Prawdziwym problemem polskiego społeczeństwa jest jego rozczłonkowanie i niemożność nawiązania przez poszczególne jego podgrupy dialogu, który pozwoliłby ustalić podstawowe interesy państwa jako takiego. Brakuje równiez grupy, która przewodziłaby takiej debacie a imię jej Elita, której w Polsce nikt od półwiecza nie widział.
W Polsce nie ma żadnej poważnej debaty. Dlaczego? Ponieważ nikt jej nie chce – ani umowne (podkreślam dla tych z czytelników, którzy obruszą się określaniem obecnej nomenklatury tym mianem) elity, ani umowny prosty lud polski, ponieważ obie grupy zatraciły się w prymitywnym przerzucaniu się emocjami i inwektywami,. Stało się tak, gdyż po upadku II RP nikt nie na poważnie nie postawił wysokiej poprzeczki polskiej polityce, która z tego względu zamieniła się w populistyczną bijatykę, z której nic konstruktywnego wyniknąć nie może. Taką poprzeczkę w tradycyjnym społeczeństwie narzuca elita. Zazwyczaj tylko część jej przedstawicieli o ów poziom się ociera, jednak to on jest punktem odniesienia w ocenie każdej dyskusji na temat polityczny.
Dzisiejsze elity są sztucznie stworzone. Nie są one złożone z potomków kształtowanego przez wieki kwiatu polskiej inteligencji, czy szlachty, ponieważ Ci zostali dokładnie wykoszeni w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. Więź pomiędzy obecnym narodem, a historycznymi Polakami kwestionuje wielu badaczy historii, w tym profesor Ryszard Legutko, surowo rozprawiając się z kondycją polskości w swoim ,,Eseju o duszy polskiej”. Podobnie krytyczny wobec współczesnych Polaków jest Rafał A. Ziemkiewicz, który podsumowuje swą negatywną ocenę w książce pt. ,,Polactwo”. Te oceny są mi bliskie.
Stawiam jednak tezę, że te oceny nie mogą być końcem debaty na temat polskości, tak samo jak 39 rok nie może stać się symbolicznym końcem prawdziwej Polski. Należy się zastanowić, co w obecnej, opłakanej sytuacji, można jeszcze osiągnąć. Skoro nie ma prawdziwych Polaków, może należałoby budować fundamenty pod ich odrodzenie? Może należałoby przywrócić poważną debatę na ten temat? Kto ma się tym zająć, jeśli nie elita. Tylko czym jest elita w obecnym czasie?
Uważam, że obecna elita konstytuuje się wolą zaangażowania w sprawy państwa. To zaangażowanie może być korzystne dla sprawy polskiej, lub nie, ale nie to jest najważniejsze. Zaangażowanie w rozmowę na temat Polski tworzy grupę ludzi, którzy będą w stanie definiować jej potrzeby i wskazywać kierunek rozwoju. Ale stanie się to tylko pod jednym warunkiem. Aby odrodziła się elita, a po niej odbudowana świadomość polska, owa definiowana przeze mnie grupa musi utrzymywać elitarne standardy debaty publicznej, biorąc jednak poprawkę na obecne, zdemokratyzowane czasy.
Członek nowej elity nie musi pochodzić z tzw. ,,wyzszych sfer”, ani być mistrzem w grze na stu instrumentach. Stereotyp przedstawiciela takiego środowiska nie przystaje do obecnych realiów. Przedstawiciela elity musi cechować przede wszystkim zaangażowanie w sprawy państwa, oraz wysoka jakość zabieranego przez niego głosu w debacie o Polsce.
Za jakością tego głosu musi iść jednocześnie prostota (nie prostactwo) przekazu. Doskonałym przykładem prostego języka, za którym kryje się myśl polityczna najwyższej klasy jest twórczość Stanisława Mackiewicza. W jego dziełach nie ma wysublimowanych określeń, na których szukanie po słownikach autor poświęcałby kolejne popołudnia w bibliotece, tylko po to, by wywrzeć swym tekstem wrażenie przeinteligentnego. Prosty język, wyraża poukładane i logiczne przekonania. Prosty człowiek może się z nimi zgodzić, lub nie, ale na pewno zrozumie, co Mackiewicz chce mu przekazać.
Taka musi być odrodzona elita polska. Nie może być autotematyczna, nie może zapominać o prostym człowieku, którego głos w demokracji ma przecież największe znaczenie. Transfer idei z kręgów elitarnych na postkomunistyczne osiedla i kiełkujące przedmieścia musi się wreszcie rozpocząć. Elita musi zorientować się, że nią jest i co z tego faktu wynika – jakie obowiązki, jakie prawa.
Polacy, pragnący zaangażować się w dyskusję o Polsce, muszą utrzymać te standardy debaty. Ich słowa muszą być jasne, a treść przekazu merytoryczna. Obywatel pretendujący do bycia wyrazicielem polskiego interesu nie może sobie pozwolić na populistyczną nowomowę królującą w obecnej debacie politycznej. Aby poruszyć tak zwane masy, elita musi nawiązać z nimi dialog dający jednocześnie możliwość zrozumienia, ale i wyznaczający pewne standardy dyskusji.
Dzisiejsza debata to przerzucanie się słowotwórczymi inwektywami – przykładami są określenia takie, jak POlszewicy, czy PiSuary, PiSokomuna, Partia Oszustów, itp. Odsuwając na bok dyskusję o przystawaniu takich określeń do rzeczywistości lub nie, taki język pozostaje wulgarny, a co najważniejsze – niezrozumiały dla drugiej strony sporu (bo przecież nie dialogu). Zamykając się w sekciarskim języku, tworzącym się ze względu na brak wymiany myśli, a raczej jej kotłowanie się w ramach jednego środowiska, wiążemy sobie ręce w kwestii walki o poparcie naszych racji przez zwykłego Kowalskiego. Takie populistyczne hasła i zgrabne słówka być może zaangażują emocjonalnie poszczególnych obywateli na czas co najwyżej jednej kadencji, ale nigdy nie zapalą w nim iskierki ideowości, najlepiej popartej przyziemną kalkulacją, która jest niezbędna dla konsekwentnego poparcia konkretnej wizji państwa.
W walce o polską rację stanu, zwycięży ten, kto zjedna sobie prostego polskiego obywatela, do którego trzeba przemawiać w sposób prosty, ale i z odpowiedniego poziomu, który skłoni do szacunku. Nowomowa takie warunki wyklucza. Dlatego im szybciej wszyscy ci, którzy chcą narzucać ton debacie o Polsce, tę nowomowę porzucą, tym lepiej dla przyszłości Polski, kształtowania się jej nowych elit i odrodzenia się polskiej tożsamości. Aby podwyższyć poprzeczkę polskiemu społeczeństwu, najpierw podnieśmy ją samym sobie.