Nosorożec przeciw Angeli
10/10/2012
445 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
Na rok przed wyborami w Niemczech znamy już nazwisko rywala pani Merkel. Czyżby falstart?
Wybory do Bundestagu odbędą się dopiero w przyszłym roku, a nawet zgoła za rok, ale już wiadomo, kto poprowadzi niemieckich socjaldemokratów przeciw chadekom pani Merkel. 1 października kierownictwo SPD wyznaczyło Peera Steinbruecka jako swego kandydata na kanclerza.
Decyzja ta nie przyszła zgodnie z planem. Normalną i zamierzoną taktyką SPD był zamiar oszczędzenia kandydatowi zbyt długiego rozbiegu i wystawienia go zawczasu na świecznik, gdzie może być oglądany, ale przecież także ostrzeliwany przez krytyków i dziennikarzy. Szef SPD Sigmar Gabriel opracował więc kunsztowny scenariusz, który miał utrzymać tę nominację jako otwartą opcję aż do stycznia. On sam był jednym z oczywistych kandydatów, Steinbrueck był drugim, a trzecim – Frank-Walter Steinmeier, przewodniczący klubu parlamentarnego SPD w Bundestagu. Niestety, w prywatnych, ale jak widać nie dość dyskretnych rozmowach zarówno Gabriel jak i Steinmeier zwierzyli się, że nie chcą kandydować na wyborczej szpicy i nie mają kanclerskich ambicji, a co gorsza, nawet trochę powiedzieli dlaczego. Kiedy zwierzenia te przeciekły do mediów, socjaldemokratom nie pozostało nic innego, jak pospiesznie koronować Steinbruecka, żeby i on się nie rozmyślił.
W obecnej sytuacji niechęć tych dwóch kandydatów wydaje się zrozumiała. Zdaniem większości Niemców Angela Merkel całkiem dobrze radzi sobie z kryzysem euro i według wszystkich sondaży ma ona szanse za rok wygrać w cuglach swoją reelekcję. Sigmar Gabriel, najmłodszy z triumwiratu SPD (ma 53 lata), mógł całkiem słusznie dojść do wniosku, że ma jeszcze czas poczekać na swoją kolejkę przy bardziej sprzyjających wiatrach. Jest on byłym nauczycielem, obrońcą imigrantów, jego pierwsza żona była Turczynką i zdążył już zadrzeć z Izraelem, nazywając go państwem apartheidu. Jak na polityka zaczął więc dość krewko, ale szybko się uczy i nabiera sprytu. Ma szanse, ale jego dzień jeszcze nie nadszedł.
Z kolei dr Steinmeier, prawnik, który ma 56 lat, już zmierzył się z Primakanzleriną w wyborach 2009 roku i sromotnie przegrał, jest postrzegany jako zbyt miękki i chyba nie ma ochoty przechodzić jeszcze raz przez cały wyborczy młyn, który wtedy okazał się dla niego także cyrkiem. Dużo lepiej sprawdza się on zresztą jako Graue Eminenz na zapleczu wielkiej polityki, z czego zasłynął jako szef gabinetu kanclerza Schroedera. Wydaje się również, że stracił sporo ze swej bojowości po tym, jak w sierpniu 2010 oddał jedną nerkę swojej chorej żonie. Był to jednak bardzo ładny gest, który podoba się wyborcom i zapewnia mu spokojne miejsce w Bundestagu do końca politycznej kariery.
Najstarszy z nich, 65-letni Peer Steinbrueck to zupełnie odmienny typ prawie pod każdym względem. Pochodzi z Hamburga i mówi z charakterystycznie rwanym akcentem ‘hanzeatyckim’. Zapalony szachista, słynie z błyskotliwej inteligencji i kąśliwego, ostrego dowcipu. Zaraz po swej nominacji zapowiedział, że tym razem kampania nie będzie nudna. Jego symbolicznym zwierzęciem, jak podkreśla, jest nosorożec, co też wiele o nim mówi. Jest to polityk, który umie atakować i polaryzować opinie. Uważa się, że może napytać sporo biedy w szeregach CDU, tym bardziej że nieźle zna on tę partię także od wewnątrz. W latach 2005-09 był bowiem ministrem finansów właśnie w gabinecie pani Merkel w czasach wielkiej koalicji CDU-SPD. Oboje zresztą dobrze do siebie pasują i potrafią współpracować. Niemcy pamiętają ich wielki wspólny moment 5 października 2008 roku, kiedy pojawiły się pierwsze ostre oznaki kryzysu i paniki na rynku finansowym. Już wydawało się, że klienci masowo ruszą na banki po wypłaty, ale Merkel i Steinbrueck wystąpili wtedy razem w TV i skutecznie zapewnili swych rodaków, że ich pieniądze są bezpieczne. Wydaje się, że oboje mają dla siebie nawzajem dużo szacunku.
Teraz jednak z konieczności wystąpią przeciw sobie. Dowcipem pani Merkel niewiele mu ustępuje, choć jest mniej popędliwa, aby to okazywać, zwłaszcza czyimś kosztem. W rzeczywistości, jeśli chodzi o generalia niewiele się od siebie różnią. Merkel lubi kłusować po centrolewicy i podkradać im co celniejsze pomysły, a Steinbrueck jest w swojej partii uważany za jej najbardziej prawe skrzydło.
Jego pierwszym zadaniem będzie więc teraz przekonać do siebie lewe skrzydło w SPD. Musi też uważać na to, co deklaruje. Publicznie już zapowiedział, co było do przewidzenia, że chciałby utworzyć rząd koalicyjny z udziałem Zielonych, coraz słabszych zresztą w sondażach. Z wyborczej i sondażowej arytmetyki wychodziłoby jednak, że najbardziej prawdopodobna będzie znowu wielka koalicja z CDU. Gdyby tak miało się stać, to Steinbrueck może pożegnać się z polityką, bo już publicznie wykluczył możliwość „ponownej służby u Merkel”. Co może oznaczać, że nie trzeba się uczyć tego nazwiska na pamięć.
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Zapraszam na Salvacci Denducci Pace w wykonaniu Tempus Fugit