Niemiecka „mrzonka”
24/11/2011
450 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Dlaczego wczorajsza niemiecka aukcja obligacji straszy Europę i na czym polegała „mrzonka” elit tego kraju wg. Fredrik Erixon’a
Wczorajsza nieudana niemiecka aukcja zaskoczyła elity niemieckie, które do tej pory uważały, że zamieszanie w strefie euro musi przekładać się na obniżanie ich kosztów odsetkowych. W efekcie Frank Schaeffler z FDP smutno skonstatował: “If this doesn’t wake up the country to the current risks then I’ll be very surprised.” A przecież już od dawna widocznym było że pogorszenie warunków kapitałowych w strefie euro w coraz mniejszym stopniu odbija się w obniżonej rentowności bundów. I tak na podstawie obserwacji Evolution Securities, o ile jeszcze w okresie od połowy czerwca do końca sierpnia krzywe bundów w porównaniu z włoskimi następowały w 86%-ach w przeciwnych kierunkach to już od początku września ta negatywna korelacja spadła do 79% ukazując że przekonanie sfer niemieckich że ich kraj jest odseparowany od kryzysu euro okazał się jedynie „pipe dream”. A Fredrik Erixon z European Centre for International Political Economy z Brukseli skonstatował to co wielokrotnie podkreślaliśmy, że “The systemic crisis in the euro zone is eating its way into countries that are solvent and have competitive economies, like Germany. But because they are in the euro zone the crisis is spreading to them.” I tą zmianę widać najwyraźniej na podawanej przez Bloomberg zmienności długu niemieckiego którego wysokość ustępuje jedynie zmienności Belgii. Otóż skumulowana zmienność niemiecka jest 7,1 raza wyższa od 90-ciodniowej, podczas gdy zmienność długu belgijskiego 12,5 raza przekracza przeciętną.
Dla tych których interesują możliwe scenariusze przebiegu kryzysu w strefie euro polecam dzisiejszy artykuł Małgorzaty Goss:
„Bruksela wyciąga nożyce
Małgorzata Goss
Komisja Europejska, wbrew opinii Niemiec, chce doprowadzić do uwspólnotowienia długu krajów eurostrefy, a jednocześnie otrzymać prawo wymuszania cięć i oszczędności na narodowych rządach i parlamentach. Od ostatecznych decyzji w tych sprawach zależy, czy eurostrefa będzie ewoluować w kierunku państwa federalnego, czy stanie się tylko kolonią Berlina. Możliwe, że ani jedno, ani drugie, bo zanim cokolwiek się wykluje, projekt wspólnej waluty upadnie.
Komisja Europejska chce uzyskać prawo głębokiej ingerencji w politykę budżetową państw eurostrefy. Według nowych propozycji przedstawionych wczoraj w Brukseli rządy siedemnastu krajów wspólnej waluty musiałyby przedkładać Komisji Europejskiej oraz ministrom finansów strefy euro obradującym w ramach eurogrupy krajowe projekty budżetów jeszcze przed ich uchwaleniem przez parlamenty narodowe. Komisja mogłaby je publicznie krytykować i żądać wprowadzenia poprawek. A nawet rewizji całego budżetu w celu zaostrzenia dyscypliny budżetowej. Kryteria dyscypliny fiskalnej zawarte są w uchwalonych niedawno sześciu rozporządzeniach KE, tzw. sześciopaku: deficyt finansów publicznych danego kraju nie może przekroczyć 3 proc. PKB, zaś dług publiczny – 60 proc. PKB. Niedotrzymanie tych parametrów może prowadzić do nałożenia automatycznych kar finansowych na nadmiernie zadłużony kraj, a także do odebrania mu funduszy unijnych. Bruksela żąda wglądu w budżety narodowe dwa razy do roku – wiosną, w trakcie realizacji budżetu, i jesienią, przed uchwaleniem nowej ustawy budżetowej. Nie będzie jednak formalnego wymogu zatwierdzenia budżetu krajowego przez Komisję Europejską.
Znacznie większej ingerencji poddane mają być budżety krajów eurostrefy, które objęte zostały procedurą nadmiernego deficytu. Będą one zobowiązane do informowania na bieżąco Brukseli o podejmowanych cięciach i oszczędnościach, zaś Komisja Europejska będzie mogła im narzucać poprawki budżetowe i żądać przeprowadzenia drugiego czytania.
Najsurowszym nadzorem Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego objęte zostaną kraje niewypłacalne, jak Grecja, Irlandia i Portugalia, objęte programem pomocowym UE i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Kraje te stracą praktycznie suwerenność budżetową do czasu zrównoważenia budżetów (co może nigdy nie nastąpić) i spłaty zadłużenia. Ponadto w pracach nad budżetem rządy będą musiały korzystać z pomocy tzw. niezależnych doradców, co de facto oznacza wprowadzenie elementu kontroli rynków nad polityką fiskalną.
Kto zapłaci rachunki
Mimo sprzeciwu ze strony Niemiec Komisja Europejska przedstawiła wczoraj w tzw. złotej księdze trzy warianty wprowadzenia do obiegu euroobligacji, tj. wspólnych papierów dłużnych dla całej eurostrefy, których spłatę gwarantowałyby nie każde z osobna, lecz wszystkie naraz kraje eurostrefy. W tym Niemcy, które obecnie płacą najmniej za swoje obligacje. Kanclerz Angela Merkel, występując wczoraj przed Bundestagiem, po raz kolejny sprzeciwiła się planom uwspólnotowienia długu eurostrefy. Dla Niemiec, Holandii i innych zamożnych krajów północy emisja euroobligacji oznacza znaczny wzrost kosztów zaciągania długu na rynkach, natomiast dla ich biedniejszych sąsiadów z południa, jak Hiszpania czy Włochy, euroobligacje są jedynym sposobem na zmniejszenie rentowności własnych papierów dłużnych i obniżenie tym samym astronomicznych kosztów obsługi długu publicznego.
Prezentacja przez Komisję Europejską złotej księgi oznacza formalne otwarcie dyskusji w UE na ten temat. Śmiały krok Komisji, podjęty wbrew Niemcom, to wyraźny sygnał, że euro chwieje się nad przepaścią. Rynki – obserwując domino bankructw w eurostrefie – nabrały przekonania, że gdy wszyscy wokoło polegną, to w końcu także kraje najsilniejsze, przede wszystkim Niemcy, nie unikną załamania. Jeśli więc Niemcy zawczasu nie przejmą współodpowiedzialności za długi strefy euro, projekt wspólnej waluty zwyczajnie się rozpadnie.
– Dzisiejsze niepowodzenie aukcji niemieckich obligacji 10-letnich pokazuje, że koszty nieefektywności eurostrefy poniosą także Niemcy – zwraca uwagę dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. Europa ma w tej sytuacji cztery wyjścia. – Pierwsze rozwiązanie to skupienie się jedynie na dyscyplinowaniu fiskalnym zadłużonych krajów eurostrefy, z pominięciem demokratycznych procedur. Przypomina to relacje w krajach kolonialnych i jest najmniej wskazane – mówi dr Mech. Jest to właśnie wariant, który zaproponowała wczoraj Komisja Europejska. Zadłużone kraje euro czeka dyscyplina finansowa, bieda, cięcia socjalne, rozwiązania narzucane społeczeństwu z pominięciem parlamentów, referendów i wolnych wyborów. – Druga opcja, podobna do poprzedniej, polega na dostosowaniu optymalności strefy euro w drodze redystrybucji dochodu przez Komisję Europejską. To rozwiązanie odrzucają z jednej strony bogatsze kraje – płatnicy netto do budżetu UE, a z drugiej – oznacza ona także dla zadłużonych krajów bolesny proces szybkiego oddłużania połączony z utratą samodzielności – wylicza Mech. W tym wariancie Komisja Europejska pełni funckję rządu federalnego eurostrefy, który ściąga wysokie podatki do centrum, a następnie redystrybuuje wśród uboższych stanów lub prowincji. Wczorajsze propozycje KE ukazują chęć podążania w tym kierunku, ale nie jest ona obecnie dość silna, aby zapewnić sobie wysokie dochody własne z kieszeni krajów członkowskich.
– Kolejne wyjście, rozsądne, to emisja euroobligacji, które będą gwarantowane przez wszystkie kraje eurostrefy, w tym Niemcy, przy jednoczesnych interwencjach EBC, który będzie skupował obligacje zadłużonych krajów – uważa Mech. – Polska musi w takim wariancie uważać, aby poprzez mechanizm gwarancji nie została obciążona kosztami tego rozwiązania – podkreśla finansista.
Ostatnie wreszcie rozwiązanie problemu zadłużenia w strefie euro to zgoda na występowanie ze strefy wspólnej waluty krajów nadmiernie zadłużonych. – Trzeba jednak przyjąć założenie, że wszelkie zobowiązania tych krajów będą przeliczane na ich lokalną walutę, w przeciwnym wypadku (tzn. gdyby długi pozostały w euro) groziłoby to łańcuchem bankructw instytucji gospodarczych i bankowych w tych krajach oraz ogólnym pogłębieniem chaosu – ostrzega finansista. „