Tych wiadomości na próżno szukać w tzw. oficjalnym obiegu. Wielka demonstracja antyemigracyjna w Hamburgu, jaka miała miejsce w ubiegłym tygodniu, oficjalnie nie istnieje. Zamiast niej media podrzucają info o niewielkich bijatykach w ośrodkach dla uchodźców.
Tymczasem nasi, którzy w pogoni za chlebem są obecni już w prawie każdym europejskim kraju, zaniepokojeni donoszą o demonstracji w Hamburgu, w której brało udział kilkanaście tysięcy osób.
Polacy, którzy obserwowali policję zmierzającą w kierunku centrum miasta, mimo woli wspominali stan wojenny.
Uzbrojeni funkcjonariusze nisko latające nad miastem helikoptery.
Mobilizacja.
Tymczasem oficjalnie w lokalnych kanałach podano, że 30 października demonstrowało ok. 700 osób.
No, góra 1000.
Kolejne nawiązanie do propagandy z czasów PRL?
I chociaż oficjalnie Niemcy przedstawiają się jako kraj przyjmujący radośnie emigrantów rzeczywistość, ta obserwowana na dole, jest całkiem inna.
W Hamburgu, który stał się prawdziwym tyglem ras i narodowości, rodowici Niemcy wydają się być spychani na margines.
Bogaci mieszkający w dzielnicach: Blankenese, Poppenbuttel, Gross Borstel, Otmarchen oddzielają się już prawie murem od reszty. Na ulicach nie widać zupełnie kolorowych, a jedyni obcokrajowcy to najczęściej Polacy.
Mieszkańcy tych dzielnic aktywnie walczą z zalewem emigrantów.
Kiedy w dzielnicy Gross Borstel wystawiono baraki dla ok. 700 uchodźców mieszkańcy z pomocą wynajętych kancelarii adwokackich doprowadzili do ich rozebrania i usunięcia.
Praktycznie codziennie młodzi ludzie w glanach, określani przez publiczne media mianem faszyzujących, dopuszczają się pobić jakichś emigrantów.
To, co do tej pory było domeną landów wschodnich (dawna NRD) powoli rozlewa się na resztę Niemiec.
Pytani, co o tym sądzą, Niemcy po cichu mówią, że boją się przyszłości.
Jednocześnie niektórzy, tak pomiędzy 25 a 35 rokiem życia, lansują tezę, że emigranci z czasem zasilą rynek pracy w Niemczech, choć praktyka państw mających przez wieki kolonie temu zaprzecza.
Nie mogą zrozumieć, że model życia, wypracowany przez pokolenia Europejczyków, dla ludzi przybyłych z innego kręgu kulturowego nie tylko jest obcy, ale wręcz nienawistny.
Apele, a nawet i groźby, jakie pod adresem Polski i innych krajów wysuwane są po to, by zmusić je do przyjęcia bardziej lub mniej określonej liczby emigrantów, Niemcy zbywają wzruszeniem ramion.
– W waszych krajach uchodźcy długo nie pozostaną. Ich celem jest nasz socjal.
Ani Polsce, ani Węgrom, ani Słowacji czy też Czechom fala emigracyjna nie grozi. To kraje, które mogą być jedynie tranzytowe.
Może dlatego część Niemców, z którymi rozmawialiśmy, z sympatią mówiła o Őrbanie. Bo przecież on przyhamował falę emigracji przynajmniej na chwilę.
Niestety, rząd Merkel nie widzi coraz bardziej widocznego oporu Narodu.
Kociołek tymczasem wrze, ciśnienie rośnie…
Tylko jedno jest pewne w tej chwili – rządy socjalistów, a czasem nawet zadeklarowanych lewicowców, najwyraźniej mają się ku końcowi.
Po latach przymusowego multi-kulti przychodzi otrzeźwienie.
Czy jednak nie za późno?
;
.
współpraca: ES
7.11 2015
Jeden komentarz