Unijne regulacje działają na rzecz krajów o najsilniejszej pozycji politycznej, przez co Unia Europejska coraz bardziej przypomina kondominium Paryża i Berlina.
Jeśli mowa o przeciwdziałaniu zmianom klimatycznym, ochronie środowiska, czy zrównoważonym rozwoju, można być pewnym, że chodzi o takie regulacje, na których zyskają firmy zza Odry i znad Sekwany, a stracą dyskryminowane przedsiębiorstwa zagraniczne. Ostatnio głośno było o spektakularnych regulacjach dotyczących połowów ryb na Bałtyku, gdzie w ramach zrównoważonego rozwoju zmniejszono limity połowów rybakom z Polski, jednocześnie zwiększając limity rybakom z Niemiec. Podobnie jest na innych rynkach.
Weźmy na przykład rynek biopaliw. Powstrzymam się od arbitralnej oceny produktu, jakim są biopaliwa. Zakładam po prostu, że taki produkt istnieje, bo jest na niego popyt. Nie przychylam się do tezy, że "biopaliwa potęgują głód na świecie", bo zamiast roślin jadalnych, uprawia się rośliny oleiste, istnieje bowiem ogromna ilość ziemi, która leży odłogiem. Bardziej przemawia do mnie stanowisko hierarchów katolickich, którzy zauważają, że zboża powinny być używane zgodnie z ich naturalnym przeznaczeniem, a więc w celach spożywczych, a nie np. do palenia w piecu.
W Europie konsumuje się blisko 14 mln ton biopaliw (dane za 2010 r.). Najważniejszym biopaliwem jest biodiesel. W jego produkcji przodują firmy europejskie – najwięcej na świecie biodiesla produkują Niemcy, a potem – Francuzi. Z kolei na rynku bioetanolu – dominują Francuzi. Według prognoz w 2030 r. biopaliwa będą miały 8,5 proc. udział w światowej konsumpcji energii.
Aby ograniczyć konkurencję na rynku wewnętrznym i zapewnić dominującą rolę firm francuskich i niemieckich, Unia Europejska stosuje regulacje ekologiczne, posiadające cechy tzw. "zielonego protekcjonizmu". Dla ograniczenia konkurencji ze strony firm amerykańskich czy azjatyckich stosuje się systemy certyfikacji ekologicznej oraz normy bazujące na kontrowersyjnych wynikach badań.
Certyfikację dopuszczającą produkty na rynek unijny, prowadzi niemiecka spółka oraz stowarzyszenie ISCC System, w skład którego obok czołowych firm na rynku, wchodzą także organizacje o skrajnych poglądach ekologicznych takie jak WWF.
W ten sposób lansuje się nieaktualny już pogląd, jakoby biopaliwa oparte na rzepaku (jest to podstawowy surowiec do produkcji europejskiego biodiesla) czy soi, były bardziej "ekologiczne" od biopaliw importowanych czyli tych uzyskiwanych z trzciny cukrowej czy oleju palmowego, znacznie bardziej wydajnych pod względem ekonomicznym. Oczywiście "ekologiczność" dotyczy emisji gazów cieplarnianych powstałych w wyniku produkcji surowców i konsumpcji biopaliw.
Z badań Dra G. Pehnelta i Ch. Vietza, opublikowanych przez Uniwersytet w Jenie i Instytut Ekonomiczny im. Maxa Plancka, wynika, że w przypadku oleju palmowego, emisja dwutlenku węgla wynosi jedynie 37g na MJ, natomiast w przypadku soi jest to 58g, a w przypadku rzepaku 52g. Koszty produkcji biopaliw są natomiast porównywalne.
Widać więc wyraźnie, że gdyby europejskim biurokratom nie chodziło o faworyzowanie określonych przedsiębiorstw, dopuszczaliby do wolnej konkurencji na unijnym rynku, ze znacznymi korzyściami dla ochrony środowiska, w rozumieniu europejskiej polityki wobec zmian klimatu, zmierzającej do maksymalnej redukcji emisji dwutlenku węgla.
Tymczasem, wygląda na to, że ekologiczne intencje Europejczyków nie są szczere, dlatego więc, zamykają rynek przed konkurencyjnymi produktami z zagranicy w wyniku zielone protekcjonizmu i tym samym narażają się na wojnę handlową z firmami z obu Ameryk czy Azji. Poszkodowane kraje traktują zamykanie rynku jako łamanie zasad wolnego handlu i szykują pozew przeciwko UE na forum Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Artykuł ukazał się w Najwyższym Czasie!