Niepowtarzalne wigilie „Baśki” z Rekanciszek
28/12/2011
567 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
Uciekała od sowietów. Jednak w PRL nie było lepiej. – Było to w więzieniu przy Młyńskiej w Poznaniu. W celi oprócz mnie były jeszcze dwie dziewczyny. Nie jadłyśmy — miałyśmy tylko zimne ziemniaki, chleb, porcję marmolady i gorzką kawę zbożową.
Niepowtarzalne wigilie "Baśki" z Rekanciszek
Sielankowe wspomnienia
To pani Irena przysłała opracowane przez byłego żołnierza AK, dr doc Aleksandra Dawidowicza wspomnienia o szpitalu polowym w Kolonii Wileńskiej, działającym w lipcu 1944 roku. Dopiero teraz „Baśka” z Rekanciszek zdecydowała się opowiedzieć o sobie.
Jej wspomnienia w tych przedświątecznych dniach sięgają chwil niezapomnianych — wigilii. W rodzinnym domu w Rekanciszkach zbierała się cała duża rodzina Baranowskich i Świklów, co to ze strony mamy Antoniny. Drzewko przyniesione prosto z lasu, upiększane przez dzieci, dania wigilijne, prezenty, a o północy pasterka. Ojciec rodziny – Tomasz Baranowski, legionista, kapitan WP w swoim czasie został skierowany do Wilna, gdzie kupił 5-hektarową działkę, zbudował dom, a właściwie dwa domy. Co prawda, drugi, murowany, z powodu wybuchu wojny nie został dokończony. Ale oprócz tych sielankowych wigilii były też inne obrazki z obchodów tego cudownego święta.
Partyzancka wieczerza
Był grudzień roku 1943. Razem z 6 Brygadą "Tońka" była w folwarku Alteracja na Wileńszczyźnie u państwa Czepulonisów. Gospodarze przygotowali wieczerzę dla 40 osób.
– Przywiozłam wtedy prezenty dla chłopaków zrobione przez wilnianki. Były to ciepłe skarpetki, rękawice, szaliki, inne sympatyczne drobiazgi. Ważne, że każdy drobiazg miał swego adresata. W latach 70. spotkałam w Polsce jednego z chłopaków – "Górala", który pokazał przechowywaną przez tyle lat karteczkę z napisem "Wigilia roku 1943".
Po przełamaniu się opłatkiem jedliśmy w ciszy, ktoś zanucił kolędę, potem przyszła kolej na piosenki partyzanckie, a potem jeden z żołnierzy nie wiadomo skąd przyniósł akordeon i zaczęły się… tańce – z rozrzewnieniem wspominała pani Irena.
Fotografia od carskiej córki
To, że Irena została żołnierzem AK, nieustraszoną łączniczką było rzeczą naturalną, wszyscy Baranowscy byli bowiem w konspiracji: matka Antonina Baranowska, syn Jerzy oraz dwie córki – Irena i młodsza Bogusia. W AK był też brat Antoniny Leopold Świkla oraz jego żona Halina. W konspiracji była też siostra Teresa Świkla, odważna emisariuszka, która zginęła podczas Powstania Warszawskiego.
Jej ojciec, Tomasz Baranowski, jako zawodowy wojskowy jeszcze w styczniu roku 1940 został aresztowany przez NKWD i wywieziony do Workuty, skąd nie wrócił. Zmarł tam z wycieńczenia i głodu, o czym rodzina dowiedziała się tylko po wojnie.
Ojciec niegdyś mieszkał w Petersburgu i jako oficer armii carskiej brał udział w pierwszej wojnie światowej, był nawet nagrodzony krzyżem św. Jerzego. Został ranny, leżał w specjalnym szpitalu, gdzie sanitariuszkami były carskie córki. Wychodząc ze szpitala otrzymał od jednej z córek fotografię. Gdy później do Wilna przyszli sowieci, matka to zdjęcie spaliła. Obaj wiedzieli, czego można oczekiwać od bolszewików.
Uratował Dzierżyński
Ojciec i Matka pobrali się w Petersburgu wiosną 1917 roku. Po roku urodziła im się córeczka, która w czasie wędrówki rodzinnej zmarła. W Rosji przeżyli wiele trudnych dni. Rozpoczął się głód, a później ojca spuchniętego z głodu aresztowano. Był wtedy już cywilem, ale posadzono go razem z oficerami. A wyratował go… Dzierżyński. Podczas przesłuchania Żelazny Feliks spytał:
"Ty Polak?" — "Polak",
"Żonaty?" — "Tak."
"Masz dzieci" — "Tak".
I Dzierżyński wskazał mu drzwi.
Brat matki zorganizował wagon, pozbierał rodzinę z Petersburga, Pskowa i przywiózł do Wilna.
Był już rok 1919, Tomasz zgłosił się do dywizji generała Lucjana Żeligowskiego i poszedł na wojnę. Po wojnie znów cała rodzina zebrała się w Wilnie i tutaj, w roku 1921, urodziła się Irenka.
Wszyscy byli zajęci
– Ojciec zaczął mnie uczyć strzelania, gdy miałam 7-8 lat. Rysował bolszewika z gwiazdą na czole i trzeba było trafić w tę gwiazdę – snuła dalej wspomnienia Irena. Do Przysposobienia Wojskowego Kobiet wstąpiła w 1939 roku. Była świetna w strzelaniu. Przez wiele lat była harcerką w Wileńskiej Czarnej Trzynastce, małą maturę zrobiła w gimnazjum im. księcia Adama Jerzego Czartoryskiego.
O wojnie Irena dowiedziała się z radia 1 września 1939 roku. Zgłosiła się do komendy PWK skąd została skierowana do obsługi wileńskiego magistratu i zatrudniona jako goniec. Ojciec służył w kwatermistrzostwie, matka udzielała się w komitecie pomocy uciekinierom, którzy napływali do Wilna z zachodu. Słowem wszyscy byli zajęci.
Pożegnanie z ojcem
Ojciec wpadł do domu 17 września z wiadomością, że przez Wilno może przebiegać front. Kazał nam w ciągu trzech minut zebrać się i wsiadać do auta. I tak bez niczego pojechaliśmy do Wilna. Ojciec zostawił nas w rodzinie swego kolegi na Antokolu, a sam gdzieś zniknął. Nazajutrz wyszliśmy zobaczyć, co się dzieje w mieście. Widzieliśmy, jak ze szpitala na Antokolu biegli ranni. Żołnierze i oficerowie. Biegli w piżamach, boso, w kapciach ulicą Kościuszki, potem Zielonym Mostem, dalej Wiłkomierską i na Litwę.
Uciekali od bolszewików. Ojciec też poszedł, w mundurze. Pamiętam, jak się z nami pożegnał. Na granicy oddał broń i został aresztowany przez Litwinów, więziony był w Prawieniszkach.
Bunt uczniów
W październiku 1939 roku wrócił z frontu brat matki porucznik Leopold Świkla. Zamieszkał razem z żoną Haliną w Małych Zacharyszkach. Irenka podejrzewała, że wujek działa w konspiracji, bo często naradzali się z bratem Jerzym, a także z kolegą Jerzym Tymanem. Powiedziała, że też chce walczyć z okupantem. Jej ciocia Teresa Świkla przedstawiła ją "Jagience" – członkini sztabu komendy Okręgu Wileńskiego ZWZ, córce generała Dąb-Biernackiego. W ten sposób Irena została łączniczką sztabu komendy.
Ojciec w grudniu 1939 roku uciekł z więzienia litewskiego w Prawieniszkach, przybył do Rekanciszek i choć nieumiejętnie, ale zaczął prowadzić gospodarstwo. Za te kilka miesięcy rządów Litwinów Irena stała się Baranauskaite, lekcje odbywały się w języku litewskim, toteż "podnieśliśmy bunt, bo przecież w Wilnie nie było Litwinów. Przestaliśmy chodzić do szkoły, uciekliśmy do lasu. Litwini zmuszali nas do powrotu, bili, straszyli, niektórych aresztowali. Wtedy postanowiliśmy, że będziemy strajkować, aż wypuszczą naszych kolegów z więzienia. Udało się."
Ucieczka z aresztu
Potem znów przyszli bolszewicy. Nocą 28 sierpnia 1940 roku NKWD otoczyło dom. Walili do drzwi, ojciec wiedział, o co chodzi, więc pożegnał się z nami. Wtedy wielu aresztowali, szczególnie polowali na uczestników wojny z roku 1920.
Przez pewien czas matka z trojgiem dzieci nie nocowała w domu, tylko w lesie albo w zbożu. Ojciec został wywieziony na Syberię w czerwcu 1941 roku. Po tygodniu do Wilna weszli Niemcy.
Młodzież polska włączyła się do walki z okupantem. Porucznik Adam Boryczko „Tońka” stworzył 6 Brygadę AK. Poszli tu chłopcy, z którymi Irena uczyła się, pracowała. I poszedł tam Jerzy Tyman, sympatia Ireny, z którym przez całe późniejsze życie dzielili trudności i radości. W ilu akcjach brała udział Irenka – „Baśka” trudno zliczyć. Nigdy nie zapomni ucieczki z aresztu w Ejszyszkach. Uciekała rowami melioracyjnymi z torebką na ramieniu, a za plecami słychać okrzyki żołdaków, strzały, ujadanie psów. W torebce o podwójnym dnie miała pieniądze, rozkazy, adresy… Skończyło się szczęśliwie. Irena za wykazaną odwagę została nagrodzona Krzyżem Walecznych.
List od enkawudzisty
W styczniu 1945 roku mama i siostra zostały aresztowane.
– W sierpniu mama została wywieziona do Workuty, a siostrę z listem od oficera NKWD wypuszczono. Pisał, że chce się ze mną zobaczyć i porozmawiać. Dawał słowo, że nic się nie stanie. Sąsiadka zatrzymała siostrę po drodze, nie puściła do domu, bo tam był już „kocioł”. Oczywiście nie uwierzyłam enkawudziście. Wyrobiłam siostrze fałszywe dokumenty, rodzina mojego przyszłego męża zadoptowała ją jako sierotę i zabrała ją do Polski – opowiadała Irena.
Jerzy Tyman również nie wrócił do Wilna. W Białymstoku został aresztowany. Po kilku dniach wieziono go samochodem na stację na wywózkę do Rosji. Siedział z tyłu. Na zakręcie trzasnął głowami dwóch „bojcow”, którzy siedzieli z przodu i wyskoczył.
W marcu 1945 roku Irena farbuje włosy na rudo i czwartym transportem repatriacyjnym z dokumentami na nazwisko Marii Zebryk opuściła Wilno.
Kolędy z więziennej celi
Uciekała od sowietów. Jednak w Polsce nie było lepiej. – Było to w więzieniu przy Młyńskiej w Poznaniu. W celi oprócz mnie były jeszcze dwie dziewczyny. Przez cały dzień nie jadłyśmy. Miałyśmy tylko zimne ziemniaki, chleb, porcję marmolady i gorzką kawę zbożową. Nie było ważne, co znajduje się na stole, chodziło o atmosferę tego dnia. Gdzieś około godz. 19 rozległ się śpiew kolędy z cel męskich, dozorcy pobiegli ich uciszyć, a wówczas odezwały się cele żeńskie i tak na przemian. Były to najpiękniejsze kolędy, jakie w życiu słyszałam – wycierając łzę z policzka stwierdziła Irena Tyman.
30 grudnia 1945 roku została na podstawie amnestii zwolniona z aresztu.
Nie do wytrzymania
Zmieniały się miasta zamieszkania, poszukiwania pracy. W Giżycku rodzina Tyman, w której już były dwie córeczki mieszkała do roku 1955. Irena była ciągle wzywana na przesłuchania, a po południu trzeba iść do pracy do szkoły dla dorosłych, gdzie wykładała. To było nie do wytrzymania. Mąż zwrócił się z prośbą do kuratorium z pytaniem, czy nie ma gdzieś indziej posady dla nauczycielki. Była. W Gryźlinach w domu dziecka. Pani Irena przyznaje, że ta praca dawała jej wiele satysfakcji, bo wiedziała, że jest potrzebna dzieciom.
– Postanowiłyśmy razem z mamą zrobić dla tych sierot Wigilię. Były małe prezenty, stół, kolędy, choinka. Jedna z wychowawczyń jednak doniosła o tym do kuratorium w Olsztynie. 28 grudnia wezwano mnie i zakomunikowano, że ktoś taki jak ja nie może być wychowawcą młodzieży. Powiedziano, że mogę się przenieść do Plusek, do domu bez wody i światła, albo gdzieś w okolice Barczewa. Wybrałam Pluski. Przenieśliśmy się tam 1 stycznia 1956 roku…
Zostały tylko wspomnienia
Nie chce wspominać zimna, biegających myszy, trudów codziennego życia. Odwrotnie, mówi, że tam było im bardzo dobrze – ona pracowała w szkole, mąż naprawiał silniki w łodziach, gdyż z zamiłowania był szkutnikiem. To zamiłowanie przywiózł z Wilna.
Zawodowi nauczycielskiemu pani Irena poświęciła wiele lat swego życia. Razem z mężem zamieszkali w końcu lat 50. w Stawigudzie. Mąż zmarł w roku 1992.
Irena Baranowska-Tyman ma dwie córki i czworo wnucząt. Często organizowała spotkania żołnierzy swej 6 Brygady. Jako pamiątkę o kolegach przechowuje kartki świąteczne własnoręcznie przez nich wykonane, na których w tle widać ich ukochane Wilno.
Na zdjęciu:z Petersburga rodzice przyjechali w końcu 1919 r. do Wilna i ojciec od razu zgłosił się do dywizji gen. Żeligowskiego.
Maria Fieldorf-Czarska – w czasie II wojny światowej
łączniczka Armii Krajowej i sanitariuszka w szpitalu polowym w Kolonii Wileńskiej (obecnie część Wilna) – zmarła 21 listopada w Gdańsku. Miała 85 lat.