Wyobraźmy sobie, że siedzimy sobie na ławce w parku, a obok nas zatrzymuje się dorosły mężczyzna i zaczyna uderzać nożem w prowadzone przez siebie za rękę dziecko.
W związku z pracami nad ustawą zakazującą aborcji przewija się przez Facebooka dyskusja nad kontrowersyjnymi plakatami ukazującymi ciałka ofiar aborcji we krwi obok zdjęcia minister Kopacz. Jednym z głównych argumentów przeciwko tej akcji plakatowej jest problem traumy, jaką mogą przeżyć dzieci natykające się na te zdjęcia. Bo są rzeczywiście wstrząsające.
Wstrząsające? Poważnie? Zależy, dla kogo!
Najsilniej przeciwko plakatom protestują przeciwnicy zakazu aborcji, zwolennicy aborcji na życzenie. To zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę "siłę rażenia" tych zdjęć, jednak niezrozumiałe gdy wziąć pod uwagę tok rozumowania protestujących. Kiedy się jest zwolennikiem aborcji na życzenie jest się:
a. Potworem zgadzającym się na mordowanie niewinnych dzieci;
albo
b. Zwyczajnym człowiekiem przekonanym, że nie mamy tu do czynienia z żadnym człowiekiem, tylko z płodem/zarodkiem/embrionem, który człowiekiem nie jest.
Na temat osób należących do grupy "a" nie będę pisał, gdyż tymi osobami powinni zająć się psychiatrzy albo wymiar sprawiedliwości.
Natomiast w przypadku osób z grupy "b" mamy do czynienia z jakąś dziwaczną niekonsekwencją. Osoby te głośno protestują przeciwko akcji plakatowej by chronić swoje (a zapewne i cudze) dzieci przed traumą widoku… No właśnie! Widoku CZEGO?
Te dzieci są regularnie zabierane do sklepów, gdzie widzą wielkie lady pełne martwych, leżących nieraz we krwi, ryb. Ich rodzice, wśród których z całą pewnością znajdują się i przeciwnicy plakatów, nie widzą niczego złego w pokazywaniu takiego widoku swoim dzieciom – nigdy przynajmniej nie spotkałem się z takimi protestami. A tutaj, w przypadku jednego zdjęcia robi się takie zamieszanie!
Ludzie! Bądźcie choć trochę konsekwentni! To jest embrion/płód/zarodek! To nie jest człowiek, więc czemu wasze dzieci miałyby doznawać jakiejś specjalnej traumy, większej niż na widok martwej ryby?
Walka z przyzwoleniem na aborcje wymaga dziś takich środków, jak ten plakat. Wymaga nawet jeszcze poważniejszych środków. Dziś już nawet najwięksi przeciwnicy aborcji tak naprawdę nie wierzą w to, że podczas takiego zabiegu zabijane jest bezbronne dziecko. Nie wierzycie? Zróbcie więc prościutki eksperyment myślowy, ale tak na poważnie. Nie oszukujmy samych siebie…
Wyobraźmy sobie, że siedzimy sobie na łąwce w parku, a obok nas zatrzymuje się dorosły mężczyzna i zaczyna uderzać nożem w prowadzone przez siebie za rękę dziecko. Dziecko usiłuje się wyrwać, ale mężczyzna jest najwyraźniej silniejszy i zadaje wciąż nowe ciosy nożem. Czy reagujemy jakoś, by powstrzymać tego mężczyznę? Chodzi mi o rzeczywistą, konkretną reakcję…
Wyobraźmy sobie teraz, że mieszka koło nas, w mieszkaniu naprzeciwko, w domu obok, lekarz ginekolog i wiemy, że wykonuje on aborcje przychodzącym do niego kobietom. Wyobraźmy sobie, że w jakiś sposób widzimy, że weszła do jego gabinetu kobieta, co do której mamy pewność, że chce dokonać aborcji. I wyobraźmy sobie naszą reakcję. Ale tak UCZCIWIE!
Efekt eksperymentu myślowego jest oczywisty – nikt dziś tych dwóch sytuacji nie traktuje, ale tak NAPRAWDĘ, jako takich samych, pomimo, że faktycznie SĄ takie same, gdyż w obu przypadkach zagrożone jest życie dziecka. Nikt nie pójdzie własną piersią niedopuścić do aborcji, choć większość z pewnością własną piersią by broniła mordowanego dziecka w parku.
Dlatego potrzeba dziś takich środków ekspresji, dlatego trzeba pokazać o co tu chodzi.
Jestem ateistą. W moim rozumowaniu nie posługuję się żadnymi argumentami natury religijnej. Żeby nie było, że tylko wierzący są przeciwnikami aborcji.