„Nowe wraca” albo laboranci z Karkonoszy
10/03/2011
419 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
Jeśli ktoś jeszcze się łudzi co docelu jaki mają rozmaite unijne dyrektywy, w tym te dotyczące ograniczenia w handlu preparatami ziołowymi, niech przeczyta ten tekst. Jeśli ktoś się jeszcze łudzi, że owe dyrektwy to wynalazek nowy jakiego świat wcześniej szczęśliwy nie znał, niech przeczyta ten tekst dwa razy. Po przeczytaniu zaś niech się zaduma nad konsekwencjami centralizacji państw, konsekwencjami jakie niosą one dla obywateli, nie związanych z aparatem urzędniczym rzecz oczywista, niech pomyśli także o tym, że oto zbliża się 1 kwietnia, kiedy to wejdzie w życie zakaz sprzedaży w apetakch niektorych preparatów ziołowych. Nic się przecież nie stanie – wołają entuzjaści Unii i jej rozporządzeń – przecież ograniczenia dotyczą tylko niektórych preparatów. Jasne, że tak, w szpitalach też przecież […]
Jeśli ktoś jeszcze się łudzi co docelu jaki mają rozmaite unijne dyrektywy, w tym te dotyczące ograniczenia w handlu preparatami ziołowymi, niech przeczyta ten tekst. Jeśli ktoś się jeszcze łudzi, że owe dyrektwy to wynalazek nowy jakiego świat wcześniej szczęśliwy nie znał, niech przeczyta ten tekst dwa razy. Po przeczytaniu zaś niech się zaduma nad konsekwencjami centralizacji państw, konsekwencjami jakie niosą one dla obywateli, nie związanych z aparatem urzędniczym rzecz oczywista, niech pomyśli także o tym, że oto zbliża się 1 kwietnia, kiedy to wejdzie w życie zakaz sprzedaży w apetakch niektorych preparatów ziołowych. Nic się przecież nie stanie – wołają entuzjaści Unii i jej rozporządzeń – przecież ograniczenia dotyczą tylko niektórych preparatów. Jasne, że tak, w szpitalach też przecież leczy się tylko niektórych chorych. Czy to jest powód do awantur? Oczywiście, że nie. Teskt był już publikowany, ale niespodziewanie stał się bardzo aktualny, powtarzam go więc z czystym sumieniem.
Trudnili się zbieraniem górskich roślin, z których przyrządzali balsamy i lekarstwa, działali na przełomie XVIII i XIX wieku, w czasach kiedy medycyna w Europie raczkowała i zdominowana była przez uczonych szarlatanów. Ratowali życie ludziom zamieszkującym zagubione górskie osady. Nazywano ich laborantami. Mieszkali głównie w Karpaczu i Miłkowie.
Ojcowie założyciele
Legenda mówi, że pierwsi laboranci przybyli w Karkonosze z Pragi. Uciekali przed prześladowaniami religijnymi i byli wykształconymi na tamtejszym uniwersytecie lekarzami. Legenda zachowała ich imiona; nazywali się Mikołaj i Salomon. W Karpaczu przyjął ich gościnnie miejscowy ogrodnik Melchior Grossman, ofiarował im gościnę i dach nad głową. W zamian za to dobrodziejstwo obydwaj medycy nauczyli karkonoskich górali rozpoznawać zioła rosnące na zboczach gór i produkować z nich lekarstwa na choroby, nie tylko te pospolite, ale także groźne i odbierające człowiekowi życie, takie jak tyfus czy ospa.
Uczniowie dwóch uczonych Prażan – Mikołaja i Salomona dali początek jedynej w historii organizacji cechowej zrzeszającej specjalistów od medycyny naturalnej. Początkowo nazywano ich destylatorami, ale później przylgnęła do niech nazwa laborantów.
Laboranci z Karpacza byli jedyną nadzieją na zdrowie, a nieraz i życie dla ludności zamieszkującej górskie wioski i położone w dolinach miasteczka po obydwu stronach masywu Karkonoszy. Do Karpacza, a potem także do Miłkowa ciągnęli chorzy z Niemiec, z czeskich dolin, nawet z Węgier i z Polski, której granice leżały wtedy hen, hen za siódmą górą. Sława laborantów była wielka. Nie byli oni li tylko lokalną ciekawostką, grupką szarlatanów próbujących leczyć ludzi naparem ziół. Laboranci próbowali systematyzować swoją wiedzę, nie robili tego co prawda na piśmie, ale wychowywali adeptów. Mieli własny cech, który należał do najsilniejszych i najbogatszych organizacji cechowych na terenie Austrii i Niemiec. Działali na mocy przywilejów królewskich, mieli swojego przełożonego, który był jednocześnie kontrolerem ich działalności z ramienia cesarza Austrii, a potem króla Prus. Funkcję tę za panowania austriackiego pełnił zwykle miejski lekarz z Jeleniej Góry, który dwa stulecia wstecz nazywany był fizykiem, a za czasów pruskich lekarzem obwodowym.
Fabryka zdrowia
Cech karkonoskich laborantów działał najprężniej w latach 1730-1780. W tamtych czasach członkowie tej oryginalnej medycznej korporacji wytwarzali około 200 specyfików leczących właściwie wszystkie znane w tamtym czasie dolegliwości. Do ich wyrobu używano korzeni 98 gatunków roślin, drewna 7 gatunków drzew, 55 gatunków owoców leśnych oraz 43 gatunków nasion. Skuteczność tych preparatów nie była w tamtych latach w ogóle dyskutowana. O przychylność laborantów starali się więc nie tylko mieszkańcy gór, ale także wielcy tego świata. Po homeopatyczne medykamenty posyłano z Lipska i Drezna, były one obecne na dworach wszystkich niemieckich książąt, w ich zbawienne działanie wierzyli nie tylko zaprzysięgli zwolennicy ziołolecznictwa, ale także tacy twardzi racjonaliści, jak król Prus Fryderyk II zwany Wielkim.
Laboranci nigdy nie stanowili dużej grupy zawodowej, w szczytowym okresie prosperity było ich około 30 i prawie wszyscy mieszkali w Karpaczu. Nie było łatwo zostać laborantem. Trzeba było wyróżniać się wiedzą, cierpliwością i pilnością, by któryś z cechowych mistrzów zgodził się przyjąć starającego się o fach młodzieńca w poczet swoich uczniów. Trzeba było mieć także pieniądze, bo cech laborantów był organizacją bogatą i bardzo wpływową. Nie przyjmowano w jej szeregi biedoty i aspirujących do majątku i znaczenia chudopachołków. O tym, jakimi środkami dysponowali mistrzowie tej „fabryki zdrowia” łatwo się przekonać oglądają sześć pozostałych po nich nagrobków, które tkwią w ścianie kościoła parafialnego w Miłkowie. Wielkie, barkowe epitafia upamiętniające myśl, wiedzę i czyny najwybitniejszych karkonoskich medyków na pewno nie były tanie. Trzeba było zamówić je u wytrawnych znawców sztuki kamieniarskiej, a do ich przyozdobienia wynająć drogich i znających swe rzemiosło rzeźbiarzy. Na to wszystko potrzeba było wielu złotych dukatów. Nie mogłyby ich na pewno wyłożyć rodziny skromnych wiejskich zielarzy. Laboranci byli kimś zupełnie innym. Dzisiaj trudno nam nawet wyobrazić sobie ich funkcję i zakres działalności, a także relacje pomiędzy nimi a społecznością w której żyli i działali.
Ich działalność i wiedza była zbawieniem dla ludności górskich okolic nie tylko ze względu na lecznicze właściwości produkowanych przez laborantów preparatów, ich działalność tworzyła także rynek usług na którym działali i bogacili się zbieracze ziół, producenci szklanych naczyń i wędrowni handlarze, którzy rozwozili karkonoskie medykamenty po całych Niemczech, Czechach i Austrii.
Czym leczono
O solidności wiedzy, którą dysponowali laboranci świadczyć może fakt, że niektóre wytwarzane przez nich specyfiki używane były w medycynie jeszcze w XX wieku. Wyparły je dopiero najnowocześniejsze preparaty powstające w sterylnych laboratoriach. Do dziś można przecież kupić w aptece wyciąg z arniki górskiej nazywanej do niedawna kupalnikiem. Nalewka z tej rośliny wyprodukowana została po raz pierwszy właśnie przez laborantów z Karpacza. Stosowano ją jako środek przeciwbólowy i przeciwzapalny w zaburzeniach pracy układu trawiennego, a także zewnętrznie przy stłuczeniach, odmrożeniach i otwartych ranach. Także wyciąg z goryczki trojeściowej – zwany Esentia Gentiana był dostępny w aptekach jeszcze w XX wieku- lek ten wyprodukowano po raz pierwszy na bazie pospolicie rosnącej w Karkonoszach rośliny – goryczki właśnie. Stosowano go przy braku apetytu i bólach żołądka. Najbardziej rozpowszechnią rośliną służącą za podstawę produkcji wielu specyfików była pospolicie rosnąca na górskich zboczach dzika naparstnica. Dwie odmiany tej rośli cieszyły się szczególnym wzięciem wśród mistrzów cechu laborantów: Digitalis ambigena gradiflora i Digitalis purpura.
Działalność laborantów, w mniejszym co prawda stopniu, ale również obejmowała proste zabiegi chirurgiczne. Mistrzowie cechowi składali połamane w górach nogi i ręce i robili to z wielką wprawą i znajomością rzeczy.
Koniec cechu laborantów
Trwająca ponad sto lat epopeja karkonoskich laborantów nie zakończyła się w jakimś jednym punkcie dziejowym. Ich działalność rozkwitała najbujniej w czasie kiedy Śląsk leżał w granicach cesarstwa Habsburgów, na lata 30 XVIII wieku, kiedy w Karkonoszach rządzili Austriacy przypada początek wielkiej prosperity cechu. 20 lat później Karpacz i cały Śląsk znajdują się już w królestwie Prus. Państwo Hohenzollernów było o wiele bardziej scentralizowane i opresyjne niż wiedeńska monarchia, ale nawet ono nie wtrącało się przez dobre 50 lat do naturalnej górskiej medycyny. Początek końca cechu laborantów wiąże się z wzmacnianiem i konsolidowanie struktur państwowych w Prusach. Dwór w Berlinie podporządkowywał centralnym instytucjom wszystkie obszary działalności ludzkiej w obrębie królestwa. Nie inaczej było z medycyną. Zaczęło się od ograniczenia prawem ilości gatunków roślin, które laboranci mogli używać do produkcji swoich specyfików. Swoje zrobił także postęp oficjalnej medycy i konkurencja „miejskich” lekarzy, którzy widzieli w laborantach skuteczną i odbierająca im chleb konkurencję. Pod koniec XVIII wieku laboranci mogli wyrabiać już tylko 46 środków leczniczych, czyli prawie połowę mniej niż na początku stulecia. Liczbę tę ograniczono w następnych latach, zmniejszono ją w końcu do 21 najprostszych specyfików, a liczbę roślin które mogły być wykorzystywane przy ich produkcji ograniczono do 20 korzeni, 16 roślin zielnych, 2 gatunków drewna, 10 nasion i kwiatów, oraz 24 rodzajów kory i owoców. W roku 1843 wyszedł królewski edykt zabraniający przyjmowania nowych uczniów do cechu. To był początek powolnego końca karkonoskich laborantów i początek końca ich tajemnej i jakże cennej wiedzy. Nikt z berlińskich urzędników, ani żaden zawistny lekarz czy właściciel apteki nie przechowywał przecież tych magicznych i cudownych receptur. Te które ocalały znamy jedynie dzięki przypadkowi, a ich skuteczność może świadczyć o tym jak wielka była pragmatyczna, zdobyta doświadczeniem, wiedza karkonoskich homeopatów.