Na przełomie roku nasz PKB może zacząć się kurczyć. Takiego tempa spadku nie prognozował rząd, który najpewniej będzie musiał zmienić przyszłoroczny budżet. Finansiści zachodzą w głowę, co będzie z długiem. W razie recesji poziom zadłużenia może drastycznie wzrosnąć.
Gospodarka polska ostro hamuje. Produkt Krajowy Brutto w III kwartale wzrósł tylko o 1,4 proc. w ujęciu rocznym. To znacznie mniej niż prognozowali ekonomiści, którzy spodziewali się wzrostu na poziomie 1,8 procent. Zwłaszcza że zaledwie kwartał wcześniej wzrost sięgał 2,3 proc. PKB. W ujęciu kwartalnym PKB wzrósł w ciągu trzeciego kwartału o zaledwie 0,4 procent. Praktycznie wszystkie wskaźniki GUS pikują w dół. Inwestycje spadły o 1,5 proc. w ujęciu rocznym, wzrost spożycia – niemal do zera (0,1 proc.), pod kreską znalazł się popyt krajowy (minus 0,7 proc.). Ostre hamowanie widać zwłaszcza w budownictwie, gdzie spadek sięgnął 5,8 procent. Lekko nad powierzchnią utrzymuje się jeszcze przemysł (0,9 proc. rdr). Ale i tu widać spadek o 1,5 proc. w ujęciu kwartalnym. Z danych GUS wynika, że produkcję ciągnie już tylko eksport, nieco poprawiło się jego saldo w stosunku do importu (tj. import spadał szybciej niż eksport). Wyniki są znacznie gorsze, niż prognozował minister finansów. W tej sytuacji można się spodziewać w połowie przyszłego roku nowelizacji budżetu. Nie ma szans na pozyskanie do kasy państwa zakładanych wpływów podatkowych z VAT, CIT i PIT. Zwłaszcza że rośnie bezrobocie. Stopa bezrobocia w październiku wynosiła według GUS – 12,5 proc., a liczona według metodologii unijnej – 10,4 proc. (wobec 10,3 proc. we wrześniu).
Syndrom "brakujących córek"
– Dane GUS za III kwartał potwierdzają ostre hamowanie polskiej gospodarki. Silny wpływ na te wyniki ma spadek w budownictwie o 5,8 proc. rok do roku, ale niepokojący jest także spadek inwestycji, spadek w przemyśle oraz utrzymywanie się wzrostu spożycia praktycznie na zerowym poziomie – ocenia dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. – Gwałtowne hamowanie jest wynikiem nałożenia na siebie z jednej strony problemu wyczerpywania się środków unijnych, z drugiej spowolnienia gospodarki niemieckiej, od której jesteśmy silnie uzależnieni – tłumaczy.
– Wzrost wyhamował prawie do zera, ale prawdziwą skalę katastrofy pokazuje spadek inwestycji akurat w roku realizacji największych unijnych projektów drogowych. To świadczy o kompletnej zapaści. Gdyby nie eksport, który ratuje poziom PKB, mielibyśmy już recesję, a tak przesunie się ona na końcówkę bieżącego kwartału – komentuje Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. – W przyszłym roku czeka nas spadek PKB i w konsekwencji, niestety, wzrost zadłużenia w relacji do PKB, prognozuje ekonomista. Jego zdaniem, resort finansów dostrzega zagrożenie i przygotowuje się. – Dwa dni temu minister Rostowski zmienił zasady liczenia poziomu zadłużenia, nie będzie ono wyliczane po kursie z końca grudnia, lecz po kursie średniorocznym. Według unijnych standardów zadłużenie przekroczy w przyszłym roku 60 proc. PKB, ale dzięki zabiegom ministra zostanie utrzymane w granicach 55 proc. PKB. Rostowski chce uniknąć cięć wydatków w połowie przyszłego roku – wyjaśnia Szewczak.
– Malejącej aktywności gospodarczej i rosnącemu bezrobociu w naszym kraju towarzyszy olbrzymi odpływ Polaków do pracy za granicą – zwraca uwagę Mech. Według niemieckich statystyk w pierwszym półroczu Polacy stanowili najliczniejszą grupę nowych imigrantów na tamtejszym rynku. Na około pół miliona przybyszów 89 tys. stanowili obywatele polscy. – To pokazuje, że na Polskę zaczynają oddziaływać dwa istotne megatrendy. Z jednej strony, załamanie demograficzne i brak młodego pokolenia, które nie widzi tu dla siebie perspektyw, stanowi sygnał dla inwestorów, że w Polsce nie będzie rynku, nie będzie zysków, a więc nie warto tu inwestować. Zwróćmy uwagę, że w naszym kraju praktycznie nie są alokowane żadne poważne inwestycje, za wyjątkiem infrastrukturalnych, które są finansowane ze środków unijnych, czyli publicznych. Drugi megatrend polega na tym, że w miarę starzenia się społeczeństw zachodnich coraz mocniej zasysają one pracowników z Polski. Dotyczy to zwłaszcza młodych kobiet do opieki nad ludźmi starszymi – komentuje finansista. W Niemczech takich opiekunek pracuje od 200 tys. do pół miliona. Demografowie nazywają je "brakującymi córkami". Statystyki nie uwzględniają tej grupy, ponieważ 95 proc. z tych kobiet pracuje na czarno, nie będąc objęta ani ubezpieczeniem, ani standardem płacy minimalnej.
– Szacuje się, że popyt na opiekunki osób starszych będzie wrastał w tempie 5 proc. rocznie w miarę starzenia się tamtejszego społeczeństwa, a zatem problem będzie narastał w nadchodzących latach. Jego odbiciem po stronie Polski będzie klincz demograficzno-finansowy. Starzejące się polskie społeczeństwo wymagać będzie coraz wyższych nakładów na emerytury i służbę zdrowia, ale nie będzie miało skąd czerpać tych środków, ponieważ młodych z powodu załamania demograficznego będzie ubywać, a ci, którzy pozostaną w kraju, będą stanowić tak wąską grupę, że nie udźwigną koniecznego zwiększenia podatków i także wyjadą – prognozuje dr Mech. – Bez porzucenia dotychczasowej antyrodzinnej polityki nie zdołamy poprawić sytuacji w służbie zdrowia, bytu emerytów ani też kondycji finansów publicznych. Staniemy się krajem w stanie likwidacji – kwituje Cezary Mech."