NIE TYLKO WE LWOWIE CZERWONY PAŹDZIERNIK Z BIAŁYM
ORŁEM BEZ KORONY I ŚLADAMI LENINA W TLE CZ. II
12 września (9 dni po wypowiedzeniu wojny Niemcom) na konferencji w Abbeville, przedstawiciele Sztabów Generalnych zachodnich sojuszników Polski – Anglii i Francji uznali, że żadna pomoc materialna nie ma sensu wobec szybkości z jaką wojska niemieckie posuwały się w głąb terytorium państwa polskiego. Stanowiło to pogwałcenie traktatów sojuszniczych, jakie Anglicy i Francuzi zawarli z Polską tym bardziej, że o wynikach tych rozmów nie powiadomiono rządu walczącego kraju…
Stalin, który od swych agentów na zachodzie dowiedział się o postanowieniach konferencji w Abbeville zrozumiał, iż dostał zielone światło do wypełnienia zobowiązań zawartych w Pakcie Ribbentrop-Mołotow. Niemcy już od 8 września nalegali na szybkie włączenie się ZSRR do walki. Lecz 8 września wojna nie była jeszcze rozstrzygnięta. Tydzień późnej już tak…
“…Krzyk jeden pomknął wzdłuż granicy i zanim zmilkł zagrzmiały działa, to w bój z szybkością nawałnicy Armia Czerwona wyruszała…”
O 3:00 nad ranem, 17 września 1939r. wojska sowieckie przekroczyły granicę polską. Wejście to różniło się całkowicie od tego “niemieckiego” sprzed dwóch tygodni.
Mijając posterunki graniczne, czerwonoarmiści wymachiwali do zaskoczonych żołnierzy KOP-u białymi flagami, czołgiści w otwartych wieżyczkach czołgów wykrzykiwali:
Wpieriod ! Na Germańca ! Rebiata ! Mimo tego wiele strażnic KOP-u stawiło zacięty opór. Najdłużej broniły się placówki “Ludwikowo”, “Sienkiewicze”, oraz “Dawidówek”. Do Sztabu Generalnego pierwsze wiadomości o przekroczeniu granicy przez Sowietów nadeszły około godziny 6:00.
Tak brzmiał meldunek dowódcy pułku KOP “Podole”, ppłk Marceli Kotarba:
“Przewaga bardzo duża, bijemy się uporczywie i będę się starał jak najdłużej moje kierunki osłaniać…” W podobnym tonie przybywało innych meldunków z pozostałych odcinków nowego, wschodniego frontu.
Naczelne dowództwo – co zrozumiałe – wpadło w panikę. Mnożyły się przesadzone informacje o postępach wojsk radzieckich: w południe nadeszły wiadomości o przekroczeniu przez Armie Czerwoną Dniestru pod miejscowością Uśnieczek, 40 kilometrów od Kołomyi. Mimo, iż okazało się to nieprawdą, w obliczu całkowitego chaosu i niemal beznadziejnej sytuacji szef francuskiej misji wojskowej w Polsce gen. Faury naciskał na marszałka Rydza-Śmigłego – Wodza Naczelnego, by jak najszybciej wyruszył w stronę granicy rumuńskiej.
Było to zachowanie uzasadnione. Widmo pochwycenia przedstawicieli polskich władz i wojska przez Sowietów stawało się coraz bardziej realne, a gdyby ziściło się stanowiłoby całkowitą katastrofę.
W wyniku narady z ministrem spraw zagranicznych, Józefem Beckiem oraz premierem Felicjanem Sławoj-Składkowskim, marszałek Rydz-Śmigły zrezygnował z planów utworzenia obrony na linii Dniestru, na tzw. “przedmościu rumuńskim” – gdzie zamierzał czekać na ofensywę sojuszników na zachodzie – i wydał kontrowersyjny do dziś rozkaz:
“Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry, najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub prób rozbrajania oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii.
W nocy z 17 na 18 września Naczelny Wódz wraz z polskimi władzami przekroczył granicę Rumunii, gdzie został internowany”.
Rozkaz ten pogłębił chaos jaki powstał w wyniku wkroczenia wojsk sowieckich. Wielu dowódców liniowych nie wiedziało jak zachować się w obliczu nowego zagrożenia zwłaszcza, że czerwonoarmiści celowo dezinformowali Polaków, głosząc, iż przekroczyli granicę w charakterze sojuszników w walce z Niemcami.
Wiele jednostek podjęło jednak próby oporu przeciw przeważającemu pod każdym względem nieprzyjacielowi. W północno-wschodnich regionach kraju w rezultacie ciężkich walk rozbite zostały Baony KOP “Krasne”, “Budosław” oraz “Iwieniec”.
W Wilnie, przygotowywanym od połowy września do odparcia ataku niemieckiego skoncentrowano 8 batalionów piechoty wspartych 14 lekkimi działami oraz dwoma działami przeciwlotniczymi.17 września do Wilna wycofały się oddziały pułku KOP “Wilno”, 20 Bateria . oraz Baon Obrony Narodowej “Postawy”. Łącznie garnizon miasta stanowiło prawie 7 tys. żołnierzy, jednak pozbawionych artylerii i broni przeciwpancernej. Funkcję dowódcy obrony objął najstarszy stopniem oficer – pułk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn. Wieczorem 18 września, po otrzymaniu meldunków o zbliżaniu się czołgów radzieckich wydał on rozkaz odwrotu na granice litewską, po czym sam opuścił Wilno.
Zamieszanie jakie powstało w wyniku wydania takiego rozkazu sprawiło, iż doszło do szeregu nieskoordynowanych walk z wkraczającą do miasta Armią Czerwoną. Do końca walczyli harcerze i warta honorowa przy grobie z sercem marszałka Piłsudskiego na Rossie. Zdecydowana większość improwizowanego garnizonu Wilna wycofała się z miasta i w dniach 19-20 września przekroczyła granicę Litwy.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w Grodnie. Stacjonowały tutaj tylko słabo uzbrojone oddziały rezerwowe, oraz wartownicze, dowodzone przez płk. w stanie spoczynku. Bronisława Adamowicza. Dowódca Okręgu Warownego “Grodno” zamierzał wykonać rozkaz gen. Olszyny-Wilczyńskiego i ewakuować wojsko z miasta w razie pojawienia się Armii Czerwonej. Całkowicie inne stanowisko prezentował wiceprezydent Grodna Roman Sawicki, który wezwał ludność cywilną do budowy umocnień oraz walki z nieprzyjacielem.
20 września do miasta od południowego zachodu wjechało około 20 czołgów XV Korpusu Pancernego. Bez przeszkód pokonały most na Niemnie i dotarły do centrum. Tu natrafiły na twardy opór: celny ogień działka, oraz młodzież szkolna uzbrojona w butelki z benzyną unieszkodliwiły 8 czołgów. Pozostałe zostały zmuszone do odwrotu. Obrońców wzmocnili żołnierze zgrupowania “Wołkowysk” gen. w stanie spoczynku Wacława Przeździeckiego (Rezerwowa Brygada Kawalerii), którzy weszli do miasta w nocy z 20 na 21 września.
Dowodzenie objął gen.Wacław Przeździecki. Następnego dnia Sowieci ponowili atak. Piechota wsparta czołgami ,oraz silną artylerią w ciągi kilku godzin dotarła do mostu na Niemnie i opanowała go. Czołgi ponownie wjechały do centrum. Wobec beznadziejnej sytuacji Polacy zdecydowali się na odwrót. Walki trwały do późnych godzin wieczornych. Ich złowrogim epilogiem było wymordowanie przez sowietów wziętych do niewoli obrońców Grodna (ich masowe groby odkryto dopiero w roku 1992…). Większość Rezerwowej Brygady Kawalerii, stanowiącej trzon obrony Grodna, wkrótce przekroczyła granicę Litwy. Generał Olszyna-Wilczyński został 22 września zatrzymany przez zmotoryzowaną kolumnę sowiecką i wraz ze swym adiutantem kpt. w stanie spoczynku. Mieczysławem Krzemińskim zamordowany…
“…Zwycięstw się szlak ich serią znaczy, sztandar wolności okrył chwałą, głowami polskich posiadaczy brukują Ukrainę całą. Pada Podole, w hołdach Wołyń, lud pieśnią wita ustrój nowy, płoną majątki i kościoły i Chrystus z kulą w tyle głowy…”
Na znacznie twardszy opór natrafiła Armia Czerwona na południe od bagien Prypeci, na Polesiu, Wołyniu i Podolu. Znajdowały się tam większe zgrupowania wojsk polskich, przygotowujących się do walki z Niemcami.
Na Polesiu dowódca OK nr IX gen. Franciszek Kleeberg skoncentrował podległe sobie wojska na linii Brześć – Pińsk. Dysponował on siłą 20 batalionów piechoty, które jednak wspierało tylko 10 dział polowych i niewiele więcej przeciwpancernych.
Część tych sił już toczyła walki z Niemcami (Zgrupowanie “Kobryń” płk Adama Eplera, w sile 7 batalionów, 10 dział oraz 4 działa ppanc.) w rejonie Kobrynia, gdzie podeszła 2 Dywizja Zmotoryzowana. Na tzw. Polesiu Wołyńskim stacjonowało (w garnizonach, ośrodkach zapasowych, czy w trakcie przemarszu) dalsze 30 batalionów , 40 dział polowych, kilkanaście ppanc., 11 czołgów i 3 pociągi pancerne. To była już dosyć znaczna siła, z którą tak Wehrmacht idący od zachodu jak i Armia Czerwona musiały się liczyć.
Gdy późnym wieczorem 18 września gen. Kleeberg otrzymał rozkaz Naczelnego Wodza postanowił skoncentrować podległe sobie oddziały w rejonie na zachód od Kowla.
Stamtąd zamierzał wyruszyć w kierunku granicy rumuńskiej i zgodnie z otrzymanym rozkazem przekroczyć ją. Jego grupa oderwawszy się od Niemców ze śpiewem na ustach pomaszerowała na Kowel, gdzie jak mówiono było “wiele wojska, dużo sprzętu i olbrzymie zapasy amunicji i środków do dalszej walki”.
Po dotarciu w zamierzony rejon, oddziały te zostały zreorganizowane i nazwane Samodzielną Grupą Operacyjną “Polesie”. Nawiązano kontakt z wojskami sowieckimi, które już dotarły do Kowla, w celu zapewnienia swobodnego przemarszu do granicy.
Wobec fiaska negocjacji, gen. Kleeberg rozkazał marsz na Włodawę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wykorzystując pas “ziemi niczyjej” jaki nagle wytworzył się między wycofującymi się Niemcami, a prąca na zachód Armią Czerwoną umożliwi mu swobodny dostęp do Bugu pod Włodawą. Dalej planował marsz na pomoc jedynemu pewnemu punktowi oporu – Warszawie…
22 września SGO “Polesie” w rejonie miejscowości Maloryt napotkała zgrupowanie ppłk Ottokara Brzozy-Brzeziny, które po zreorganizowaniu utworzyło 50 Dywizje Piechoty “Brzoza”. Pięć dni później oddziały Kleeberga wkroczyły do Włodawy, entuzjastycznie witane przez ludność cywilną.
Do SGO “Polesie” dołączyły kolejne jednostki, m.in. dwubrygadowa Dywizja Kawalerii “Zaza” (utworzona z niedobitkow Suwalskiej Brygady Kawalerii oraz oddziałów Podlaskiej Brygady Kawalerii), pod dowództwem gen. Podhorskiego.
Tego też dnia do żołnierzy dotarły wieści o kapitulacji Warszawy, co postawiło dalszy marsz na zachód pod wielkim znakiem zapytania… Po długiej i burzliwej naradzie generałowie zdecydowali się poprowadzić swe wojsko w kierunku na Dęblin, a stamtąd przebić się w Góry Świętokrzyskie i zainicjować wojnę partyzancką.
29 września podjęto marsz na Radzyń-Łuków. Zanim jednak doszło do kontaktu z wojskami niemieckimi, stoczono szereg zwycięskich bitew z Armią Czerwoną, usiłującą zniszczyć siły polskie. 60 Dywizja Piechoty “Kobryń” płk Adama Eplera pokonała wojska sowieckie pod Jabłonią, a dzień później również pod Milewem. Godny odnotowania jest fakt, iż wzięto znaczną liczbę jeńców radzieckich, którzy na własną prośbę zostali wcieleni do jednostek polskich, gdyż odmówili powrotu do swoich. Brali oni udział w dalszych walkach aż do końca kampanii…
Dużo trudniejsze zadanie miał dowódca KOP-u, gen. Orlik-Ruckeman. Dysponował on siłą 16 batalionów piechoty (w tym jednym batalionem saperów), 7 szwadronami kawalerii oraz 14 działami.
Nie były to małe siły, lecz zostały one rozciągnięte na długości prawie 250 km, co nie dawało szans skutecznej obrony. Minęły trzy dni zanim wojska te skoncentrowały się w wyznaczonym przez generała rejonie. 22 września wyruszyła w kierunku przeprawy na Bugu pod Szackiem, gdzie dotarła 27 września tylko po to by dostrzec sowieckich żołnierzy z 52 Dywizji Strzelców. Doszło do bitwy.
Zupełnie zaskoczeni Sowieci ponieśli ciężkie straty (zniszczono lub zdobyto 20 czołgów, oraz wzięto do niewoli 300 jeńców) i zmuszeni zostali pozostawić pole Polakom. Grupa gen. Orlika-Ruckemana przekroczyła Bug. Kolejnym celem było przedostanie się do lasów na południe od Parczewa. Niestety 1 października Polaków pod Wytycznem zaatakowały sowieckie czołgi. Walki trwały przez kilka godzin. Wobec kończącej się amunicji, żołnierze Grupy oderwali się od nieprzyjaciela i odeszli w rejon lasów pod Sosnowicą, gdzie Grupa została rozwiązana.
Pod Włodzimierz na Wołyniu Armia Czerwona podeszła już 19 września. W samym mieście otoczyło siły polskie w koszarach Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii. Polski dowódca wysłał parlamentariuszy z warunkami kapitulacji, które zapewniały zachowanie broni osobistej oraz swobodny przemarsz do Rumunii.
Radziecki dowódca, Komdiw Bogomołow zgodził się na te warunki, ale gdy tylko żołnierze polscy opuścili koszary oznajmił, iż “na skutek zmian które zaszły w sytuacji międzynarodowej oficerowie muszą złożyć broń i od tej chwili są uważani za jeńców wojennych.” Później ich nazwiska znalazły się na listach katyńskich…
Zupełnie nie powiodły się plany obrony Równego przez oddziały KOP-u. Na miasto uderzały czołgi 5 Armii Komdiwa Sowietnikowa, które z łatwością łamały obronę pułku KOP “Równe”. Baon “Ostróg” został zniszczony już na granicy, baon „Dederkały” zmuszony do odwrotu na Poczajów i Brody.
Bez walki oddano Tarnopol mimo iż miasto posiadało silny kilkutysięczny garnizon, który mógł bronić się nawet do tygodnia. Jedynie mała grupka oficerów i szeregowców ostrzelała z wieży kościoła wkraczające oddziały sowieckie. Zostali natychmiast schwytani i rozstrzelani na miejscu…
Już 19 września Armia Czerwona podeszła pod Lwów, który w tym czasie opierał się od zachodu atakom wojsk niemieckich. Dowódca Samodzielnej Brygady Pancernej płk Iwanow wystosował do dowódcy obrony Lwowa, gen. Langera żądanie poddania miasta. Nie czekając na odpowiedź, Sowieci przypuścili 20 września próbę wkroczenia do Lwowa. Zostali jednak odparci tracąc jeden czołg.
Pomimo, iż nastroje wśród żołnierzy garnizonu, oraz ludności cywilnej były dobre, zapasów żywności starczyłoby na trzy miesiące, a amunicji na około dwa tygodnie obrony, gen. Langer oraz jego sztab byli przeciwni kontynuowaniu walki ze względu na „brak możliwości poprawy ogólnego położenia kraju”, które po dwudziestu dniach wojny było beznadziejne. Rano 22 września polska delegacja podpisała w Winnikach dokument, na mocy którego przekazano miasto Armii Czerwonej.
Punkt 8 gwarantował oficerom wolność osobistą i nietykalność własności. Gen. Langer po podpisaniu dokumentu miał powiedzieć: „Z Niemcami prowadzimy wojnę. Miasto biło się z nimi przez 10 dni. Oni, Germanie, wrogowie całej Słowiańszczyzny. Wy jesteście Słowianie…”
Sowieci złamali postanowienia zapisane w punkcie 8 i wielu z oficerów broniących Lwowa zostało wymordowanych w Starobielsku.
„…Już starty z map wersalski bękart, już wolny Żyd i Białorusin, już nigdy polska ręka ich do niczego nie przymusi. Nową wolność głosi Prawda, świat cały wieść obiega w lot, że jeden odtąd łączy sztandar gwiazdę, sierp, hackenkreuz i młot !”
29 września w Moskwie po burzliwych negocjacjach (Niemcy proponowali pozostawić kadłubowe państwo polskie bez Pomorza, Wielkopolski i Śląska, ze wschodnią granicą od Grodna po Przemyśl.
Na takie rozwiązanie nie godził się Stalin, argumentując, że może to stanowić w przyszłości niebezpieczeństwo dla dobrych stosunków między III Rzeszą a Związkiem Radzieckim) podpisano trzy protokoły, regulujące nową granice między obydwoma państwami.
Niemcy w zamian za ziemie między Wisłą, Bugiem i Sanem zgodzili się przekazać Litwę sowieckiej strefie wpływów. Obie strony zobowiązały się wspólnie walczyć z polskim podziemiem niepodległościowym, oraz nie tolerować żadnej polskiej agitacji dotyczącej terytorium drugiej strony.
„…Tych dni historia nie zapomni, gdy stary ląd w zdumieniu zastygł…”
W 1992 roku Rosyjskie Ministerstwo Obrony wydało w Moskwie książkę „Grif siekrietnosti snjat”, w którym podaje dokładną ilość sprzętu wojennego zdobytego we wrześniu i październiku 1939 roku w Polsce.
Oto bilans: 247325 karabinów, 8566 ciężkich karabinów maszynowych, 12783 szable, 740 dział różnych kalibrów, 36 czołgów, 64 samochody pancerne, 131 samolotów oraz 4579 innych pojazdów mechanicznych. Łącznie stanowi to uzbrojenie co najmniej trzech armii polowych z 1939 roku !
W oparciu o prawie 30 ośrodków zapasowych przeniesionych z centrum kraju można było zorganizować twardą obronę. Dodatkowo na wschodzie stacjonowały liczne garnizony kresowe ze znaczną ilością rezerw uzbrojenia. To na wschód wycofywały się wojska pobite przez Niemców by zreorganizować się i podjąć na nowo walkę. Podjęcie obrony na „przedmościu rumuńskim” było jak najbardziej możliwe. Stacjonowały już tam czołgi płk Maczka, brygada zmotoryzowana, oraz batalion czołgów mjr. Łuckiego, liczący łącznie 50 maszyn, z których ani jeden nie oddał strzału…
Lecz tego typu błędów podczas ostatniej fazy kampanii popełniono znacznie więcej. Jeden być może jest tutaj kluczowy.
Gdyby siły KOP-u generałów Kleeberga i Orlika-Ruckemana wycofały się na południe, a nie podjęły zgubnego marszu na zachód, to najprawdopodobniej w rejonie Kowla doszło by do wielkiej bitwy z Armią Czerwoną.
Oprócz samych wojsk obu generałów znajdowały się tam znaczne siły polskie m.in. batalion kolarzy ze Śląska, dywizjon 36 moździerzy 81mm kpt. J. Cebuli, kilka baterii artylerii lekkiej oraz 18 czołgów. Zgrupowanie to odeszło na Krasnystaw zamiast podjąć próbę obrony w rejonie Łucka.
W samym Łucku znajdowało się 9 tys. żołnierzy w tym tysiąc oficerów, którzy poddali się Sowietom bez walki. Bardzo prawdopodobne, że wsparte jednostkami KOP-u Kleeberga i Orlika-Ruckemana mogłoby stanowić twardy orzech do zgryzienia dla wojsk sowieckich.
Rodzi się jednak pytanie czy w obliczu całkowitej klęski na froncie zachodniej i centralnej Polski, wielka bitwa na wschodzie miałaby jakieś znaczenie. Zapewne nie. Przedłużyło by to kampanię o kilka tygodni lecz na jej wynik nie było by w stanie wpłynąć.
Spalono by więcej sowieckich czołgów, zabito więcej czerwonoarmistów, lecz i polskie straty były by zdecydowanie większe. Część z tych wojsk podjęła udaną próbę przebicia na Węgry i Rumunię, gdzie po długiej odysei wzmocniły skład polskiej armii we Francji, a później Wielkiej Brytanii. Część zrzuciła mundury i zakopała broń, która mogła się przydać w późniejszej walce partyzanckiej.
Nie mamy prawa dziś oceniać decyzji dowódców walczących wtedy z Armią Czerwoną.
Ich rozkazy nawet te najbardziej kontrowersyjne miały jakąś podstawę i zostały wydane z myślą o dobru kraju oraz armii. Mimo iż w większości były one fatalne w skutkach to okoliczności w jakich je wydano w całości zmazują winę z tych, którzy te decyzje podejmowali.
„…I święcić będą nam potomni po pierwszym września siedemnasty…”
22 czerwca 1941 roku wojska hitlerowskie zaatakowały Rosjan.
„[…] Jak przyznają sowieckie źródła, atak Niemców zaskoczył całkowicie kierownictwo polityczne i wojskowe ZSRR, choć przygotowań do takiej akcji Niemcy nie potrafili ukryć i były one oczywiste dla dowództwa ZWZ w Warszawie, a także we Lwowie, o czym świadczy korespondencja radiowa ppłk. Macielińskiego i Zycha. Jeszcze 14 czerwca agencja TASS twierdziła, że
[…] pogłoski o zamiarze Niemiec zerwania paktu i przedsięwzięcia napaści na ZSRR są pozbawione wszelkich podstaw […].
Dopiero 21 czerwca późno wieczorem Komisarz Ludowy Obrony marsz. Siemion Timoszenko oraz szef sztabu generalnego gen. Żukow skierowali do przygranicznych okręgów wojskowych rozkaz uprzedzający o możliwości nagłego ataku niemieckiego na ZSRR w ciągu następnych dwóch dni.
Do wielu jednostek nie zdołał on dotrzeć, gdyż już o godz. 4 rano wojska niemieckie otwarły na całej linii ogień artyleryjski, a lotnictwo rozpoczęło bombardowanie lotnisk, w tym lwowskiego lotniska na Skniłowie.
Śródmieście Lwowa już pierwszego dnia po południu zostało dwukrotnie zbombardowane (o godz. 13 i 15.30).
Bomby spadły na pocztę główną i w jej pobliżu, uszkodziły trzy kamienice na ul. Sykstuskiej, trafiły w pasaż Mikolascha, gdzie zginęło wiele osób, w kawiarnię De la Paix, plac Świętego Ducha, kilka kamienic przy ul. Brajerowskiej i fabrykę wódek Baczewskiego na Zamarstynowie. Bomby dokonały jednak niewielkich zniszczeń w budynkach, ale spowodowały duże straty w ludziach – podobno do 300 osób. Rozeszły się pogłoski, że zostały zniszczone zbiorniki wody wodociągowej w Karaczynowie.
Już w pierwszym dniu wojny, a szczególnie w drugim, ludność Lwowa stała się świadkiem panicznej ewakuacji Armii Czerwonej i napływowej ludności sowieckiej.
Podobno dla ewakuacji wykorzystano pociągi przygotowane dla kolejnej czwartej już „wywózki”, która miała nastąpić w nocy z 22 na 23 czerwca i objąć – we Lwowie i okolicy – 70 tysięcy ludzi.
Czoło odwrotu stanowiły oddziały NKWD i milicji. Opuściły one swoje posterunki, komisariaty urzędy, straże opuściły więzienia, zamknąwszy szczelnie ich bramy.
Więzień tych było we Lwowie cztery: przy ul. Kazimierzowskiej tzw. Brygidki, dawne więzienie wojskowe przy ul. Zamarstynowskiej, oraz zamienione na więzienia dawne budynki policyjne przy ul. Łąckiego (ul. Sapiehy 1) i przy ul. Jachowicza.
Przed swą ucieczką NKWD – w pierwszym dniu wojny – zdołało jeszcze ewakuować 800 więźniów z któregoś z więzień lwowskich; pędzono ich piechotą aż do Moskwy, dokąd przybyli 28 sierpnia. Po drodze, kto nie mógł iść, ten został przebity bagnetem, po czym konwojent badał puls, czy skonał, jeśli nie, to powtórnie przebijał. Z Moskwy ewakuowano ich dalej, już koleją. Gdy w połowie listopada zostali dowiezieni do Pierwouralska, okazało się, że przeżyło tylko 248 osób. Ewakuowano też obozy jeńców.
We wtorek 24 czerwca mieszkańcy ul. Łyczakowskiej i przypadkowi przechodnie byli świadkami, jak wczesnym rankiem, a potem ponownie po południu, pędzono tą ulicą na wschód jeńców polskich.
Przed kolumną jechali kawalerzyści sowieccy i zapędzali ludzi z chodników do bram domów, potem szli piesi żołnierze z bronią gotową do strzału, a za nimi kolumna jeńców, niosących kuferki, które niektórzy porzucali, widocznie nie mając siły ich nieść. Ten smutny pochód zamykały karetki z więźniami.
Ewakuowano zdaje się wszystkie obozy jeńców. Rozbiegli się jedynie, przynajmniej częściowo, jeńcy z obozu pod Przemyślem. Pracujących przy budowie lotniska w Olszanicy pędzono pieszo do Wołoczysk, zabijając po drodze słabnących.
W Wołoczyskach załadowano po 100 osób do wagonów towarowych i wieziono do Starobielska, dając po drodze po 150 g chleba i po słonej rybie, bez wody. Z kamieniołomów w Bolesławiu koło Skolego 600 jeńców pognano 27 czerwca do Doliny. Stamtąd koleją, po 65 ludzi w wagonie, jechali 24 dni, również do Starobielska. Tam zwolniono wszystkich 31 lipca.
W tym samym dniu, 24 czerwca, w centrum Lwowa zaczęła się strzelanina. Okazało się, że była to próba – przedwczesna – opanowania Lwowa przez Ukraińców. Wojsko sowieckie szybko opanowało sytuację, przeprowadzając rewizje i rozstrzeliwując na miejscu mężczyzn napotkanych z bronią w ręku.
W związku z tym nieudanym „powstaniem” ukraińskim, którego celem było opanowanie miasta i wydanie go w ręce Niemców, władze sowieckie nakazały, by wszystkie okna były pozamykane, bramy przymknięte. Zdarzały się wypadki, że do otwartych okien żołnierze sowieccy strzelali, a jednocześnie byli ostrzeliwani ze strychów.
Te, raczej tylko pojedyncze incydenty, a nie większe akcje ukraińskie stały się podłożem dla wyrosłych potem legend o „rozgorzałym powstaniu zbrojnym” ukraińskim we Lwowie i walkach wojsk sowieckich z bojówkami OUN. Pierwsze tego rodzaju wiadomości (np., że Bandera schronił się do katedry greckokatolickiej św. Jura i broniąc się tam dzielnie, doczekał przybycia Niemców) pojawiły się w warszawskim „Biuletynie Informacyjnym” z 1941 r. (z 21 sierpnia i 2 października), a następnie w publikacjach powojennych zarówno Ukraińców na Zachodzie, jak i sowieckich.
Dopiero 24 czerwca w „Czerwonym Sztandarze” zamieszczono tekst przemówienia radiowego Mołotowa z 22 czerwca oraz dekrety o stanie wojennym i mobilizacji. Następnego dnia dowództwo wojskowe ogłosiło stan wojenny we Lwowie i w obwodzie lwowskim, co powtórzono w rozkazie nr l (i ostatnim) naczelnika garnizonu, wojskowego komendanta miasta. Rozkaz ten wprowadzał zakaz wychodzenia na ulice w godzinach od 22 do 5.
W Brygidkach, opuszczonych wieczorem 23 czerwca przez funkcjonariuszy NKWD, więźniowie zaczęli się dobijać do drzwi cel, gdy nikt ich nie otwierał dla wyniesienia przepełnionych „paraszy” (kiblów).
Nad ranem, zaniepokojeni, dojrzeli przez szpary .między deskami „kozyrków” (blind), że na „wyszkach” (kogutkach – wieżach strażniczych) nie ma strażników. W jednej z cel wyrwali deski z podłogi i używając ich jako taranu wyłamali drzwi, w innej – wylali „paraszę” na podłogę, rozbili ją i obręczami wyłamali drzwi.
Potem otworzyli inne cele. Tłum więźniów zebrał się na podwórzu więzienia, ale nie mogli oni sforsować zewnętrznych bram. Część tylko zdołała znaleźć wyjście i wydostała się z więzienia – przez wyważoną z zewnątrz bramę i przez dach. Jeszcze w nocy z wtorku na środę, 24 na 25 czerwca, krótko po północy uwolniono z jednej z cel wielu księży, a wśród nich ks. Bogdanowicza. Nie opuścił on jednak więzienia, chcąc nieść pomoc innym.
Około godz. 4 rano powróciła jednak załoga więzienia i z dwu stron otworzyła ogień z karabinów maszynowych na zgromadzonych więźniów. Niektórzy uciekający zginęli już na ulicy. Ci, których nie dosięgły na podwórzu kule, powrócili do swoich cel, do współwięźniów, którzy bali się je przedtem opuścić.
Cele zamknięto, więźniom kazano ułożyć się na podłodze, nie pozwalając się podnosić, a następnie zaczęto wywoływać po trzech, czterech i rozstrzeliwać przy warkocie zapuszczonych silników samochodowych. Zwalniano z więzienia jedynie więźniów kryminalnych. Pozostający jeszcze w więzieniu przy życiu więźniowie nie dostawali już odtąd jedzenia. Tak trwało przez wszystkie dni aż do soboty. W sobotę zapadła w więzieniu cisza.
Z jednej z ocalałych cel na piętrze zobaczono odjeżdżających samochodami funkcjonariuszy NKWD. Zdołano jakoś otworzyć klapę „karmuszki” – otworu we drzwiach, przez który podawano do celi jedzenie – i jakiś chudy więzień przedostał się tędy na korytarz.
Otworzył drzwi swej celi i celi naprzeciwko, gdzie jeszcze pozostali żywi więźniowie. Zaczęli ostrożnie schodzić na dół. Dostali się do kuchni, gdzie w kotłach była jeszcze gorąca zupa. Potem uwolnili jeszcze zamknięte w jednej z cel siedzące tam przerażone, półnagie kobiety. Spod jakichś drzwi spływał na korytarz strumyk krwi.
Gdy drzwi otwarto, oczom ukazały się ułożone w stosy ciała pomordowanych więźniów. Krew płynęła spod bramy więziennej ulicą Byka i spływała do ścieku podwórzowego po drugiej stronie ulicy, gdzie był skład żelaza.
Spośród kilku tysięcy więźniów trzymanych w Brygidkach ocalało – poza tymi, którym udało się zbiec wcześniej – zaledwie około stu mężczyzn z dwóch cel i garstka kobiet.
Wśród tych ostatnich znalazły się warszawskie kurierki ZWZ: aresztowana jeszcze w pierwszej połowie 1940 r. Helena Wiślińska „Ala” („Kinga”), idąca we wrześniu do Lwowa z „Marcyniukiem”, „Hanka” Nehrebecka oraz Maria Masłowska „Mura”, ujęta przy przekraczaniu granicy w 1941 r. Więźniowie, opuszczając gmach więzienia, podpalili wewnętrzny budynek, w którym mieściła się kancelaria więzienna aby zniszczyć akta, nie chcąc, by dostały się w ręce Niemców.
Z więzienia w Brygidkach wydostał się też – jako jedyny ocalały z grupy Weissów – młodszy Sklarczyk. „Hanką”, ciężko chorą, zajęły się serdecznie ocalałe wraz z nią więźniarki kryminalne.
Trzeba tu wspomnieć o szczególnej tragedii prof. Romana Renckiego, czołowego lwowskiego internisty. Uratowany z Brygidek, wyczerpany i chory – miał 74 lata – został po kilku dniach aresztowany przez Niemców i 4 lipca rozstrzelany na Wzgórzach Wuleckich wraz z innymi profesorami.
W więzieniu zamarstynowskim nie potrafiono wykorzystać krótkiego okresu, gdy we wtorek pozostało ono niestrzeżone. W czwartek, 26 czerwca, zaczęto w południe wywoływać więźniów z cel. W celi, w której znalazła się kurierka ppłk. Macielińskiego, Wanda Ossowska, została tylko ona jedna.
Czekałam […] miotając się po celi – wspomina – niezdolna do myślenia, do skupienia się na modlitwę. Nic, tylko obłędny strach i chaos. Tak upłynęła godzina, może dwie. Słyszałam z oddali stłumione głosy wielu ludzi, zdawałam sobie sprawę, że ten tłum więźniów czeka na samochody, czy może ustawiają ich w grupy i prowadzą na dworzec kolejowy. Ale nagle ten gwar ludzi przerwał szum motorów, a więc jadą, już się pewno ładują, stłoczeni pod brezentem wozów, obstawieni strażą […]. I nagle w szum motorów wdziera się krzyk [.-.j.
Ten krzyk goni detonacja, strzelają […]. Boże, znów strzelają […]. Całą noc słyszę ten hałas. Zmieszane dźwięki motorów, krzyków, strzałów. Czasem ponad ten gwar wyrywa się krzyk rozpaczy, strachu, bólu […]. Już świt, gwar przycicha […]
W całym więzieniu pozostało wśród żywych 5 kobiet i 65 mężczyzn. a wśród nich towarzysz Ossowskiej, Roman Fedas. W sobotę w południe przybyli do więzienia ludzie z miasta, opuszczonego już przez Armię Czerwoną, i pomogli więźniom wydostać się. Lekarz, który prowadził Ossowską przez korytarz więzienia, po drodze zaglądał do cel i pokoi. Wejście do jednego zasłonił przed Ossowską, było bowiem pełne zmasakrowanych zwłok, na podłodze były ślady zakrzepłej krwi, dochodził mdły zapach.
2 komentarz