Norweski magazyn Vi Menn o Smoleńsku odcinek 2.
29/03/2011
538 Wyświetlenia
0 Komentarze
21 minut czytania
Dziś rano otrzymałem pełne tłumaczenie tekstu artykułu zamówione u tłumacza przysięgłego. Niestety podpisy pod zdjęciami, których w poprzednim tłumaczeniu nie było powodują jeszcze większe przygnębienie, co sprawia, że lektura jest bardzo ponurym zajęciem.
Dziś ostatecznie zwątpiłem w człowieczeństwo ludzi pióra. Jeśli tak ma wyglądać rzetelność dziennikarska ludzi zachodniej kultury, to mam ochotę ten świat zrównać z ziemią i posadzić na nim wielki las zapomnienia.
Poniżej tłumaczenie całego tekstu włącznie z podpisami pod zdjęciowa częścią artykułu.
Dramat w kokpicie
Ostatnia podróż prezydenckiego samolotu
POPCHNIĘCI W ŚMIERĆ
przez pijanego generała
Strona 5:
Prezydent Polski chciał wylądować za wszelką cenę: PILOT ZOSTAŁ ZMUSZONY DO LOTU W PEWNĄ ŚMIERĆ
Podpis pod zdjęciem:
Najnowszy raport z katastrofy:
Kapitan Protasiuk i prezydent Kaczyński sfotografowani razem przy okazji innego oficjalnego lotu Air Force 101. Rosyjski raport z katastrofy stwierdza, że pilot łatwo pozwalał prezydentowi wpływać na siebie.
Prezydent i lekko wstawiony generał zmusili pilota w zeszłym roku w Smoleńsku, aby uderzył w ziemię razem z polską elitą władzy na pokładzie.
Tekst: Hakon Bonafede
Gęsta mgła, lotnisko wojskowe z niekompletnym wyposażeniem jeśli chodzi o przyrządy niezbędne do lądowania, a na nim dodatkowo niedoświadczona i źle przeszkolona załoga – takie były warunki niezwykle ryzykownego lądowania dla polskiego samolotu prezydenckiego, który 10 kwietnia w zeszłym roku leciał z Warszawy do Smoleńska na zachodzie Rosji.
Jednak decydującym czynnikiem powodującym katastrofę, w której zginęło wszystkie 96 osób znajdujących się na pokładzie, była niezłomna wola kapitana samolotu, aby niezależnie od możliwych konsekwencji wylądować – mimo mgły i z pominięciem wszystkich zasad bezpieczeństwa.
Wyprawa pojednania
Prezydent Polski Lech Kaczynski należał do grupy przywódców państw posiadających własną jednostkę „Air Force One”. Samolot prezydencki, Tupolew 154 M, z sygnałem wywoławczym Polish Air Force 101, był po kapitalnym remoncie, miał kokpit wyposażony w instrumenty elektroniczne odpowiadające zachodnim standardom i luksusowe urządzenie kabiny dla VIP-ów – z mahoniowymi stolikami i głębokimi skórzanymi fotelami dla pasażerów.
W ten wiosenny dzień samolot prezydencki miał przewieźć oficjalną polską delegację jadąca do Rosji na obchody 70-lecia zbrodni, jaka dokonała się w lesie katyńskim, kiedy to na rozkaz Józefa Stalina dokonano masowego zabójstwa prawie 22 000 oficerów i cywilów po inwazji na Polskę w roku 1940.
Strona 6 i 7:
Podpisy pod zdjęciami:
Lekko wstawiony:Zamiast zapobiec niebezpiecznej sytuacji, naczelny dowódca sił powietrznych generał Andrzej Błasik wisiał nad głowami pilotów do samego końca. Obdukcja wykazała, że miał we krwi 0,6 promila alkoholu.
Kapitan:Jak na szefa prezydenckiego samolotu, Arkadiusz Protasiuk był młody i niedoświadczony.
Wrak:Korpus samolotu został zrekonstruowany w oparciu o części wraku. Straszliwe siły działające podczas zderzenia z ziemią nie dawały żadnych szans na przeżycie.
Załoga:Załogę stanowiło 7 osób z 96, które zginęły.
Uderzył w drzewa:Miejsce złamania brzozy, którą ściął lot, znajduje się zaledwie 6 metrów ponad ziemią. Górna część lewego skrzydła została znaleziona kilkaset metrów od miejsca katastrofy.
Nietknięta skrzynka zapisu lotu:Zarówno zapis lotu, jak i rejestrator rozmów były nieuszkodzone. Na podstawie zawartych w nich danych dokonano szczegółowej rekonstrukcji katastrofy.
Zniszczenia:Samolot w chwili zetknięcia z ziemią został totalnie zniszczony. Na zdjęciu resztki kokpitu i przedniego koła.
Na czerwonym tle:
Raport z katastrofy:Po wypadku prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew powołał specjalną komisję do zbadania przyczyn katastrofy, nie bez znaczenia było również zaprzeczenie spekulacjom, jakoby katastrofa została przez Rosję zaplanowana. W badaniach brali udział również przedstawiciele amerykańskich i polskich sił powietrznych.
Według raportu główną przyczyną katastrofy była decyzja załogi o lądowaniu na lotnisku w warunkach poniżej minimalnej widoczności. Ponadto lądowanie nie zostało przerwane po przekroczeniu przez samolot wysokości minimalnej, nikt nie zareagował również na ostrzeżenia systemu radarowego o zbliżaniu się do ziemi.
Brak doświadczenia kapitana w lądowaniu przy złej widoczności, obecność w kokpicie generała Blasika oraz członków sztabu prezydenckiego, również zostały wskazane jako potencjalne przyczyny, które mogły nałożyć na pilota większą presję, niż był on w stanie wytrzymać.
Zródło: mak.ru
kontynuacja z poprzedniej strony
Polsko-rosyjskie obchody miały symbolizować pokój pomiędzy obydwoma państwami. Na pokładzie oprócz prezydenta znajdowali się wszyscy przedstawiciele i dowódcy obrony, członkowie rządu oraz rodziny ofiar katyńskich.
Autorytarny pasażer
Wśród pilotów szwadronu VIP-owskiego w polskich siłach powietrznych prezydent Kaczyński miał opinię wymagającego pasażera.
Kapitan Arkadiusz Protasiuk (35) oraz drugi pilot Robert Grzywna (36) doskonale pamiętali lot sprzed dwóch lat, gdy pełnili funkcję odpowiednio drugiego pilota i nawigatora. Tuż przed odlotem prezydent zarządził lot do nowego miejsca przeznaczenia, decyzję tę zmienił ponownie już po tym, jak samolot znalazł się w powietrzu.
W prezydenckim samolocie brakowało zarówno mapy lotu, jak i planu lotu dla nowego miejsca lądowania, i kapitan odmówił lądowania ze względów bezpieczeństwa. Został później oskarżony o odmowę wykonania rozkazu, ale został uniewinniony przez prokuratora generalnego. Jednak już nigdy nie pozwolono mu latać z prezydentem. Poleciał z polskim premierem do Smoleńska trzy dni wcześniej, został jednak skreślony z listy załogi feralnego lotu.
Jak na załogę samolotu prezydenckiego załoga była zaskakująco niedoświadczona i mało zgrana. Protasiuk również od prawie pół roku nie przeprowadził żadnego szkoleniowego lądowania według wskazań instrumentów i przy złej widoczności. Przed opóźnionym startem nie pobrali informacji o pogodzie panującej w Smoleńsku. W miarę zbliżania się do celu okazywało się jednak, że pogoda jest zła, a mgła coraz bardziej gęstnieje.
Mgła
Na nagraniu z rejestratora rozmów, jakie władze rosyjskie opublikowały ostatnio razem z raportem z katastrofy, słychać jak kontrolerzy lotu w Smoleńsku mówią, że jest mgła i są pytani, na jakie alternatywne lotnisko można odlecieć.
Jednocześnie załoga kontaktuje się z samolotem, który z polską delegacją prasową na pokładzie wylądował pół godziny wcześniej. Z ziemi otrzymują informację, że „pogoda jest naprawdę zasrana z 50 metrami widoku i że mieli szczęście lądując w ostatniej chwili”.
Kula w żołądku Protasiuka zaczyna się powiększać. Prasa i komitet powitalny stały już w oczekiwaniu na ziemi. Jeśli nie wylądują, cała ceremonia będzie musiała prawdopodobnie zostać odwołana.
Nad jego głową wisi sam szef obrony powietrznej, generał Błasik, oczekujący, że piloci rozwiążą jakoś problem. Późniejsza obdukcja wykazała, że generał miał 0,6 promila zawartości alkoholu we krwi. Raport z katastrofy stwierdza wyraźnie, że w momencie katastrofy generał nadal stał przy fotelu kapitana.
Teraz stwierdzono, że szef protokołu prezydenckiego również był w kokpicie i prosił o podanie stanu spraw w imieniu zniecierpliwionego prezydenta.
„Podejście próbne”
Kapitan Protasiuk wie dwie rzeczy:że lądowanie na źle wyposażonym lotnisku w obecnych warunkach pogodowych jest śmiertelnie niebezpieczne. I że jedyne, co może być gorsze, to nieudane lądowanie z prezydentem i jego ludźmi w Smoleńsku.
Przez radio zgłasza do wieży kontrolnej, że chce zrobić „podejście próbne”. Dostaje na to zgodę wraz z informacją, że ma przerwać, jeśli z wysokości 100 metrów nie będzie widział ziemi.
W chwili, gdy samolot wchodzi w manewr lądowania, nawigator mówi: – On (prezydent) dostanie szału, jeśli…
Dwie minuty później po raz pierwszy włącza się alarm ostrzegający o zbliżaniu się ziemi. Stare wojskowe lotnisko nie posiada systemu lądowania według instrumentów, korzysta jedynie z dwóch radiolatarni oraz radaru naprowadzającego, które dają znacznie mniej precyzyjny obraz sytuacji.
Strona 8:
Podpisy pod zdjęciami:
Smutek:Samolot przeleciał tuż nad tą drogą na moment przed uderzeniem w ziemię. Miejsce zmieniło się natychmiast w miejsce pamięci ofiar.
Śmiertelna walka:Kopia strony z rosyjskiego raportu pokazuje ostatnie sekundy lotu. Zaznaczone zostały ślady na drzewach przed miejscem, gdzie samolot zderzył się z ziemią oraz sztuczny horyzont, pokazujący odwrócenie samolotu.
Na czerwonym tle:
Wcześniejsze wypadki lotnicze z udziałem polskich głów państwa:1943: szef polskiego rządu na uchodźstwie, generał Władyslaw Sikorski, został zabity gdy jego samolot, bombowiec Liberator, spadł do morza tuż po starcie z Gibraltaru. Przeżył jedynie polski pilot.
2003: Polski premier Leszek Miller złamał kręgosłup, gdy helikopter Mi8 wykonał częściowo kontrolowaną próbę lądowania awaryjnego w lesie pod Warszawą. Z helikoptera został wyłącznie wrak, a 14 z 15 osób na pokładzie odniosło rany. Wypadek spowodowany był oblodzeniem.
kontynuacja z poprzedniej strony:
Raport z katastrofy zawiera konkluzję, że pilot mógł zaplanować zejście całkiem nisko do momentu, kiedy ujrzy ziemię niezależnie od wysokości, a następnie miał zamiar podążać za nią wzrokiem aż do momentu, gdy dojrzy pas startowy, co oznaczało ogromne ryzyko. Ta chęć podjęcia ryzyka oraz kilka poważnych błędów pilotażowych popełnionych w ostatnich minutach przypieczętowały los samolotu.
Widzenie tunelowe
Podczas końcówki podejścia, około 10 km od pasa startowego, kapitan zauważa, że mają za dużą wysokość. Przestawia ciąg w pozycję neutralną i zaczyna schodzenie w tempie ośmiu metrów na sekundę, dwa razy szybciej niż normalnie. Prędkość również znacznie przekracza zwykłą.
W celu wyciszenia systemu ostrzegania przed zbliżaniem się ziemi, wskaźnik wysokości zostaje ustawiony w taki sposób, aby pokazywał 170 metrów za dużo. Lot w dół jest kontynuowany.
Na wysokości 300 metrów nawigator zaczyna wykrzykiwać wysokość podawaną przez urządzenie radarowe. Ale to, o czym nie wie, to fakt, że pas startowy położony jest na końcu górnej krawędzi doliny, w której właśnie znajduje się samolot.
Na wysokości 200 metrów silniki nadal pracują w ciągu neutralnym. „Point of no return” jest już niebezpiecznie blisko, bo tempo pracy turbin jest takie, że potrzebowaliby bardzo długiego czasu na ponowne wzbicie się w górę, gdyby okazało się to konieczne.
Jednak Protasiuk został prawdopodobnie w tym momencie dotknięty widzeniem tunelowym. Docierają do niego tylko fragmenty tego, co dzieje się w kokpicie, nie przyswaja też sygnałów o niebezpieczeństwie wysyłanych przez instrumenty. Od chwili wysunięcia podwozia nie odezwał się ani słowem, patrzy jedynie w gęstą mgłę w desperackim poszukiwaniu ziemi.
180 metrów. Wysokość minimalna została przekroczona. System ostrzegania alarmuje znów: Terrain ahead!A jednak samolot nadal obniża lot.
100 metrów. W sekundę później system ostrzegania wzywa: Pull up – pull up!i tak będzie już do końca lotu. Oznacza to, że zderzenie z ziemią jest tuż-tuż. Dopiero na 60 metrach drugi pilot woła, że muszą przerwać manewr i uciekać. Ale to tylko taka połowiczna próba, a siła ciągu maszyny nie jest dostatecznie duża, aby wyłączyć autopilota.
To była ostatnia możliwość, aby uratować samolot.
Uderzenie w drzewa
Na wysokości 50 metrów również radar na lotnisku zauważył, co za chwilę się zdarzy. Kontrolerzy wykrzykują ostrzeżenia. Dopiero, gdy samolot uderza w szczyt 20-metrowej brzozy, Protasiuk rozumie, jak nisko się znalazł, ale wtedy jest już za późno. Z powodu pochyłości terenu znajdują się tak naprawdę 15 metrów poniżejwysokości pasa startowego.
Przez ostatnie sekundy, kiedy samolot z prędkością 300 km / na godzinę przedziera się przez las, wszystko dzieje się bardzo szybko.
Na taśmie rejestrującej dźwięki w czasie lotu słychać już trzaski drzew łamanych przez korpus samolotu.
Protasiuk w całkowitej panice próbuje za wszelką cenę poderwać samolot. Ale jest już za późno. Lewe skrzydło uderza w pień brzozy tak nisko, że ostatnie sześć metrów skrzydła razem ze stabilizatorem zostaje wyrwane.
To z kolei powoduje, że cały samolot w niekontrolowany sposób toczy się w lewą stronę. W chwili, gdy samolot pasażerski tuż nad ziemią staje w pozycji świecy, kokpit wypełnia się przeciągłymi krzykami przerażenia, a potem słychać słowo „kurwa!”. W tym miejscu kończy się nagranie dźwiękowe.
Skrzydło uderza w ziemię, potem dziób również i siła tego uderzenia o ziemię jest tak wielka, że nikt nie ma szans przeżyć. W lesie w pobliżu Katynia kolejna polska tragedia stała się faktem, zaledwie 200 metrów od pasa startowego.
Zwracam sie do wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc w napisaniu merytorycznej odpowiedzi temu paszkwilantowi oraz jego redakcji. Jest na tym blogowisku tylu ludzi analizujących tragiczny lot, więc myślę, że nie będzie to nastręczało kłopotu.
Mnie osobiście już sił nie starcza, po dzisiejszej lekturze załamałem się całkowicie.
Co gorsza ze strony mediów nastąpiła całkowita cisza w tej sprawie.