– Niesiemy im zarazę – mówi Freud, gdy dobija do brzegów Ameryki.
To słaby film. Najsłabszy film Cronenberga. Ni to dramat akademicki, ni psychologiczny melodramat, ni psychoanalityczna komedia. Może właśnie (niezamierzony?) komizm stanowi najlepszy element w tej opowieści. Drugim plusem jest Viggo Mortensen w roli Freuda.
Film opowiada o relacjach, jakie połączyły Carla Gustava Junga, Sigmunda Freuda i ich pacjentkę Sabinę Spielrein. Trójkę zranionych uzdrowicieli, którzy leczyli (analizowali) się nawzajem, kładąc przy tym podwaliny pod psychoanalizę. Stajemy się świadkami konfliktu Freuda z Jungiem, a także kształtowania się różnych koncepcji, choćby zbiorowej nieświadomosci.
Cronenberg przyzwyczaił widza, że jeśli opowiada o seksie, zbacza ku perwersji. Tu mamy raczej zabawę w perwersję, anachroniczne klapsy. Coś, co sto lat temu uchodziło za rewolucyjne zmiany w seksualnej świadomości, dziś śmieszy. Nie mamy tu wędrującej macicy jak w „Rabid” czy imitacji waginy w niezabliźnionej ranie, jak w „Crash”. To z pewnością echa zainteresowań Cronenberga teoriami Freuda, więc film można uznać za rodzaj hołdu dla mistrza. Ale ten pomysł się nie udał. Gdyby to był chociaż pastisz, wydałby się intrygujący. A tak niczym nas intelektualnie nie zarazi.
Recenzenci „Niebezpiecznej metody” bezpiecznie skupiają się na klasycznej formie opowieści i punktują plusy w postaci przystępności dla widza czy ukazania, w jaki sposób psychoanalityczna nauka wyzwoliła ukryte pragnienia. Ale obronić tego filmu się nie da. Cronenberg poszedł złą drogą i miejmy nadzieję, że z niej zejdzie przy swoim kolejnym projekcie. Z niecierpliwością więc czekam na nowe dokonania reżysera, a ten film uznaję za bez znaczenia.