roboty wynajmuję człowieka, tak jak do wywożenia śmieci i sprzątania ulicy. Jeżeli śmiecie są wywiezione i ulica sprzątnięta, nic mnie nie obchodzi jak on się nazywa.
I to byłoby moim ideałem.